Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 2 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Jane Johnson
‹Tajemnica amuletu›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułTajemnica amuletu
Tytuł oryginalnyThe Salt Road
Data wydania15 czerwca 2011
Autor
PrzekładKatarzyna Petecka-Jurek
Wydawca Sonia Draga
ISBN978-83-7508-339-2
Format392s.
Cena39,90
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Tajemnica amuletu

Esensja.pl
Esensja.pl
Jane Johnson
« 1 2 3 4 »

Jane Johnson

Tajemnica amuletu

Ojciec zostawił nas, kiedy miałam czternaście lat. Nie płakałam, nie uroniłam nawet jednej łezki. Jego nieobecność wywoływała we mnie mieszane uczucia: nienawidziłam go za to, że od nas odszedł, pogardzałam nim za ucieczkę i porzucenie nas. Jednak od czasu do czasu nachodziła mnie tęsknota za ojcem, jakim zdarzało mu się być, ale też odczuwałam ogromną ulgę, że już go z nami nie ma. Czyniło to życie znacznie prostszym, nawet jeśli jeszcze bardziej pozbawionym ciepła i biedniejszym. Moja matka nie pokazała po sobie cierpienia, jakie jego zniknięcie musiało wywołać. Nigdy nie należała do kobiet obnoszących się z uczuciami, a ja jej nie rozumiałam: przez całe życie pozostawała dla mnie zagadką. Mój ojciec, ze swoim wybuchowym temperamentem i cholerycznym usposobieniem wydawał się bardziej podobny do mnie; matka była chodzącą Królową Śniegu, chłodną i uprzejmą, dla której liczyło się jedynie, w jaki sposób jawimy się światu na zewnątrz. W kwestii wychowania dziecka swoją troskę ograniczała do monitorowania moich postępów w szkole, wyglądu i manier. Wszelkie ujawnianie uczuć było w jej mniemaniu wulgarne, wobec czego ja, ze swoją żywiołowością i napadami wściekłości, musiałam być dla niej wielkim rozczarowaniem. Traktowała mnie ze swoistym chłodnym zniecierpliwieniem, tłumioną złością, bez końca powtarzając upomnienia i słowa krytyki, zupełnie jakbym była rozpiętym na treliażu owocowym drzewkiem, które nieustannie wymagało naginania, by rosnąć w odpowiednim kształcie. Przez większą część życia trwałam w przekonaniu, że takie są wszystkie matki.
Lecz któregoś dnia wróciwszy ze szkoły, wyczułam zmianę w domowej atmosferze, coś naelektryzowanego i groźnego, jakby nadciągała burza z piorunami. Znalazłam matkę siedzącą w półmroku, przy zaciągniętych zasłonach.
– Dobrze się czujesz? – zapytałam, nagle przerażona, że mogę stracić drugie z rodziców.
Odsłoniłam okna i w ostrym popołudniowym słońcu jej rysy stały się niewyraźne, przez co jej twarz wyglądała jak biała maska kabuki, zamieniając matkę w obcą, przerażającą istotę. Przez chwilę ta pozbawiona twarzy kobieta wpatrywała się we mnie, jakby mnie nie poznawała. Po czym wreszcie przemówiła.
– Było nam ze sobą cudownie, dopóki się nie pojawiłaś – powiedziała. – Od pierwszej chwili, kiedy wzięłam cię na ręce, wiedziałam, że wszystko zepsujesz – umilkła na chwilę. – Czasami takie rzeczy się wie. Powiedziałam mu, że nigdy nie chciałam dzieci, ale on tak bardzo się uparł.
Wpatrywała się we mnie swoimi ciemnymi oczami, a mnie poraziła tajona złość, jaką w nich dostrzegłam.
Chwila ciągnęła się w nieskończoność i czułam, jak dziko wali mi serce. Potem matka uśmiechnęła się do mnie i zaczęła mówić o rododendronach w ogrodzie.
Następnego dnia zachowywała się normalnie. Cmokała, widząc, w jakim stanie jest mój mundurek (usnęłam w nim, więc był brudny i pomięty) i próbowała go ze mnie zdjąć, żeby mogła go wyprasować, ale ja szybko wybiegłam za drzwi. Od tamtego dnia żyłam, jakbym stąpała po zamarzniętym jeziorze, przerażona, że krucha, pozorna powierzchnia pęknie, a mnie pochłonie skłębiona ciemność, jaką pod nią dostrzegałam. Oczywiście nikt poza nami nie miał pojęcia o naszych dziwnych i napiętych stosunkach: komu i o czym było mówić? Porzucona przez jednego z rodziców, wystraszona dojrzaną nagle przerażającą pustką w drugim zrozumiałam, że jestem zdana tylko na siebie. Lata mijały, a ja skupiłam się na byciu samowystarczalną, nie tylko w kwestii finansowej, ale we wszystkich innych, które miały znaczenie, zamykając się na wszelkie potrzeby, pragnienia i ból, chroniąc się w bańce, której nikt nie był w stanie przebić.
Lecz tego wieczoru, kiedy przy kuchennym stole po raz kolejny czytałam list, zrozumiałam, że bańka może w każdej chwili pęknąć.
Zapomnij o liście. Nie otwieraj pudła. Sprzedaj dom i wszystko, co się w nim znajduje. Nie wywołuj wilka z lasu…
Czy udało się komuś napisać pożegnalny list, który równie pewnie gwarantowałby udrękę adresata? Co ojciec miał na myśli, pisząc o „wilku”? Nie dawało mi to spokoju. Ale też przepełniało tajemniczą, głęboko ukrytą ekscytacją. Moje życie było takie poukładane, takie nudne, od tak dawna: teraz jednak wyczuwałam, że coś w nim miało ulec zmianie.

Następnego ranka na siłowni przez godzinę z determinacją biegałam, ćwiczyłam na stepperze, symulatorze narciarskim i z hantlami. Potem wzięłam prysznic, ubrałam się w kostium od Chanel i punktualnie za dziesięć minut dziewiąta zjawiłam się w biurze, jak robiłam to w każdy roboczy dzień. Włączyłam komputer, sprawdziłam swój terminarz i przygotowałam listę spraw do załatwienia, przy każdej notując godzinę i kolejność, w jakiej powinnam się nimi zajmować.
We wszystkich aspektach życia szukałam poczucia bezpieczeństwa, a jak powiedział kiedyś Benjamin Franklin, w życiu nic nie jest pewne poza śmiercią i podatkami. Ponieważ praca przedsiębiorcy pogrzebowego niezbyt mi się uśmiechała, zajęłam się podatkami. Jako korporacyjnej księgowej specjalizującej się w podatkach, dzień po dniu żyło mi się spokojnie i w ustalonym porządku. Z biura wychodziłam na ogół o wpół do szóstej, metrem i pociągiem wracałam do domu, szykowałam sobie prosty posiłek, oglądałam w telewizji wiadomości i kładłam się do łóżka, sama, przed jedenastą. Sporadycznie jeździłam do miasta spotkać się z przyjaciółką, jeszcze rzadziej z kimś nieznajomym. Czasami jeździłam na ściankę w Westway lub Castle i wspinałam się jak szalona: moje jedyne odstępstwo na rzecz dawnej Izzy uwięzionej we mnie. I tak wyglądało moje życie.
Zerwałam wszystko, co wiązało mnie z dziewczynką, którą niegdyś byłam. Z wyjątkiem Eve.
Eve znałam, odkąd skończyłam trzynaście lat, a ona wraz z ojcem przeprowadziła się w nasze sąsiedztwo. Eve była tym wszystkim, czym nie byłam ja: śliczna, zabawna i bardziej wyrafinowana niż reszta nas, zajęta głównie wbijaniem sobie w uszy agrafek i próbami dołączenia, choć może trochę poniewczasie, do punkowej rewolucji. Eve nosiła autentyczne punkowe spodnie Westwood, podarte T-shirty artystycznie związane w pasie, dzięki temu, a także swoim włosom w kolorze żółtego jak mlecze blondu, wyglądała jak Debbie Harry. Wszyscy uwielbiali Eve, ale z jakiegoś powodu ona na przyjaciółkę wybrała sobie mnie i to właśnie do Eve zwróciłam się w tamten pierwszy sobotni poranek po szoku, jakim było otrzymanie listu od mojego ojca.
– Przyjedź – powiedziałam. – Potrzebuję moralnego wsparcia.
Na drugim końcu linii rozdzwonił się jej śmiech.
– Do tego akurat najmniej jestem ci potrzebna! Daj mi pół godzinki, a udzielę ci wsparcia niemoralnego. To znacznie bardziej zabawne.
Poszła ze mną na pogrzeb i płakała, aż oczy zrobiły się jej czerwone, podczas gdy ja przez cały czas zachowywałam kamienną twarz. Ci, którzy mnie nie znali, ją brali za córkę Anthony’ego.
– Ten twój tata był całkiem miły – powiedziała teraz, obracając w dłoniach filiżankę z kawą. – Pamiętasz, jak Tim Fleming złamał mi serce?
Kiedy my miałyśmy trzynaście lat, Tim Fleming był już siedemnastolatkiem, zblazowanym, długowłosym, w skórzanej kurtce. Każda, która się z nim umawiała, prosiła się o kłopoty, o co Eve dokładnie chodziło, i co dostała.
– Jak mogłabym zapomnieć? – uśmiechnęłam się.
– Twój tato popatrzył na mnie w ten typowy sposób, no wiesz – Eve przekrzywiła głowę i spojrzała na mnie oczami jak guziki. Była to absurdalnie wyolbrzymiona karykatura najbardziej zagadkowego spojrzenia mojego ojca, ale dziwnie trafna – i powiedział: „Za ładna z ciebie dziewczyna, szkoda cię dla takiego idioty”. Komiczne było, kiedy powiedział to z tym swoim niesamowicie wytwornym akcentem. Zwyczajnie ryknęłam śmiechem. I dokładnie to samo powiedziałam Timowi, kiedy się z nim spotkałam następnym razem, pamiętasz? „Szkoda mnie dla takiego kretyna!”.
Pamiętałam, jak w tamto sobotnie popołudnie Eve podeszła do Tima Fleminga, wałęsającego się z kumplami koło baru z kebabami, i wywrzeszczała te słowa, a jej jasne włosy fruwały jak transparent. Wydawała się taka mądra i bezczelna, a ja byłam z niej tak bardzo dumna. Niestety, jej wyobrażenie o moim ojcu dalekie było od tego, jakim ja na ogół go pamiętałam.
Przeczytała list ojca, w skupieniu zmarszczyła czoło, po czym przeczytała go jeszcze raz.
– Dziwne – powiedziała w końcu, oddając mi list. – Pudło na strychu, tak? Myślisz, że jest w nim gnijące ciało twojej matki? Może jednak wcale nie umarła we Francji. – Wykrzywiła się do mnie, robiąc gotycką minę. Kreska pod lewym okiem rozmazała się jej w ciemną smugę. Kusiło mnie, żeby nachylić się i ją zetrzeć, nie z lesbijskiej potrzeby, lecz umiłowania porządku.
– Och, na pewno pojechała do Francji, uwierz mi.
Jak tylko wyjechałam na studia, jakby zwolniona z wszelkiej odpowiedzialności za mnie matka odsprzedała swoją część domu ojcu za jakąś astronomiczną sumę (nawet nie miałam pojęcia, że utrzymywali ze sobą kontakt) i wróciła do Francji. Zanim umarła, odwiedziłam ją tam dwukrotnie; za każdym razem była obojętna i uprzejma, jak przelotna znajoma. Wyczuwałam mroczne cienie czające się za jej maskę opanowania i wiedziałam, że jeżeli owe cienie kiedykolwiek wychyną z ukrycia, zrobią to z niszczycielską siłą, szczerząc potworne kły.
« 1 2 3 4 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.