Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 2 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Jane Johnson
‹Tajemnica amuletu›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułTajemnica amuletu
Tytuł oryginalnyThe Salt Road
Data wydania15 czerwca 2011
Autor
PrzekładKatarzyna Petecka-Jurek
Wydawca Sonia Draga
ISBN978-83-7508-339-2
Format392s.
Cena39,90
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Tajemnica amuletu

Esensja.pl
Esensja.pl
Jane Johnson
« 1 2 3 4

Jane Johnson

Tajemnica amuletu

Dom przyglądał mi się ukradkiem oknami zza zamkniętych okiennic. Nawet jeżeli mnie rozpoznał, nie dał mi żadnego znaku. Ale ja pamiętałam wszystko: wijące się pod okapem dachu pnącze, które jesienią barwiło się na czerwono, potem na jego liściach pojawiały się chorobliwe plamy, wreszcie przechodziły w niezdrową żółć i umierając doroczną śmiercią, zaśmiecały ogród. Pamiętałam rododendrony i ich powykręcane łodygi, pośród których jako dziecko robiłam sobie kryjówki, a także gładkie miejsca na kamiennej ścieżce wiodącej do frontowych drzwi, wyślizgane przez tysiące stóp, które po nich stąpały. Dom był w stylu georgiańskim i jego proporcje były miłe dla dorosłego oka, którym teraz na niego patrzyłam. Kiedy byłam dzieckiem, wydawał mi się ogromny; teraz był okazały, ale na pewno nie ogromny, robił wrażenie, ale nie przytłaczał, jakby skurczył się wraz z mijającymi latami. Patrzyłam na niego spokojnie i wiedziałam, że go sprzedam. Nawet nie chciałam wchodzić do środka. Zbyt wiele tam na mnie czekało wspomnień, i to nie tylko w pudle na strychu.
Poszłam ścieżką, która okalając dom, prowadziła do ogrodu na jego tyłach, i spojrzałam na znajomy widok, wstrzymując oddech, jakby najmniejszy ruch czy dźwięk mogły odstraszyć delikatne cienie wciąż jeszcze tam się kryjące. Miałam wrażenie, że gdybym prześlizgnęła się przez zasłonę gęstego żywopłotu z cisów, zaskoczyłabym samą siebie, ale sześcioletnią, bosą i opaloną, z włosami splecionymi w niechlujne indiańskie warkoczyki, z dumą podziwiającą swoje najnowsze odkrycie: dżdżownicę albo ropuchę bezceremonialnie wyciągniętą ze skalnego ogródka. Albo gdybym zamknęła oczy, usłyszałabym pohukiwania i okrzyki naszej gromadki, kiedy uzbrojeni w pneumatyczne strzelby ścigaliśmy się między grządkami. Słyszałam jednak tylko ostrzegawczy krzyk kosa ukrytego gdzieś na czubku cedru, czysty i przenikliwy.
Ruszyłam dalej, w głąb swojej przeszłości.
Staw, nad którym potrafiłam leżeć bez końca, szpiegując leniwe poczynania ozdobnego karpia w mulistych głębinach, pozarastał chwastami, wybujałym powojem i wiechliną. Był też ogródek skalny, teraz w zasadzie tylko kupka kamieni, na których plenił się bluszczyk ziemny, pokrzywa i mlecze. Nawet w młodości ojciec nigdy nie był ogrodnikiem, to matka zajmowała się ujarzmianiem natury. W gumowych ogrodniczych rękawicach, uzbrojona w różne duże i mniejsze sekatory wyglądała jak średniowieczny rycerz wyruszający na bój z niedużym, lecz irytującym smokiem. Widać było, że od lat nikt nie zajmował się ogrodem. Brodząc w wysokiej trawie, byłam niemal pewna, że natknę się na pozostałości mojego starego wigwamu: strzępów żółtego materiału zwisającego z cienkich tyczek jak zastygła „Marie Celeste”, mój stary szmaciany chodnik i zabawki walające się tam, gdzie kiedyś nagle i tajemniczo zostały porzucone. Podeszłam do miejsca, w którym był rozstawiony wiele lat temu, ale nie znalazłam nawet wymownego kręgu pożółkłej trawy, jaki po sobie zostawiał, gdy na zimę był zwijany i chowany. Równie dobrze mógł w ogóle nigdy nie istnieć, podobnie jak tamto roześmiane dziecko o żywych oczach.
Na niebie zgromadziły się ciemne chmury i kiedy tak stałam pogrążona we wspomnieniach, zaczęło padać. Z rękami wepchniętymi głęboko w kieszenie pomaszerowałam z powrotem do Eve.
– Dobra – powiedziałam. – Wejdźmy do środka.
Unikałam tematu strychu tak długo, jak to było możliwe, chociaż wciąż przyłapywałam Eve, jak zerka w jego stronę za każdym razem, gdy przechodziłyśmy przez hol, obok krętych schodów z ich wspaniałą balustradą. Po trzech godzinach skończyłyśmy pobieżną inwentaryzację znajdujących się w domu sprzętów, głównie mebli, obrazów i cennych artefaktów, jakie moi rodzice przywieźli z całego świata. Nie potrafiłam zdobyć się na wejście do pokoju będącego niegdyś sypialnią rodziców. Mój pokój mieścił się na końcu korytarza. Ostrożnie otworzyłam drzwi.
Wszystko wyglądało tak jak wtedy, gdy wyprowadziłam się lata temu, z tą różnicą, że teraz było wyblakłe i przykurzone. Na ścianach wisiały plakaty The Slits, Crass i The Rezillos, przepełniona złością muzyka dla pełnej złości dziewczynki; w szafie zbieranina ubrań, które prawdopodobnie znowu wróciły do mody w co bardziej podejrzanych uliczkach wokół Camden. Zamknęłam drzwi. To był okres w moim życiu, do którego już nigdy nie chciałam wracać, rozdział książki, który wolałam zostawić zamknięty po wsze czasy.
Znalazłam się z powrotem na korytarzu i stwierdziłam, że Eve opuściła drabinę wiodącą na strych.
– Wiesz, że musisz – powiedziała łagodnie.
Miała rację. To było nieuniknione. Wdrapałam się.
Są ludzie, którzy panicznie boją się strychów. Krąży nieskończenie wiele opowieści o duchach i szaleńcach czyhających w ukrytych, ciemnych zakamarkach naszych domów: wszystko to są doskonałe psychologiczne symbole Mnie i mojego Drugiego Ja, ciemnej strony naszej osobowości, której wszyscy się lękamy, irracjonalnej części świata, której nie rozumiemy i przez którą z tej przyczyny czujemy się zagrożeni. Lecz nie ze strachu przed strychem moje ręce drżały, kiedy wspinałam się po drabinie. Nie bałam się duchów jako takich. Potrafiłam śmiertelnie przerazić dzieci w szkole, racząc je opowieściami o mściwych duchach i zombie. Nie mam pojęcia, skąd znałam podobne historie, poza tym, że jako dziecko miałam wręcz obsesyjnie makabryczną wyobraźnię i bardzo odporny żołądek. Kiedy terier sąsiadów został przejechany i leżał na drodze z wylewającymi się wnętrznościami, wyglądającymi jak wielkie, tłuste białe robaki, nie uciekłam z płaczem, lecz stałam i przyglądałam się zafascynowana. Kto by pomyślał, że w psim ciele kryją się takie rzeczy? Moja następna opowieść o duchach została ubarwiona podobnymi szczegółami i Katie Knox zwymiotowała na krzak róży. Od tamtego czasu jednak włożyłam wiele wysiłku w stłumienie swej rozbuchanej wyobraźni, dopasowując ją do świata zamieszkanego przez księgowych i innych podobnych im dorosłych. Kiedy zagłębiałam się w tę ciemną, zasnutą pajęczynami przestrzeń, bałam się, że zmarli zapanują nade mną w sposób, który będzie prześladował nie moje ciało, lecz umysł.
Dotarłam na szczyt drabiny i sięgnęłam po latarkę, którą ojciec trzymał na prawo od włazu; znalazłam ją tam, gdzie od zawsze była. Do mojej podświadomości zaczęło wkradać się wspomnienie ostatniej wizyty w tym miejscu, ale wepchnęłam je z powrotem w ciemność, w której do tej pory tkwiło. Włączyłam latarkę i strumień światła omiótł strych. Pudła. Wszędzie pudła.
Czego się spodziewałam? Samotnego pudełka tkwiącego na środku wielkiej, pustej przestrzeni, czekającego na mnie?
Przelazłam przez krawędź włazu i zaczęłam chodzić po drewnianej podłodze, rozglądając się za pudłem z wypisanym moim imieniem. Jedno muszę ojcu przyznać: był zorganizowany. Podejrzewam, że odziedziczyłam to po nim. Badając jego uporządkowane i starannie opisane archiwum, zastanawiałam się, czy przeczuwał swoją śmierć, i od jak dawna? Pudła z książkami, ułożone tematycznie; pudła z butami; pudła z dokumentacją archeologiczną; pudła ze starymi papierami.
W końcu je znalazłam. Prawdopodobnie przeszłam obok niego dwa, może nawet trzy razy, ponieważ było znacznie mniejsze, niż się spodziewałam; może zasugerowałam się upiorną sugestią Eve, że zawiera szczątki mojej matki. Przykucnęłam. Podpisane było „Isabelle”, charakterystycznym, pochyłym pismem mojego ojca. Papier, na którym to napisał, był pożółkły
ze starości, a atrament wyblakły. Zastanawiałam się, od jak dawna pudło tu tkwi. Było starannie zabezpieczone taśmą klejącą, nie mogłam więc tak po prostu go otworzyć, wyrzucić zawartości na podłogę, a potem sobie pójść. Podniosłam je. Było lekkie, ale kiedy je przechyliłam, coś w środku się przesunęło i z głuchym stukotem uderzyło o bok.
Cóż, u licha, mogło wydać taki dźwięk? Patrzyłam na pudło, jakby kryła się w nim czaszka albo uschnięta ręka. Och, dajże spokój, Iz, upomniałam się surowo i wsadziłam pudło pod pachę. Trudno było zleźć z drabiny z tylko jedną wolną ręką, ale zrobiłam to bez potknięcia. Eve wpatrywała się w pudło zachłannie.
– No, otwórz je.
Potrząsnęłam głową.
– Nie teraz. Nie tutaj.
koniec
« 1 2 3 4
13 czerwca 2011

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.