Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 2 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Jane Johnson
‹Tajemnica amuletu›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułTajemnica amuletu
Tytuł oryginalnyThe Salt Road
Data wydania15 czerwca 2011
Autor
PrzekładKatarzyna Petecka-Jurek
Wydawca Sonia Draga
ISBN978-83-7508-339-2
Format392s.
Cena39,90
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Tajemnica amuletu

Esensja.pl
Esensja.pl
Jane Johnson
« 1 2 3 4 »

Jane Johnson

Tajemnica amuletu

Eve, chcąc mnie pocieszyć, położyła mi dłoń na ramieniu.
– Jak się z tym wszystkim czujesz?
– Nie wiem.
Była to prawda.
– Och, dajże spokój, Iz. To ja, emocjonalny wrak, Eve. Przy mnie nie musisz trzymać fasonu.
– Szczerze mówiąc, trochę mną wstrząsnęło, jak dowiedziałam się, że nie żyje. Kiedy ostatni raz widziałam go w telewizji, wyglądał dobrze. Ale pieniądze ze sprzedaży domu na pewno mi się przydadzą.
Przez chwilę wyglądała na zbulwersowaną. Zaraz jednak uśmiechnęła się do mnie wymuszonym uśmiechem, jakim obdarza się trzylatka, który właśnie nieumyślnie (a może wcale nie) nadepnął na żabę.
– Przypuszczam, że wciąż jeszcze jesteś ogłupiała, w końcu przeżyłaś szok i tak dalej. Niektórzy od razu pojmują ogrom śmierci; innym zajmuje to trochę więcej czasu. Smutek w końcu przyjdzie.
– Szczerze, Eve, nie wydaje mi się. Zniknął z mojego życia, kiedy miałam czternaście lat. Ten przeklęty list to pierwszy kontakt, jaki nawiązał ze mną od tamtego czasu. Co można czuć do ojca, który postąpił w ten sposób? Choćby był nie wiadomo jaki bogaty.
Mój ojciec może i umarł jako człowiek zamożny, ale wcale jako taki nie zaczynał. Wiadomo, że archeologia nie należy do zajęć przynoszących fortuny. Ojciec szczerze pasjonował się starożytnością, świat współczesny postrzegając jako absolutne zło, co w zasadzie nie powinno dziwić u kogoś, kto wszedł w pełnoletniość tuż po drugiej wojnie światowej, ze wszystkimi koszmarami i brakiem ludzkich uczuć, jakie jej zakończenie odsłoniło. Kiedy w latach pięćdziesiątych podczas wykopalisk w Egipcie poznał moją matkę, ledwo stać go było na zapłacenie za posiłek. Ona natomiast wywodziła się z francuskiej arystokracji, jej rodzina miała niezły dom w pierwszej arrondissement Paryża i nieduży zamek na południu Francji. Rodzice razem podróżowali po całym świecie, od jednego starożytnego miejsca do drugiego. Odwiedzili odkopany zikkurat w Dur Untash, na chwilę zatrzymali się na wykopalisku Elso w Betel. Oglądali neolityczne czaszki odkryte w Jerychu i podziwiali różowe miasto Petra. Widzieli schodkową piramidę Imhotepa i miasto umarłych w Sakkarze, przechadzali się pośród rzymskich ruin w Volubilis i zwiedzali stolicę Hoggar w Abalessie. Byli, co z upodobaniem mi powtarzali, akademickimi nomadami, zawsze na szlaku wiedzy. A potem pojawiłam się ja i położyłam kres ich radosnym poszukiwaniom.
Mój ojciec zaczął pracować jako researcher z chwilą, gdy rodził się nowy środek przekazu w postaci telewizji. W krótkim czasie wieczorne życie każdej brytyjskiej rodziny skupiało się wokół odbiornika TV. Niedługo potem szczęście się do niego uśmiechnęło i zastąpił chorego prezentera godzinnego programu. Okazał się w tym dobry; swoją lekko staroświecką akademicką pozą natychmiast zaskarbił sobie sympatię publiczności. Był przystojny, ale nie w sposób, który mógłby rozpraszać. Był kimś, na kogo kobiety chętnie patrzyły, a mężczyźni lubili słuchać, gdy z zaraźliwą pasją mówił na ulubione przez siebie tematy. Był Davidem Attenboroughem archeologii: dzięki niemu historia stawała się interesująca, a przecież Brytyjczycy zawsze uwielbiali historię – wszak tyle od niej oczekiwali. Na ekranie ojciec emanował życzli16
wością i był szczerze zadowolony, mogąc dzielić się swoją pasją. Pamiętam, jak w jednym z programów przeraził kuratora Muzeum Brytyjskiego, kiedy hełm z Sutton Hoo, który postanowił przymierzyć, utknął mu na głowie. „Starożytni ludzie byli drobniejszej postury niż my dzisiaj” – wybełkotał, z trudem pozbywając się hełmu, od czego nastroszyły mu się kępki włosów. Ludzie uwielbiali go za tego rodzaju gafy: zbliżały go do widzów i czyniły bardziej ludzkim i takie też stawały się poruszane przez niego tematy. Coraz dziwniej czułam się, kiedy widziałam go chodzącego i mówiącego, jak gdyby nic się nie stało, chociaż przecież od nas już odszedł. Najgorsze, że nigdy nie było wiadomo, gdzie i kiedy pojawi się znowu: był instytucją publiczną, narodowym skarbem. Można było nie oglądać programów o historii i archeologii, tylko na przykład akcję charytatywną na rzecz jakiegoś zapomnianego przez Boga i ludzi afrykańskiego państewka, a tu nagle pojawia się on i przygładzając dłonią swoje coraz bardziej niesforne włosy, z żarem zwraca się z prośbą o datki.
– Rusz się – powiedziała Eve, zrywając się na nogi i chwytając torebkę. – Jedziemy do domu. – Zobaczyła moją minę i szybko dodała: – Zrobimy szacunkową wycenę przed sprzedażą. Instrukcje dla agenta, co trzeba sprzątnąć i tak dalej. I tak prędzej czy później będziesz musiała to zrobić, czemu więc nie teraz, kiedy już tu jestem? Odrobina moralnego wsparcia, pamiętasz?
Spoglądałam ponad jej ramieniem na zlane deszczem podwórze, gdzie dwa koty czaiły się do walki, jeden na murze, drugi na szopie. Ten na dachu szopy miał uszy położone płasko na głowie; drugi był pręgowany, chyba gotowy do skoku. Szybko podeszłam do okna i zastukałam w szybę. Oba koty obróciły się, by na mnie popatrzeć z wrogością w żółtych ślepiach. Kot na szopie wstał i rozciągnął najpierw tylne łapy, potem przednie i zgrabnie zeskoczył na patio. Pręgowany zaczął obojętnie wylizywać sobie łapy. Ci ludzie, co oni tam wiedzą?
Nagle przypomniał mi się kot, którego mieliśmy, kiedy byłam mała – Max, co było zdrobnieniem od Doktora Maximusa ibn Arabi, gibki, z wielkimi uszami i gładką, piaskowobrązową sierścią jak u fenków. Lubił leżeć wyciągnięty w mojej piaskownicy na końcu ogrodu i mrużył oczy w słońcu, jakby znalazł się na mikroskopijnej, a mimo to nieskończonej pustyni. Kiedy miałam osiem lat, zapytałam ojca, dlaczego nasz kot nosi takie dziwne imię. Koty moich kolegów miały proste, opisowe imiona, na przykład Mruczek, Łatka czy Kicia. „To nawet nie jest jego prawdziwe imię”, odparł ojciec z powagą,
jakby zdradzał mi jeden z najlepiej strzeżonych sekretów świata. „On nawet nie jest kotem. Jest wcieleniem starożytnego naukowca i naprawdę nazywa się Abu abd-Allah Muhammad ibn-Ali ibn Muhammad ibn al-Arabi al-Hatimi al-TTaa’i i dlatego właśnie my nazywamy go Max”. W dalszym ciągu nic nie rozumiałam. Ale ilekroć widziałam naszego kota, wyczuwałam, że patrzy na mnie przez zasłonę wiedzy zdobywanej przez setki lat. Może inne dzieci przerażałby taki pomysł, ale ja byłam nim zafascynowana. Leżałam nos w nos z Maxem w naszym ogrodzie, żeby sprawdzić, czy ta mądrość nie przeskoczy między nami, nie połączy się międzygatunkowo. Kompletnie zapomniałam nie tylko o kocie, ale też o całym tym poczuciu magii, obietnicy i możliwości, jakie sobą przedstawiał takiemu dziecku jak ja.
Kiedy teraz przypomniałam sobie to wszystko, poczułam się kimś zupełnie innym od tamtej naiwnej i ufnej ośmiolatki; może jednak jej cień czekał, by połączyć się ze mną pod dachem domu mojego dzieciństwa.
– Dobrze – powiedziałam, podejmując, jak mi się zdawało, spontaniczną decyzję. – Jedziemy.
Rozdział 2
Pojechałyśmy moim samochodem. W tych rzadkich przypadkach, kiedy wozili mnie inni ludzie, moja prawa stopa nieustannie wisiała nad nieistniejącym pedałem hamulca; musiałam gryźć się w język, żeby nie wrzeszczeć: „Uważaj!” albo „Światło się zmieniło!”. Kątem oka i we wstecznym lusterku obserwowałam innych użytkowników drogi, przewidując ich każdy ruch. Palce mnie swędziały z pragnienia zmiany biegu lub złapania za kierownicę. Na pewno nie zasługiwałam na miano spokojnego pasażera.
Przejechałyśmy na drugą stronę rzeki w Hammersmith, pokonałyśmy tamtejsze zakorkowane ronda i drogą A40 skierowałyśmy się w stronę West End, wyprzedzając weekendowiczów wlokących się w swoich rodzinnych kombi. Na jednej z bocznych uliczek przy Regent’s Park zobaczyłyśmy, jak dwaj mężczyźni ładują wielbłąda do czegoś, co wyglądało jak zwyczajna przyczepa do przewozu koni. A może wyprowadzali tego wielbłąda z przyczepy, bo właśnie przywieźli go do zoo? Trudno było stwierdzić. Wielbłąd był jednogarbny i wyglądał, jakby zasoby jego cierpliwości już się wyczerpały. Swoimi szerokimi, zakończonymi miękkimi poduszkami kopytami zaparł się mocno o drewniany trap i nie dał się ruszyć ani w przód, ani w tył. Tuż przed skrętem w Gloucester Gate zerknęłam we wsteczne lusterko i wielbłąd wciąż tam stał, nieruchomy jak pomnik.
Dwadzieścia minut później, po pokonaniu zakorkowanej Hampstead Village, dotarłyśmy do domu. Nie byłam tu, odkąd wyjechałam jako osiemnastolatka, pozbawiona wszelkich złudzeń co do życzliwości otaczającego mnie, leżącego w gruzach świata, ze stoma funtami w kieszeni, które gwizdnęłam z gabinetu matki, by przetrwać jakoś czas do wypłaty pierwszego studenckiego stypendium.
– Daj mi chwilę, dobra? – poprosiłam Eve i zostawiłam ją siedzącą w aucie na podjeździe.
« 1 2 3 4 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.