Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 10 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Lee Child
‹Umrzeć próbując›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułUmrzeć próbując
Tytuł oryginalnyDie Trying
Data wydania21 czerwca 2004
Autor
PrzekładPaulina Braiter
Wydawca ISA
CyklJack Reacher
ISBN83-7418-003-X
Format512s. 115×175mm
Cena29,90
Gatunekkryminał / sensacja / thriller
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Umrzeć próbując

Esensja.pl
Esensja.pl
Lee Child
« 1 2

Lee Child

Umrzeć próbując

• • •
Kobieta jęczała z bólu. Reacher domyślił się, że nerwusek wbija jej broń między żebra. Przywódca siedział przekręcony w przednim fotelu. Uzbrojoną w pistolet dłoń opierał na skórzanym zagłówku, celując wprost w pierś Reachera. To był glock 17. Reacher wiedział o nim wszystko. Oceniał prototyp pod kątem przydatności dla swojej jednostki – takie otrzymał zadanie podczas okresu rekonwalescencji w Bejrucie. Glock to niewielka, solidna broń, niecałe dziewiętnaście centymetrów długości, od iglicy po koniec lufy, dostatecznie długa, by zachować celność. Reacher trafiał z niego w pinezki z odległości dwudziestu pięciu metrów. Pistolet ten strzelał całkiem solidnymi pociskami, ponadsiedmiogramowymi, które wyrzucał z prędkością ponad tysiąca dwustu kilometrów na godzinę. Siedemnaście pocisków w magazynku, stąd nazwa. Był lekki – mimo swej siły rażenia ważył raptem siedemset trzy gramy. Najważniejsze części zrobiono ze stali, resztę z plastiku, czarnego poliwęglanu, jak w kosztownym aparacie fotograficznym. Świetna robota.
Ale Reacher jakoś go nie polubił i uznał, że nie spełnia wyspecjalizowanych wymagań jego jednostki. Zalecił odrzucenie kontraktu i zamiast tego oddał głos na berettę 92F. Beretta, także dziewięciomilimetrowa, była o ćwierć kilo cięższa, trzy centymetry dłuższa, miała o dwa pociski mniej w magazynku, lecz jej siła strzału była o dziesięć procent większa niż w glocku. To się liczyło. A poza tym nie zrobiono jej z plastiku. Reacher wybrał berettę, dowódca jednostki zgodził się z tą opinią i rozesłał ocenę Reachera dalej. Cała armia poparła tę rekomendację. W tym samym tygodniu, w którym go awansowano i przypięto mu do piersi Srebrną Gwiazdę i Purpurowe Serce, armia zamówiła beretty, choć były droższe, a NATO miało świra na punkcie glocków, i choć Reacher, który niedawno opuścił West Point, jako jedyny wypowiedział się w tej kwestii. Potem przydzielono go gdzie indziej, służył na całym świecie i nie miał już styczności z glockiem 17 – aż do tej chwili. Dwanaście lat później mógł się mu przyjrzeć dokładnie i z bliska.
Odwrócił wzrok od broni, skupiając się na trzymającym ją napastniku. Całkiem niezła opalenizna jaśniała tuż przy linii włosów. Widać, że niedawno odwiedził fryzjera. Kierowca miał wysokie, błyszczące czoło, rzednące włosy zaczesane do tyłu, różową, żywą twarz i uśmieszek typowy dla paskudnych facetów, którzy sądzą, że są przystojni. Ta sama tania koszula z supermarketu, ta sama kurtka, to samo masywne ciało, pewność siebie zabarwiona lekkim zdenerwowaniem. Trzej faceci, wszyscy mieli na oko około trzydziestu, trzydziestu pięciu lat – jeden przywódca, jeden nerwus, jeden spokojny wykonawca. Wszyscy spięci, lecz sprawni, wyraźnie wykonujący misję. Zagadka. Reacher spojrzał ponad lufą glocka w oczy przywódcy, tamten jednak pokręcił głową.
– Bez gadania, dupku – rzekł. – Zacznij gadać, to cię zastrzelę. Masz moje słowo. Siedź cicho, a może przeżyjesz.
Reacher mu uwierzył. Gość miał twarde oczy, jego usta zaciskały się mocno. Jechali w milczeniu. Po chwili samochód zwolnił i skręcił na wyboisty, betonowy plac. Skierował się za opuszczony budynek przemysłowy. Według szacunków Reachera oddalili się na południe jakieś siedem kilometrów od centrum. Kierowca zatrzymał samochód tak, by jego drzwi znalazły się dokładnie naprzeciwko tylnego wejścia do niewielkiej ciężarówki. Ciężarówka stała samotnie na pustym parkingu – ford econoline, brudnobiały, nie stary, lecz wyraźnie używany. Napis na boku zamalowano świeżo białą farbą, nie do końca pasującą do reszty karoserii. Reacher się rozejrzał. Cały parking wypełniały śmieci. Dostrzegł porzuconą nieopodal puszkę po farbie i pędzel. W pobliżu nie było nikogo. Pusto. Jeśli ma coś zrobić, to znalazł się we właściwym miejscu, nadeszła też odpowiednia pora. Lecz facet z przodu uśmiechnął się lekko i sięgnął na tył wozu. Lewą ręką złapał Reachera za kołnierz, prawą wbił mu w ucho koniec lufy glocka.
– Siedź spokojnie, dupku – rzucił.
Kierowca wysiadł z samochodu i okrążył maskę. Wyciągnął z kieszeni nowe kluczyki, otworzył tylne drzwi ciężarówki. Reacher siedział bez ruchu. Wetknięcie pistoletu w ucho to nie najlepszy pomysł – jeśli ofiara nagle szarpnie głową i odwróci ją, pistolet się wysunie, omijając czoło. Wówczas nawet szybka reakcja niewiele pomoże. Niewykluczone, że strzelec zdoła przedziurawić zewnętrzną część ucha ofiary, z pewnością rozwali jej też bębenek, ale nie są to rany śmiertelne. Reacher przez sekundę rozważał swe szanse, a potem nerwus wyciągnął kobietę z wozu i pchnął w stronę ciężarówki. Kuśtykając i podskakując, pokonała krótką odległość dzielącą jedne drzwi do drugich. Reacher obserwował ją kątem oka. Napastnik odebrał jej torebkę i cisnął z powrotem do wozu. Wylądowała u stóp Reachera, uderzając ciężko o grubą wykładzinę. Duża torba z pięknej skóry; w środku coś ciężkiego, metalowego. Tylko jedna metalowa rzecz w torbie kobiety mogłaby wylądować tak ciężko. Z nagłym zainteresowaniem ponownie zerknął na swą towarzyszkę.
Leżała bezwładnie w ciężarówce, wyraźnie przeszkadzała jej boląca noga. A potem przywódca z przodu pociągnął Reachera w bok i przekazał go nerwusowi. Glocka w uchu zastąpił drugi, wbity w bok. Pociągnięto go naprzód, przez parking, na tył ciężarówki, i wepchnięto do środka, gdzie znajdowała się już kobieta. Nerwus pilnował ich obojga, celując z lekko trzęsącego się glocka. Tymczasem przywódca sięgnął do wozu i wyciągnął metalową kulę kobiety. Podszedł do nich i wrzucił ją do środka. Kula z brzękiem rąbnęła o ściankę. Worki z praniem i torebkę pozostawił w samochodzie. Z kieszeni kurtki wyjął kajdanki. Jedną bransoletę zatrzasnął na prawym przegubie kobiety, szarpnął nią w bok, chwycił lewą rękę Reachera i zacisnął kajdanki. Potrząsnął nimi, sprawdzając, czy są dość ciasne. Z głośnym trzaskiem zamknął drzwi ciężarówki z lewej strony. Reacher dostrzegł jeszcze, jak kierowca wylewa coś do samochodu z plastikowych butelek – jasny płyn, silna woń benzyny, jedna butelka z tyłu, jedna z przodu. A potem przywódca zatrzasnął prawe drzwi. Ostatnią rzeczą, jaką ujrzał Reacher, nim spowiła go ciemność, był kierowca wyciągający z kieszeni pudełko zapałek.
2
Dwa tysiące siedemset dwadzieścia trzy kilometry od Chicago przygotowywano właśnie kwaterę gościnną składającą się z jednego pokoju. Pokoju bardzo niekonwencjonalnie zaprojektowanego, wedle wskazówek niezwykle dokładnego człowieka, który starannie przemyślał każdy szczegół. Wymagało to dość nietypowych przygotowań.
Pomieszczenie przeznaczono do wyraźnie określonych celów, dla konkretnego gościa. Zarówno cel, jak i osoba gościa wymagały wprowadzenia elementów dodatkowych. Skupiono się na pierwszym piętrze istniejącego już budynku. Zleceniodawca wybrał pokój narożny, wyposażony w kilka dużych okien na obu ścianach zewnętrznych. Okna wychodziły na południe i wschód. Stłuczono je i zastąpiono grubymi deskami, przybitymi do framug okiennych. Na zewnątrz deski pomalowano na biało, w kolorze ścian budynku, wewnątrz nikt nie zadał sobie takiego trudu.
Sufit pokoju narożnego zerwano. Budynek był stary, sufit gruby i gipsowy. Wkrótce gips wylądował na podłodze w obłokach duszącego pyłu. Teraz u góry widniała więźba dachowa. Wewnętrzne ściany wyburzono. Niegdyś pokrywały je stare sosnowe boazerie, gładkie, błyszczące. Obecnie zniknęły, odsłaniając konstrukcję budynku i grubą, starą papę. Zerwano też deski podłogi. Pod masywnymi legarami można było dostrzec zakurzony sufit pokoju poniżej.
Stary gips i deski ze ścian i podłogi wyrzucono przez okna, zanim je zabito. Dwaj mężczyźni zajmujący się przebudową zgarnęli wszystkie śmieci na jeden duży stos. Potem podjechali ciężarówką i zaczęli ładować je łopatami do środka. Bardzo im zależało, by pozostawić wszystko w należytym porządku. Po raz pierwszy pracowali dla tego zleceniodawcy, który wspominał mętnie o kolejnych projektach, a gdy rozejrzeli się wokół, doszli do wniosku, że istotnie czeka ich tu jeszcze wiele pracy. Nader optymistyczna sytuacja. Trudno o nowe kontrakty, a ten zleceniodawca niespecjalnie przejmował się ceną. Obaj mężczyźni uznali, że w ich interesie leży zrobienie znakomitego pierwszego wrażenia. Szybko i sprawnie ładowali do ciężarówki ostatnie kawały gipsu, gdy nagle pojawił się ich zleceniodawca.
– Skończone? – spytał.
Był potężnym, nalanym facetem o wysokim głosie. Na bladych policzkach wykwitły mu dwa rumieńce wielkości drobnych monet. Poruszał się lekko i cicho, niczym człowiek znacznie lżejszy. W sumie ktoś, na kogo ludzie wolą nie patrzeć i komu odpowiadają bardzo szybko.
– Zostało tylko sprzątanie – wyjaśnił pierwszy z robotników. – Gdzie mamy to wyrzucić?
– Pokażę wam – odparł zleceniodawca. – Będziecie musieli pojechać dwa razy. Deski zabierzecie osobno, prawda?
Drugi robotnik przytaknął. Deski miały szerokość czterdziestu pięciu centymetrów, pochodziły z czasów, gdy drwale mogli wybrać dowolne drzewo, i nie było mowy, żeby zmieściły się na pace z resztą gruzu.
Kiedy skończyli ładować gips, pracodawca wcisnął się wraz z nimi do kabiny. Był tak wielki, że zrobiło się ciasno. Wskazał drogę za starym budynkiem.
– Na północ – polecił – około półtora kilometra.
Droga opuszczała miasteczko i wijąc się, pokonywała serię stromych zakrętów. Pracodawca wskazał pewne miejsce.
– Tutaj – rzekł. – Na sam tył, dobrze?
Odszedł cicho, a robotnicy zaczęli rozładowywać ciężarówkę. Wrócili pod dom, wrzucili na pakę stare sosnowe deski. Ponownie pokonali krętą drogę, rozładowali samochód, zanieśli deski do środka, ułożyli w staranny stos na samym końcu ciemnego miejsca. Nagle z cienia wyłonił się pracodawca. Czekał na nich. Trzymał coś w ręce.
– Skończone – oznajmił pierwszy robotnik.
Pracodawca przytaknął.
– Tak jak wy – odparł.
Uniósł rękę. Trzymał w niej pistolet, czarny automat. Pierwszemu z robotników strzelił w głowę; kula uderzyła w czaszkę z ogłuszającym hukiem, rozbryzgując wokół krew, kawałki kości i mózgu. Drugi zamarł ze zgrozy, potem rzucił się do ucieczki. Rozpaczliwie miotał się na boki, szukając schronienia. Zleceniodawca uśmiechnął się. Lubił, kiedy uciekali. Opuścił potężną rękę pod małym kątem. Wystrzelił. Kula trafiła uciekiniera w kolano. Zleceniodawca uśmiechnął się ponownie. Jeszcze lepiej. Lubił, kiedy uciekali, ale jeszcze bardziej, kiedy wili się na ziemi. Długą chwilę stał, słuchając wrzasków mężczyzny, potem podszedł cicho i wycelował starannie w drugie kolano. Jakiś czas patrzył. W końcu znudziła mu się zabawa, wzruszył ramionami i trzecim strzałem trafił robotnika w głowę. Potem położył broń na ziemi i przeturlał zwłoki, póki nie spoczęły równiutko tuż obok rzędu starych desek podłogowych.
koniec
« 1 2
16 czerwca 2004

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Śmiertelne skutki uczynności
— Artur Długosz

Tegoż twórcy

Reacher Yojimbo
— Konrad Wągrowski

Motel na uboczu
— Konrad Wągrowski

Jack Reacher wysiada z autobusu
— Konrad Wągrowski

W duchu Alistaira Macleana
— Konrad Wągrowski

Pogodne wyłamywanie palców
— Konrad Wągrowski

Esensja czyta: Marzec 2013
— Kamil Armacki, Miłosz Cybowski, Jacek Jaciubek, Joanna Kapica-Curzytek, Alicja Kuciel, Jarosław Loretz, Paweł Micnas, Marcin Mroziuk, Konrad Wągrowski

Wewnętrzny smutek Reachera
— Konrad Wągrowski

Gdzie kucharek sześć…
— Anna Kańtoch

Sekcja specjalna zawsze lojalna
— Marcin Łuczyński

Tajemnica małego miasteczka
— Artur Długosz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.