Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 11 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Nancy A. Collins
‹Zew krwi›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułZew krwi
Tytuł oryginalnyWild Blood
Data wydania10 sierpnia 2004
Autor
PrzekładMichał Kubik
Wydawca Zysk i S-ka
ISBN83-7298-640-1
Format260s. 125×183mm
Cena23,90
Gatunekgroza / horror
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Zew krwi

Esensja.pl
Esensja.pl
Nancy A. Collins
« 1 2 3 4 5 »

Nancy A. Collins

Zew krwi

Stukanie do drzwi było wystarczająco głośne, by wyrwać Kramera ze snu.
– Hmm? Co…?
Skinner otworzył drzwi i ostrożnie wyjrzał na korytarz. Pokój jego i Kramera znajdował się na trzecim piętrze, na samym końcu korytarza oddzielonego od świetlicy i łazienek kilkoma pokojami młodocianych sportowców i stypendystów ROTC. Naturalną koleją rzeczy, on i Kramer często stawali się ofiarami kawałów, zwykle z wykorzystaniem kremu do golenia, torebek ciepłej cytrynowej galaretki i ludzkich ekskrementów.
Z zaskoczeniem dojrzał Terry’ego Spencera, prefekta swojego piętra, stojącego za progiem. Spencer był studentem starszego roku, przydzielonym do rozstrzygania różnych sporów między studentami mieszkającymi na trzecim piętrze. Zajmował narożny pokój, miał własną łazienkę i rzadko bywał widywany przez kogokolwiek mieszkającego na tym samym piętrze.
– Ty jesteś Cade?
– Tak…
– Telefon do ciebie.
Wiedział, że to złe wieści. Jego rodzina ledwie mogła pozwolić sobie na posłanie go do college’u, nie mówiąc o wyrzucaniu pieniędzy na luksusy takie, jak własny telefon w pokoju. Poza tym, kto poza jego rodziną mógłby chcieć z nim rozmawiać?
Słuchawka w pokoju Spencera leżała odłożona niedbale obok widełek. Starszy student starał się nie okazywać irytacji, ale kiepsko mu to szło. Skinner podniósł słuchawkę, wnętrzności zacisnęły mu się ciaśniej niż pas biedaka.
– Halo?
– Skinner, to ty, synu? – Był to głos męża jego matki.
– Luke? Co się stało?
– Chodzi o twoją mamę, synu. Źle z nią. Znowu miała ten swój atak, wczoraj w nocy. Jest w szpitalu w Lake Village. Doktor mówi, że to tylko kwestia czasu…
– Luke, uczę się do egzaminów…
– Pytała o ciebie.
Skinner westchnął i pokiwał głową, choć Luke nie mógł tego widzieć.
– Rozumiem. Przyjadę najszybciej, jak będę mógł. Złapię następny autobus…
– Powiem jej, że jedziesz.
– Luke? Powiedz jej, że ją kocham, okay? W razie…
– Na pewno jej powiem.
– Dzięki.
Skinner czuł, że jest obserwowany. Podniósł wzrok na Spencera, który stał obok ze skrzyżowanymi ramionami i zaciekawieniem malującym się na zaspanej twarzy.
– A więc… coś nowego na farmie?
– Moja matka umiera.
Spencer usiłował przybrać standardowy, współczujący wyraz twarzy.
– Naprawdę? Przykro mi, Cade…
– Tak. Dzięki, że pozwoliłeś mi skorzystać ze swojego telefonu.
Skinner pospiesznie wyszedł z pokoju, nie chcąc, by Spencer widział łzy wzbierające w kącikach jego oczu. Kiedy wrócił do swojego pokoju, Kramer znowu trzepał konia.
Było wczesne południe, gdy autobus wyjechał z Jonesboro. Nie istniało coś takiego, jak bezpośrednie połączenie z Choctaw County, chyba że ktoś miał własny samochód. Greyhound, którym Skinner był zmuszony się zabrać, jechał najpierw z Jonesboro do Memphis, potem zataczał pętle poprzez wiejskie okolice Missisipi, zawracając do Arkansas przez Greenville, a potem dalej przez deltę rzeki aż do Little Rock. Zwykle autobus nie zatrzymywał się w Seven Devils, chyba że pasażer wsiadał lub wysiadał. Zanim zdoła dojechać do rodzinnego miasteczka Skinnera, będzie północ. Chłopak nie zdąży.
Skinner poprawił się w fotelu i zapatrzył się na to, co uchodziło za krajobraz wzdłuż autostrady międzystanowej: krowa na pastwisku, znak wyjazdu z Zachodniego Memphis, wypalony wrak samochodu, stacja benzynowa, krowa na pastwisku.
Nienawidził jeździć autobusami. Śmierdziało papierosami, choć palenie było teoretycznie zakazane, a od ciągłego szumu autostrady bolały go zęby.
Zamknął oczy, by nie widzieć niekończonej się wstęgi rozjechanych zwierząt na drodze i stacji benzynowych; zobaczył swoją matkę – kruchą oraz bladą jak lalka z porcelany – leżącą na szpitalnym łóżku, monitorowaną przez maszyny otaczające ją jak sępy obserwujące ostatnie chwile zdychającej gazeli. Zdawała się patrzeć na kogoś lub coś, czego Skinner nie widział. Lekarz? Luke? Wielebny Cakebread? Ktokolwiek to był, zdawała się toczyć z nim jakis spór. Skinner widział jej poruszające się wargi.
Chwilami, kiedy koncentrował się naprawdę mocno, prawie słyszał, co mówiła.
– Nie… jeszcze nie… muszę mu powiedzieć… on musi to wiedzieć… czas… za mało… proszę…
Wtedy przestała rozmawiać z tym kimś i spojrzała prosto na Skinnera, przebijając spojrzeniem czas, przestrzeń, świadomość, i wymówiła jego imię.
Przebudził się ze zduszonym okrzykiem rozpaczy, który sprawił, że stara kobieta na fotelu po drugiej stronie spojrzała na niego z dezaprobatą. Skinner wymamrotał pod nosem jakieś marne przeprosiny i pognał do toalety na końcu autobusu. Zamknął się w środku, usiadł na klapie sedesu z głową między nogami; płakał, aż rozbolały go żebra.
Jego matka umarła.

– Powinienem był tu być, kiedy to się stało.
– Nic nie mógłbyś zrobić, Skinner. – Luke Blackwell stęknął i poluzował krawat pijący go w szyję. – Obaj o tym wiemy. Ona też wiedziała.
Skinął w stronę otwartej trumny ustawionej u wejścia do głównej sali Salonu Pogrzebowego Lovejoya.
– Przecież jestem jej synem. Jej jedynym dzieckiem. Powinienem był być z nią…
– Jesteś z nią teraz. By dopilnować, czy wszyscy właściwie się z nią pożegnają. – Luke znowu skubał mankiety swojej marynarki. Tani garnitur, który kupił w K-Mart, nie leżał na nim dobrze, kiedy brał ślub, a ostatnie pięć lat wcale nie pomogło jego figurze.
Skinner kiwnął głową, próbując nie patrzeć na wielkie, mahoniowe pudło i jego zawartość.
– Chciałbym tylko móc powiedzieć jej… powiedzieć… – próbował mówić, ale słowa uwięzły mu w gardle. Opuścił głowę, by łzy wypełniające jego oczy kapały na buty, zamiast płynąć po policzkach.
Duża, spracowana dłoń Luke’a zamknęła się na ramieniu Skinnera i ścisnęła je pocieszająco.
– Ona wiedziała, synu. Wiedziała.
Skrzywił się i spojrzał w górę na głośniki ukryte w sztukaterii zdobnej w cherubinki.
– Boże, jak ja nienawidzę muzyki organowej.
Siedzieli w sali jeszcze przez godzinę, w ciągu której troje członków koła modlitewnego jego matki i żona pastora metodystów, pani Cakebread, wstąpili, by złożyć kondolencje. W końcu wszedł Lovejoy, przedsiębiorca pogrzebowy, i przyciszonym tonem zarezerwowanym dla żałobników oraz klientów oznajmił, że ich czas się kończy.
– Lepiej pożegnaj się już z mamą, Skin.
Edna Cade Blackwell leżała z głową na satynowej poduszce, otoczona falbanami białej koronki.
Była ubrana w swoją najlepszą niedzielną suknię, w statecznym kolorze bławatków, jej ręce ostrożnie złożono na nieruchomych piersiach. Poza całkowitym bezruchem i nienormalnymi plamami koloru na wargach i policzkach domalowanymi w kostnicy wydawała się spać. Kiedy Skinner schylił się nad trumną, pan Lovejoy wszedł za zasłony i wyłączył muzykę. Usta Skinnera musnęły martwy, zimny policzek matki. Pachniała formaliną i kosmetykami, na ustach czuł smak pudru.
Wychodząc z sali, obejrzał się przez ramię, by zobaczyć, jak pan Lovejoy zamyka wieko nad tym, co pozostało z kobiety, którą całe swoje krótkie życie znał jako matkę.

Rozdział drugi
Pogoda była idealna na pogrzeb: lekka mżawka i zacinający wiatr. Kiedy żałobnicy dotarli w końcu do grobu, wszyscy ściskali parasole. Skinner zerknął ukradkiem na swego ojczyma, gdy polerowana, mahoniowa trumna jego matki została opuszczona do świeżego grobu obok innego, należącego do jej pierwszego męża. Szczęka Luke’a była jak odlana z betonu, wargi oblekały zaciśnięte zęby. Luke nie należał do ludzi okazujących cierpienie, ale Skinner wiedział, że serce farmera musi być bliskie złamania.
Wielebny Cakebread skończył modlitwę i każdy wrzucił do grobu zimną, wilgotną grudę ziemi. Skinner został przez chwilę przy Luke’u, dzieląc schronienie jego parasola.
– Myślę, że jest teraz szczęśliwa. – Starszy mężczyzna westchnął. – A jeśli nie szczęśliwa, to spokojna. – Uśmiechnął się do swoich wspomnień i pokręcił głową. – Kochałem tę staruszkę. Kochałem ją od ogólniaka, choć wiedziałem, że jest po uszy zakochana w twoim tacie. Nie, żebym miał im to za złe. Twój tata był porządnym człowiekiem. Właściwe jest, żeby leżała przy nim. W końcu on był z nią dłużej niż ja. – Luke sięgnął do kieszeni marynarki i wyjął dużą, pogniecioną kopertę. – Twoja mama zostawiła mi to, kiedy zabierali ją do szpitala w Lake Village. Powiedziała, że mam ci to dać w razie… w razie, gdybyś nie zdążył do domu na czas.
Skinner wetknął kopertę do kieszeni.
– Luke, czy ona kiedykolwiek mówiła o moim tacie? O tym, co się stało?
Mięsień na szczęce Luke’a drgnął.
– Tylko raz. I nie miało to żadnego sensu. Bardzo wtedy cierpiała i brała mnóstwo leków. Lepiej wracajmy do domu. Pani Cakebread zajmuje się gośćmi, ale myślę, że i tak powinniśmy tam być.
« 1 2 3 4 5 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.