Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 13 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Tim Powers
‹Sejsmiczna pogoda›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułSejsmiczna pogoda
Tytuł oryginalnyEarthquake Weather
Data wydania7 września 2004
Autor
PrzekładMirosław P. Jabłoński
Wydawca Zysk i S-ka
CyklOstatnia odzywka
ISBN83-7298-569-3
Format680s. 125×183mm
Cena45,—
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Sejsmiczna pogoda

Esensja.pl
Esensja.pl
Tim Powers
« 1 2 3 4 7 »

Tim Powers

Sejsmiczna pogoda

Jechała na zachód wzdłuż Leucadia Boulevard, mijając stare bungalowy stojące pod sosnami i figowcami, z dala od nowego, wysokiego trotuaru, potem przejechała przez wielotorowy przejazd kolejowy; droga opadała gwałtownie, a kobieta skręciła w prawo, w szeroką ulicę, której południową i północną jezdnię rozdzielały wielkie, stare eukaliptusy; po minięciu kilku kwartałów ponurych sklepów z deskami surfingowymi i używaną odzieżą, skręciwszy w lewo, pojechała w górę wąską alejką wspinającą się na urwisko, u stóp którego rozpościerało się morze. Ogrodzenia i zamknięte bramy garaży odbijały warkot silnika jej samochodu.
Długi mur z polnych kamieni, nad którym zwieszały się drzewa pieprzowe, skrywał posiadłość po zwróconej ku morzu stronie Neptune Avenue. Kobieta wjechała do wyżwirowanej zatoczki przy bramie na prywatny podjazd, obok krzepkiej sosny otoczonej kwitnącymi pomarańczowo rudbekiami, i wyłączyła silnik. Pomijając kilka pokrytych rosą i zaparkowanych skosem samochodów, spowita blaskiem świtu uliczka była pusta i cicha – nie śpiewał żaden ptak, a przybrzeżne fale za krawędzią urwiska były tylko powolnym, poddźwiękowym pulsem.
Kiedy kobieta wysiadła z samochodu, miała mocno skrzywioną twarz, a stojąc na żwirze zatoczki, wyprostowała się i zaczęła rozpinać pasek dżinsów, szepcząc do siebie:
– To tylko noga, ot co, uspokój się, dziewczyno! Tylko noga, jako ostrzeżenie; a poza tym, on już raz dźgnął sam siebie w nogę tylko po to, żeby powiedzieć coś pewnej kobiecie; a przedtem przestrzelił sobie stopę dokładnie tym samym harpunem. Dla niego to nic wielkiego, przysięgam.
Rozpięła dżinsy i zsunęła je do samych kostek, odsłaniając białe majtki z wyszytym z przodu na czerwono słowem NIEDZIELA oraz długi na sześćdziesiąt centymetrów, pomalowany na zielono trójząb, przyklejony taśmą izolacyjną do jej uda i kolana.
Był to krótki, aluminiowy pręt z trzema diagonalnymi rowkami naciętymi na trzonie o średnicy ołówka i zakończony pozbawionym zadziorów trójzębem. Opalone udo kobiety było poplamione na czerwono wokół kilku płytkich skaleczeń w miejscach, gdzie do skóry przylegały ostrza, więc z chrapliwym westchnieniem ulgi odlepiła taśmę i odczepiła harpun. Przyciskając go łokciem do ciała, owinęła ponownie izolacją udo, zakrywając skaleczenia, a potem podciągnęła spodnie i zapięła pasek.
Pionowo, przez żwir, wbiła harpun w zalegającą pod spodem glinę, a później pochyliwszy się do wnętrza samochodu, wzięła z tylnego siedzenia elektryczny śrubokręt Makita i sklejkę o powierzchni metra kwadratowego, ozdobioną przylepionymi do niej czarnymi literami z folii. Wyłowiła z kieszeni dwie śruby i z nagłym zgrzytem buchającym z silniczka makity przykręciła tabliczkę do pnia sosny.
Napis głosił:
SPOCZYWAJ W POKOJU
„MAŁY UŁOMNY MONARCHO”
OSTATNIO Z LEUCADII,
WCZEŚNIEJ Z SAN DIEGO, SONOMY, LAS VEGAS
I ODLEGLEJSZYCH OKOLIC
Przez chwilę stała po prostu na wilgotnym od rosy żwirze, trzymając nadal w dłoni makitę przeszywającą powietrze świtu swoim ochrypłym, przenikliwym brzęczeniem, i patrzyła na napis, mając na twarzy wyraz kompletnego niezrozumienia. Potem jej palce rozluźniły się i narzędzie, wreszcie milczące, upadło na żwir.
Pokuśtykała do sterczącego pionowo harpuna, wyrwała go z ziemi i obeszła sosnę, a potem ruszyła nie wybrukowanym, prywatnym podjazdem, oddalając się od ulicy.

Piętnaście minut później, 400 kilometrów na północny wschód od tego miejsca podziemny wstrząs szarpnął posadowionym głęboko masywem Zapory Hoovera – dwudziestoma pięcioma milionami kilogramów wzmocnionej stali i czterema milionami metrów sześciennych betonu – która od sześćdziesięciu lat spinała Czarny Kanion na południowym krańcu jeziora Mead. Inżynierowie porannej zmiany w zabudowaniach elektrowni poniżej zapory pomyśleli, że jakiś wielki pojazd pokonywał autostradę na jej szczycie, albo że jedna z gigantycznych turbin pękła pod naporem wody płynącej przez kanały doprowadzające, zagrzebane wewnątrz zbocza góry po stronie Arizony. Wstrząs obudził urlopowiczów śpiących w kojach łodzi mieszkalnych, a w pobliskim Boulder ponad dwustu spanikowanych ludzi zadzwoniło na policję.

Prostytutki z porannej zmiany i dilerzy cracku na Hollywood Boulevard zatoczyli się i chwycili ścian lub parkometrów, gdy nawierzchnia chodnika, już i tak leżącego niżej niż zwykle z powodu sfuszerowanej budowy tunelu dla linii Metro Rail, zapadła się nagle o kolejne cztery centymetry.

Po drugiej stronie trasy, dokładnie naprzeciwko Colma – szarego, małego, cmentarnego miasteczka na półwyspie San Mateo, dokąd przeniesiono wszystkie działki cmentarne wyeksmitowane z pobliskiego San Francisco – na autostradę numer 280 wybiegła kobieta w ciąży, otulona kołdrą i wykrzykująca po francusku bezsensowne zdania.

Wzdłuż Ocean Beach, na zachodnim krańcu San Francisco, idący nagle od lądu sztorm posiekał przybrzeżne fale, rozpędzając ich grzbiety pod chaotycznymi kątami i burząc długie, proste linie grzyw – dwaj surferzy ujeżdżający poza linią szelfu przerażające, zimowe fale poddali się i zaczęli z wysiłkiem wiosłować z powrotem ku brzegowi, a zniechęceni ludzie tłoczący się wokół furgonetek i półciężarówek na parkingu Sloat Boulevard poweseleli i zapewniali jeden drugiego, że trzymali się z dala od wody tylko dlatego, iż było oczywiste, że pogoda zmieni się dokładnie w ten sposób.
Podobnie nagłe porywy wiatru rozszczepiły i wyrwały z korzeniami drzewa – na północy aż w Eureka, a na południu w San Diego; wszystkie tego samego ranka.

A w sypialni zrujnowanego, starego domu mieszkalnego w Long Beach na południe od Los Angeles wstrząs wyrwał ze snu trzynastoletniego chłopca – ze snu o kobiecie, która biegła jak oszalała między rzędami winorośli i ściskała w dłoni otoczone bluszczem drzewce z zatkniętą na końcu, zakrwawioną, sosnową szyszką.
Poruszony tą wizją, Koot Hoomie Sullivan usiadł na łóżku, a teraz wysunął spod koca bose stopy i opuścił je na drewnianą podłogę. Serce nadal biło mu mocno, a lewą rękę miał zdrętwiałą, chociaż pasek zegarka był odpowiednio luźno zapięty.
Chłopiec wyjrzał przez okno, patrząc między przyciśniętymi do szyby gałęziami lantany – na zewnątrz drzewa chleba świętojańskiego i owinięta spadochronem furgonetka rzucały długie cienie na spękany beton; słyszał, że w gałęziach drzew skrzeczą dzikie papugi. Mogła dopiero dochodzić siódma i był pewny, że jest pierwszą osobą w całym domu, która się obudziła, ale ciepłe powietrze wnętrza mieszkania było ciężkie od zapachu przypalającej się kawy.
– Mówcie mi Fishmeal – szepnął i zadrżał.
Wczoraj na kolację zjadł kilka plasterków świetnej pieczeni – pozwolono mu nawet wypić kieliszek szampana z wybiciem północy! – tym niemniej miał ponownie wyraźne wrażenie, że prawie może dostrzec na jakiejś częstotliwości wykraczającej poza spektrum widzialności całe amerykańskie zachodnie wybrzeże, jakby jego wzrok przenikał ziemię równie łatwo, co sięgał w niebo. I nieomal słyszał – jakby za sprawą przelotnego drżenia rosnących na poboczu drogi szybkiego ruchu palm, górskiej szałwii i chwastów na miejskim parkingu – bicie serc, zawodzenia, ukradkowe schadzki i zdrady. I zdawało mu się, że poniżej progu świadomości umysłu, słabo, jakby z wielkich oddali leżących poza obszarem naturalnej przestrzeni, odbiera krzyki, szlochy i śmiech istot, które nie były częścią jego samego. Gdy wcześniej doznawał tego wrażenia rozszerzonej percepcji, działo się to zasadniczo w trakcie zdyszanych snów lub ostatecznie w hipnotycznym stanie między snem a jawą – ale teraz był w pełni obudzony.
Wstał i ubrał się szybko, ale z namysłem – reeboki, wygodne dżinsy i luźna, flanelowa koszula zasłaniająca przyklejony do żeber opatrunek; upewnił się, zanim go zapiął, że pasek od spodni jest skręcony we wstęgę Möbiusa.
Mrugał, kiedy jego wzrok wędrował po przedmiotach w pokoju – trzystokrotny teleskop zwierciadłowy w rogu, oprawiona w ramkę, czarno-biała fotografia Thomasa Edisona na ścianie, albumy z kolekcją monet, biurko zasłane ubraniami i łyżworolki rzucone niedbale na wierzch tego stosu.
Drgnął, zaskoczony, a chwilę później, gdzieś na miejscu postojowym za oknem, rozległ się ponury, kobiecy okrzyk: „Do diabła!”.
– To pokaz prekognicji, dobrzy ludzie – szepnął Kootie nieśmiało, po czym otworzył drzwi sypialni i wyszedł na korytarz, który prowadził do otwartej kuchni i salonu.
Słyszał, że ktoś porusza się w sypialni jego przybranych rodziców, ale chciał mieć coś szczególnego do powiedzenia, zanim się do nich odezwie, więc pospieszył do drzwi wejściowych i odczepił ozdobiony piórami łańcuch, po czym odblokował zasuwę.
Kiedy szurając nogami, przeszedł przez próg i zamknął za sobą drzwi, właścicielka nieruchomości wychodziła właśnie zza rogu domu, idąc od strony parkingu; kobieta miała na twarzy łzy.
– Och, Kootie! – odezwała się. – Wszystkie stworki nie żyją!
„Były już martwe” – pomyślał Kootie, ale wiedział, co kobieta miała na myśli. Czuł na kręconych, wilgotnych od potu włosach, że poranne powietrze jest ostre i chłodne, ale w powiewie czuć było nadal zapach nocnego jaśminu, a on był gotów stawić czoło temu konkretnemu kryzysowi.
– Pokaż mi, Johanno – powiedział łagodnie.
– Obok pojemników na śmieci i furgonetki pana Pete’a. – Przeszła z powrotem ciężkim krokiem całą drogę, jaką już pokonała, a płaszcz kąpielowy powiewał jej wokół nóg obciągniętych połyskliwymi getrami. – Wczoraj wieczorem dałam im nowy żwir; czy mogły się tym struć? – spytała przez ramię.
« 1 2 3 4 7 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.