Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 12 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Tim Powers
‹Sejsmiczna pogoda›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułSejsmiczna pogoda
Tytuł oryginalnyEarthquake Weather
Data wydania7 września 2004
Autor
PrzekładMirosław P. Jabłoński
Wydawca Zysk i S-ka
CyklOstatnia odzywka
ISBN83-7298-569-3
Format680s. 125×183mm
Cena45,—
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Sejsmiczna pogoda

Esensja.pl
Esensja.pl
Tim Powers
« 1 2 3 4 5 7 »

Tim Powers

Sejsmiczna pogoda

Kootie przypomniał sobie obraz śnionej w winnicy kobiety z okrwawionym, pokrytym bluszczem drzewcem i idąc za Johanną na oświetlony ukośnymi promieniami słońca parking, odparł:
– Nie zabiło ich nic, co się tutaj zdarzyło.
Kłusował za nią po spękanej szachownicy asfaltu i betonu, a kiedy wyszedł spoza zawiniętej w spadochron furgonetki, zatrzymał się obok swojej przewodniczki.
Teraz trzy stworki były oczywiście martwe. Leżały rozciągnięte na bruku, w przypołudnikach, a ich sękate, stare łapki wystawały bezwładnie z rękawów koszul ze sklepu z używaną odzieżą. Rozdziawione usta ziały spomiędzy pstrych, pośmiertnie siwych bokobrodów, oczy za okularami z ubezpieczalni były płaskie i pozbawione blasku.
Kootie pokręcił głową i niezdarnie przeciągnął nadal drętwymi palcami lewej dłoni przez swoje kręcone, czarne włosy.
– Straszne – powiedział. – Co z nimi zrobimy?
Johanna pociągnęła nosem.
– Powinniśmy je pochować – odparła.
– Ci ludzie umarli dawno temu, Johanno – rzekł Kootie. – A to nie są ich ciała. To nie są niczyje ciała. Koroner oszalałby, dostając to w swoje ręce. Wątpię, żeby miały więcej organów wewnętrznych, niż ma ich morski ślimak… i zawsze uważałem, że ich szkielety muszą być związane dosyć luźno, jeśli sądzić po sposobie, w jaki chodzą. Chodzili. Wątpię, żeby mieli linie papilarne.
Johanna westchnęła.
– Cieszę się, że dałam im na Gwiazdkę słoik cukierków Mikasa.
– Lubili je – przyznał Kootie.
Jej zmarły konkubent miał zwyczaj karmić wałęsające się podrzutki, a przez ostatnie trzy lata Johanna kupowała im na Gwiazdkę, przez pamięć o nim, dekoracyjne słoiki słodyczy. Stworki nie mogły jeść organicznych pokarmów, gdyż te zgniłyby po prostu wewnątrz ich symbolicznych żołądków, ale nadal lubiły połykać rzeczy, które wyglądały jak pożywienie.
– Dobry Boże – dobiegł zza pleców Kootiego męski głos, a potem kobieta powiedziała cicho:
– Z jakiego powodu oni umarli?
Kootie odwrócił się do swoich przybranych rodziców, mając na twarzy smutny uśmiech.
– Przebój poranka. Miałem nadzieję, że uda mi się narzucić na nich brezent, zanim wstaniecie, żebym mógł was zawiadomić o tym oględnie przy porannej kawie.
Przybrana matka spojrzała na niego, a potem odwróciła wzrok.
– Kootie – powiedziała kontraltem, który nagle zapiał z trwogi. – Ty krwawisz. To znaczy, bardziej niż zwykle.
Kootie czuł już na żebrach gorącą wilgoć
– Wiem, Angelico – odparł. – Pete – zwrócił się do swojego przybranego ojca. – Wsadźmy na razie tych nekrotycznych kolesi do twojej furgonetki. Sądzę, że dobrze by było, gdybyśmy poszli potem do gabinetu Johanny na… konferencję. Uważam, że to będzie pracowity dzień. Pracowity rok.
Niemal zawsze nazywał ich mamą i tatą; użycie przez niego ich imion położyło kres dalszej dyskusji na zewnątrz; oboje dorośli skinęli głowami.
– Przygotuję kawę – powiedziała Angelica i ruszyła z powrotem do domu, a Pete Sullivan potarł brodę.
– Przenieśmy ich na kocu z furgonetki – rzekł. – Nie chcę być zmuszony do dotknięcia ich „skóry”.

Panieńskie nazwisko Angeliki Sullivan brzmiało Elizalde; miała figurę rodem z obrazów el Greca, wąską twarz i wystające kości policzkowe; jej długie, proste włosy były równie czarne, co nieujarzmiona grzywa Kootiego. Gdy już w kuchni Johanny wstawiła do mikrofalówki cztery kubki wody, a pochodzące z wyprzedaży, restauracyjne kokilki do kawy zostawiła napełnione i włączone, związała pospiesznie włosy w nieporządny koński ogon i poszła do gabinetu administratora.
Na zastawionym biurku szumiał włączony telewizor, ale ekran był czarny, a jedyne źródło światła w długim pomieszczeniu stanowiły znajdujące się wysoko w jednej ze ścian zakurzone, zasłonięte winoroślą okna, przez które przesączał się żółty blask. Pod przeciwległą ścianą stała zniszczona kanapa, na którą Angelica weszła zwinnie, by dosięgnąć półki z książkami.
Wybrała z niej kilka tomów, upuszczając je na poduszki sofy pod swoimi stopami, po czym zdjęła także z półki pociemniałą od nikotynowego dymu pluszową świnkę, a potem zeskoczyła na podłogę; powęszyła energicznie w powietrzu i pognała z powrotem do małej kuchni, ale nie było czuć palonej kawy.
Nagłe, głośne pukanie sprawiło, że podskoczyła, ale kiedy odwróciła się w tamtą stronę, ujrzała twarz Kootiego spoglądającego na nią przez zasłonięte siatką okienko w drzwiach. Chłopiec otworzył je i wszedł do środka, mając za plecami Johannę i Pete’a.
– Nie jesteś w stanie prekognicji, mamo – powiedział Kootie, dysząc. – Podskoczyłaś, kiedy zapukałem, a tata podskoczył, kiedy chlusnąłem mu na kark zimną wodą z ogrodowego węża.
Siwiejące włosy Pete’a były wilgotne; skinął głową.
– Niewiele później.
Johanna patrzyła na Kootiego nierozumiejącym wzrokiem, więc jej wyjaśnił:
– Prekognicja zachodzi wtedy, gdy reagujesz na zdarzenia chwilę wcześniej, zanim do nich dojdzie, tak jak się drży w danej chwili i kołysze się nieco na boki. To jest… „rezonans współczująco-indukcyjny”; to znaczy, że ktoś psychicznie zwraca na ciebie uwagę, obserwuje cię w magiczny sposób. – Spojrzał na Pete’a i Angelicę. – Jestem w stanie prekognicji, odkąd się obudziłem. Kiedy Johanna znalazła stworki, podskoczyłem moment przed tym, gdy krzyknęła, a teraz kiedy wróciliśmy do domu, żeby umyć ręce, sięgnąłem po słuchawkę chwilę wcześniej, zanim telefon zaczął dzwonić.
Kootie wyprowadził z kuchni całą trójkę i poszli do długiego, ciemnego gabinetu Pete’a.
– Dzwoniła jedna z twoich klientek – zwrócił się Pete do Angeliki. – Pani Perez. Powiedziała, że duchy jej rodziców zniknęły z żelaznych naczyń, w których je zamknęłaś; twierdzi, że urny nie są już nawet namagnesowane. Och, i zauważyłem, że z szafki obok naszych drzwi wejściowych zniknął twój amulet voodoo – mały, cementowy człowieczek z oczami i ustami z muszli porcelanek.
– Figurka Ellegua? – zapytała Angelica, padając na kanapę. – On jest… no cóż, jest Panem Skrzyżowań; co to może znaczyć, że zniknął? Musiał ważyć z piętnaście kilo! Lity beton! Nie zapomniałam w zeszłym tygodniu o tym, żeby go sobie zjednać, prawda, Kootie?
Chłopak pokręcił ponuro głową.
– Oblałaś go całego rumem, a ja sam włożyłem suszone mięso i dozownik Pez do jego gablotki.
Pete wdychał stęchłe powietrze gabinetu.
– Dlaczego dziś rano pachnie wszędzie przypaloną kawą?
– Kootie – odezwała się Angelica. – Co się dzisiaj dzieje?
Chłopak podciągnął się, żeby usiąść na biurku obok szemrzącego telewizora o czarnym ekranie, po czym wyjął koszulę ze spodni – przyklejony do jego boku opatrunek był poplamiony krwią sączącą się w dół, na pasek spodni.
– I mam zdrętwiałą lewą dłoń – powiedział, rozluźniając palce. – Musiałem odpocząć dwa razy, przenosząc martwe stworki, gdyż brak mi sił w nogach. – Podniósł wzrok na przybraną matkę. – Mamy środek zimy – ciągnął napiętym, ale cichym głosem. – To pora roku, kiedy śnię czasem, że… czuję amerykańskie zachodnie wybrzeże. Prawdę mówiąc, dziś rano – urwał, żeby zadrzeć głowę – nadal mam to wrażenie, chociaż już nie śpię. Śniłem o szalonej kobiecie biegnącej przez winnicę i machającej zakrwawioną pałką owiniętą w bluszcz i przystrojoną na szczycie sosnową szyszką. – Obciągnął w dół koszulę i wetknął ją nieporządnie do spodni. – Gdzieś drastycznie zmienia się równowaga sił i ktoś zwraca na mnie uwagę; ktoś się tutaj zjawi. I nie sądzę, żeby maskujące sztuczki Solville mogły zwieść tę osobę.
– Nikt nie może przez nie widzieć! – rzekła Johanna lojalnie.
Jej zmarły mąż, Solomon „Sol” Shadroe kupił w 1974 roku dom, gdyż jego architektura zakłócała psychiczne namierzanie, po czym spędził niemal dwadzieścia lat na dobudowywaniu do pierwotnej konstrukcji nowych pomieszczeń i skrzydeł, oraz na przekładaniu rur wodnych i przewodów elektrycznych, a także na montowaniu dziesiątków starych, zewnętrznych anten telewizyjnych, obwieszonych nasionami szarańczynów, sztucznymi zębami i częściami radiowymi w celu wzmocnienia tego efektu. Wynikiem było dziwaczne, chaotyczne skupisko budynków, szop, garaży i rur, a nawet teraz, ponad dwa lata po śmierci starego, lokatorzy określali nadal kręte domostwo mianem Solville.
Obecnie Pete Sullivan był w tym miejscu administratorem i złotą rączką; sumiennie zarządzał specyficzną budowlą i stosował programy konserwujące. Teraz jego szczupłą, opaloną twarz przeciął krzywy uśmiech lęku.
– Co więc takiego czujesz, synu?
– To jest… – zaczął Kootie niepewnie, przy czym jego rozproszone spojrzenie wędrowało po suficie. – Niemal to widzę… przybywa tutaj rydwan lub… złoty puchar? Może to jest karta Pucharów z talii tarota, połączona z kartą Rydwanu z Arkanów Większych? – Obdarzył Johannę pozbawionym radości uśmiechem. – Sądzę, że to może mnie znaleźć nawet tutaj, i że ktoś może w nim jechać albo ciągnąć to.
« 1 2 3 4 5 7 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.