WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Tytuł | Tuzin czarnych róż |
Tytuł oryginalny | A Dozen Black Roses |
Data wydania | 30 listopada 2004 |
Autor | Nancy A. Collins |
Przekład | Robert P. Lipski |
Wydawca | Zysk i S-ka |
Cykl | Sonja Blue |
ISBN | 83-7298-129-9 |
Format | 264s. 125×183mm |
Cena | 23,90 |
Gatunek | groza / horror |
WWW | Polska strona |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | MadBooks.pl |
Wyszukaj w | Selkar.pl |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Tuzin czarnych różNancy A. Collins
Nancy A. CollinsTuzin czarnych różCzłonkowie gangu zgromadzonego przed Danse Macabre nosili czarne skórzane kurtki ozdobione na plecach chromowanymi ćwiekami ułożonymi w kształt odwróconego pentagramu. Ci spod Stick’sa nosili identyczne skórzane kurtki, lecz z wymalowanymi na plecach trupimi czaszkami, pod którymi miast piszczeli krzyżowały się dwie czarne łyżki. Pomimo groźnych, złowrogich spojrzeń żadna z grup nie przeszła do bardziej ofensywnych działań. W ulicę skręcił cadillac z końca lat pięćdziesiątych, z wysoko uniesionymi pławkami ogonowymi przypominającymi płetwę grzbietową rekina. Z głośników wielkości walizki płynęła muzyka hip hop z tak mocno przestrojonymi basami, że przy każdym dźwięku nieznajoma czuła gwałtowne wibrowanie żeber. – Nadjeżdża Batmobil – rzucił młody Latynos o pociągłym obliczu, hojnie obsypanym trądzikiem. Członkowie gangu spod Danse Macabre wypluli pety, wyrzucili flaszki i dobywszy broni, utworzyli wzdłuż chodnika żywy szpaler. Markowy cadillac podjechał do krawężnika. Szyby miał przyciemnione tak mocno, że wyglądały jak lustra. Jeden z gangsterów poderwał się energicznie i otworzył tylne drzwiczki. Pierwszą osobą, która wyszła z samochodu, była wysoka, olśniewająca kobieta w czarnych skórzanych biodrówkach i butach ze stalowymi noskami. Gdy odwróciła się do pozostałych, jej skórzana kurtka rozchyliła się, ukazując nagie piersi o sutkach ozdobionych kolczykami z nierdzewnej stali. Prawą stronę głowy miała ogoloną do gołej skóry, podczas gdy włosy po lewej, opadając jedwabistą czarną kaskadą, sięgały jej aż do pasa. Twarz, o ostrych, wyrazistych rysach, można by nawet uznać za klasycznie piękną, gdyby nie całe mnóstwo metalowych ćwieków, sztyftów i kolczyków zwieszających się z jej nosa, warg oraz brwi. W prawej ręce trzymała naładowaną kuszę. Pospiesznie rozejrzała się dokoła, po czym dała znak komuś, kto pozostał w aucie, że teren jest czysty. Z tylnego siedzenia wygramoliła się przeraźliwie blada kobieta o włosach w kolorze dymu. Od stóp do głów ubrana była na biało, począwszy od satynowych pantofelków, poprzez zwiewną jedwabną suknię wieczorową, po futro z norek, które ściskała palcami jak kamizelkę ratunkową. Twarz miała tak doskonałą, że bardziej niż żywą kobietę przypominała lalkę z chińskiej porcelany. Jednakże pomimo olśniewającej urody było z nią coś nie tak. Gdy druga z kobiet pokierowała ją w stronę wejścia do klubu, jej ruchy wydawały się nerwowe i wymuszone, jak u marionetki. Oczy, lawendowego koloru, były szkliste i jakby nieobecne, jak ślepia gazeli trafionej pociskiem usypiającym. – Mamo! Mamo! Kobieta w bieli zamarła w pół kroku, jej spokojne z pozoru oblicze zmąciły przebłyski emocji. – Ryan? – Mamo! Mały, może pięcioletni chłopiec przebiegł pomiędzy nogami zdezorientowanych młodocianych opryszków. Był chudy i ubrany w łachmany, ale nie ulegało wątpliwości, po kim odziedziczył cerę i kolor włosów. Spróbował złapać kobietę w bieli za rąbek sukni, unikając równocześnie trafienia wzmocnionym stalą butem strażniczki z kuszą. Powieki kobiety w bieli zatrzepotały jak u lunatyczki budzącej się powoli ze snu. Strażniczka zaklęła i wyciągnęła rękę, by pochwycić chłopca, ten jednak gładko prześlizgnął się pomiędzy jej nogami i wybiegł na ulicę. Kobieta z kuszą wymierzyła broń w młodego opryszka o twarzy obsypanej trądzikiem, który otworzył przed nią drzwiczki auta. – Cavalera! Chyba kazałam wam, ćwoki, rozprawić się z tym małym sukinkotem! Opryszek, do którego skierowała te słowa, przyjął postawę, którą od biedy można by uznać za zasadniczą. – Słyszałeś, co powiedział Esher, temu gnojkowi nie wolno się do niej zbliżać! Nie stój tak, przestań się wreszcie opierdalać! Złap go! Weź ze sobą Cro-Magnona! – warknęła przez ramię strażniczka, popychając kobietę w bieli w stronę otwartych drzwi. Jej wargi, rozchylone w gniewnym grymasie, odsłoniły rząd silnych białych kłów; oczy miały barwę wina. Cavalera i Cro-Magnon natychmiast pobiegli w głąb ulicy w poszukiwaniu chłopca. Dzieciak miał nad nimi pół przecznicy przewagi, lecz nogi tamtych były dwa razy dłuższe i już po kilku sekundach zaczęli go doganiać. Ten, którego nazywano Cro-Magnon, zwalisty Angol o kanciastej szczęce, rzucił się szczupakiem, podbijając chłopcu nogi i przewracając go na ziemię. – Niezła robota, Mag! – zawołał Cavalera, chudy Latynos o fatalnej cerze. – Może powinieneś grać w futbol? – Nic z tego. Nie umiem czytać. Jakbym chciał zostać w zespole, musiałbym chodzić na specjalne zajęcia wyrównawcze. Pieprzę to, stary! – Cro-Magnon wstał, uśmiechając się szeroko. Trzymając chłopca za kołnierz koszuli, uniósł go w górę jak królika. – Co z nim zrobimy? Cavalera wzruszył ramionami i wyjął zza paska .38. – Słyszałeś, co powiedziała Decima, ty wsioku. – Puśćcie go, frajerzy! Cro-Magnon i Cavalera odwrócili się w stronę, skąd dobiegł głos. Osiłek zaklął pod nosem i puścił chłopca. Dzieciak miękko wylądował na asfalcie i natychmiast co sił w nogach pognał przed siebie. Po chwili rozpłynął się w ciemnościach. Z jednej z bocznych uliczek wyszedł starszy biały mężczyzna o szpakowatej brodzie i długich srebrzystych włosach, które sięgały mu prawie do pasa, i żwawym krokiem ruszył w ich kierunku. Gdyby nie ręcznie farbowany podkoszulek, sprane dżinsy i wyświechtane kowbojki, można by wziąć go za Gandalfa Szarego. Obiema dłońmi pewnie trzymał obrzynek. – Świetnie. Dobrze zrobiłeś, koleś. Ty, ze spluwą, dobrze ci radzę, też zrób, co trzeba! – Pieprz się, stary! – warknął Cavalera, usiłując ukryć drżenie głosu. – Może i jestem stary, ale wiem, że wyżej dupy nie podskoczę. Kazałem ci rzucić broń i lepiej to zrób albo odstrzelę ci obie nogi w kolanach! Dolna warga Cavalery zaczęła drżeć, Latynos przygryzł ją z całej siły. Pomimo swej buńczuczności wydawał się bliski łez. – Załatwimy cię, skurwielu – ostrzegł, upuszczając .38 na chodnik. Z cienia wyłonił się nagle chłopiec i choć nikt mu nie kazał, podniósł rewolwer z ziemi. W jego rękach broń wyglądała jak przerośnięta, groźna zabawka. – Zadarłeś z Pointersami, dupku, zadarłeś, kurwa, z Esherem! – Już się boję, gnoju! Spójrz, cały się trzęsę! A teraz ty, wielkoludzie, kopnij swoją broń w moją stronę. Cro-Magnon, sarkając pod nosem, wykonał polecenie. – Gdybyście mieli choć odrobinę oleju w głowie, dalibyście nogę z tego cuchnącego śmietniska i zapomnieli, że kiedykolwiek słyszeliście o Esherze – westchnął brodacz. – Coś mi jednak mówi, że myślenie raczej nie jest waszą mocną stroną. Spadajcie stąd – a jeśli kiedykolwiek przyuważę was w pobliżu tego dzieciaka, przywalę wam z obu luf! I to bez ostrzeżenia! Cro-Magnon i Cavalera odwrócili się, jakby zamierzali odejść. Gdy tylko stary hipis wypuścił powietrze i opuścił broń, rzucili się na niego. Cro-Magnon sięgnął po strzelbę, podczas gdy Cavalera rzucił się w pogoń za chłopcem. – Oddawaj, staruchu! – Cro-Magnon uśmiechnął się, ukazując rząd krzywych zębów. – Cav ma rację, zadarłeś z niewłaściwym gangiem! Wysoki, piskliwy wrzask bólu rozdarł ciszę nocy, lecz odgłos ten nie wyrwał się z ust chłopca. Cro-Magnon spojrzał na przyjaciela i zobaczył, jak Cavalera osuwa się do rynsztoka ze sprężynowcem wbitym w pierś aż po rękojeść. – Cav! Stary hipis kolbą obrzyna trzasnął osiłka w szczękę. Cro-Magnon cofnął się o kilka kroków, wydawał się zaskoczony. Dotknął krwawiących, rozbitych ust, po czym przeniósł wzrok na napastnika. – To boli. – Powinno – odparował stary hipis i z całej siły zdzielił go kolbą obrzyna między oczy. Tym razem opryszek osunął się na ziemię i już się nie podniósł. Brodacz stał przy krawężniku ze strzelbą w dłoni i wpatrywał się w powalonego goliata. Jego dłonie drżały, oddech był krótki, urywany. – To, co zrobiłeś, było odważne. Głupie, lecz odważne. Brodacz odwrócił się na pięcie i wymierzył w stojącą za nim nieznajomą. Ujrzał kobietę po dwudziestce, w postrzępionych dżinsach, starych, znoszonych martensach, czarnej skórzanej kurtce i okularach-lustrzankach. Jedną ręką przytrzymywała chłopca, który wtulał się całym ciałem w jej lewy bok. – Rany boskie, dziewczyno – wychrypiał hipis, opuszczając strzelbę. – Nigdy więcej tak się do mnie nie podkradaj! – To umiem najlepiej – odparła, opuszczając chłopca na ziemię. Malec natychmiast pobiegł i oplótł chudymi ramionami talię starszego mężczyzny. Hipis zmierzwił mu włosy, odsunął go na odległość wyciągniętej ręki i spiorunował wzrokiem. – Kiedy dziś wieczorem wychodziłeś z domu, mówiłem, że masz na siebie uważać, a ty co? Przyznaj się, co zrobiłeś, Ryanie? Znów chciałeś zobaczyć się z matką? |
Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.
więcej »Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.
więcej »Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner
Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner
Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner