Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 3 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Jeffery Deaver
‹Ogród bestii›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułOgród bestii
Tytuł oryginalnyGarden of Beasts
Data wydania5 kwietnia 2005
Autor
PrzekładŁukasz Praski
Wydawca Prószyński i S-ka
ISBN83-7337-964-9
Format430s. 142×202mm
Cena29,90
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Ogród bestii

Esensja.pl
Esensja.pl
Jeffery Deaver
Zapraszamy do lektury fragmentu objętej patronatem Esensji powieści Jeffreya Deavera „Ogród bestii”. Książka ukaże się nakładem wydawnictwa Prószyński i S-ka.

Jeffery Deaver

Ogród bestii

Zapraszamy do lektury fragmentu objętej patronatem Esensji powieści Jeffreya Deavera „Ogród bestii”. Książka ukaże się nakładem wydawnictwa Prószyński i S-ka.

Jeffery Deaver
‹Ogród bestii›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułOgród bestii
Tytuł oryginalnyGarden of Beasts
Data wydania5 kwietnia 2005
Autor
PrzekładŁukasz Praski
Wydawca Prószyński i S-ka
ISBN83-7337-964-9
Format430s. 142×202mm
Cena29,90
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup
Ulice Berlina były nieskazitelnie czyste, a ludzie mili – niektórzy nawet, mijając Paula, pozdrawiali go uprzejmym skinieniem głowy. Taszcząc starą sfatygowaną teczkę, Paul Schumann szedł na północ przez Tiergarten. Był późny niedzielny poranek, a on zmierzał na spotkanie z Reggiem Morganem.
Park był piękny, gęsto porośnięty drzewami, pełen urokliwych alejek, jeziorek i ogrodów. W nowojorskim Central Parku człowiek cały czas miał świadomość, że jest w środku miasta; zewsząd widać było drapacze chmur. Ale Berlin miał niską zabudowę, w której można było znaleźć niewiele wysokich budynków. Idąc wśród ciemnych drzew i bujnej roślinności, zupełnie zapomniał, że jest w mieście. Park przywodził Paulowi na myśl gęsty las w północnej części stanu Nowy Jork, dokąd każdego lata zabierał go dziadek na polowania, dopóki zdrowie pozwalało staruszkowi na takie wyprawy.
Ogarnęła go obawa. Znajome uczucie: wyostrzenie zmysłów na początku roboty, gdy oglądał mieszkanie albo biuro ofiary, która miała zostać zdjęta, śledził ją i zdobywał wszelkie dostępne informacje na jej temat. Instynktownie od czasu do czasu przystawał i oglądał się, udając, że usiłuje zorientować się w terenie. Nie zauważył, by ktoś za nim szedł.
Bez trudu znalazł restaurację. Zobaczył szyld, ale nawet nie zauważył na nim słowa „Bierhaus”. Dla niego była to „Piwiarnia”. Zaczął już myśleć po niemiecku. Wychowanie i długie godziny spędzone w drukarni dziadka na składaniu czcionki sprawiły, że przetłumaczył nazwę automatycznie. Obejrzał restaurację. Na tarasie siedziało kilkoro klientów, w większości samotnych, skupionych na jedzeniu albo pogrążonych w lekturze gazet. Na pierwszy rzut oka zdawało się, że wszystko gra.
Paul przeciął ulicę i znalazł się w pasażu, o którym mówił mu Avery – w Dresden Allee. Zanurzył się w ciemnym i chłodnym kanionie. Do południa brakowało kilku minut.
Po chwili usłyszał kroki i do pasażu wszedł za nim jakiś krępy mężczyzna. Był ubrany w brązowy garnitur z kamizelką i dłubał w zębach wykałaczką.
– Dzień dobry – zagadnął go wesoło po niemiecku. Zerknął na teczkę z brązowej skóry.
Paul skinął głową. Mężczyzna pasował do opisu Morgana, który podał mu Avery, choć był nieco tęższy, niż Paul się spodziewał.
– Dobry skrót, nie sądzi pan? Często z niego korzystam.
– Rzeczywiście. – Paul spojrzał na niego. – Może pan będzie mi mógł pomóc. Jakim tramwajem najlepiej dojechać na Alexanderplatz?
Mężczyzna zmarszczył brwi.
– Tramwajem? Pyta pan o tramwaj stąd?
Paul stał się czujniejszy.
– Tak. Na Alexanderplatz.
– Po co chce pan jechać tramwajem? Metrem będzie o wiele szybciej.
Dobra, pomyślał Paul, to nie ten. Odwrót. Natychmiastowy. Po prostu wolno odejść.
– Dziękuję, bardzo mi pan pomógł. Do widzenia.
Ale oczy Paula musiały coś zdradzić. Ręka mężczyzny powędrowała do boku ruchem, który Paul dobrze znał. Pistolet!
Niech ich szlag, że nie pozwolili mu wziąć colta.
Paul zacisnął pięści i ruszył naprzód, ale przeciwnik był przy swojej tuszy zaskakująco szybki i uskoczył, zręcznie wyszarpując zza pasa czarny pistolet. Paulowi pozostała jedynie ucieczka. Co tchu pobiegł za róg, wpadając w krótką odnogę alei.
Ale natychmiast się zatrzymał. To był ślepy zaułek.
Usłyszał skrzypnięcie butów i poczuł lufę dźgającą go w plecy, na wysokości serca…
– Nie ruszaj się – warknął gardłowo mężczyzna. – Rzuć torbę.
Paul upuścił torbę na bruk, czując, jak broń odsuwa się od pleców i dotyka głowy, tuż pod potnikiem kapelusza.
Zamknął oczy.
Strzał padł nagle. Huk odbił się w alei echem, a potem wytłumił go ceglany mur.
Kuląc się, Paul poczuł, jak lufa pistoletu przywarła mocniej do jego czaszki i po chwili odsunęła; usłyszał stukot, gdy broń wylądowała na bruku. Odskoczył i odwrócił się, gotów do ataku. Człowiek, który chciał go zabić, osunął się na ziemię. Miał otwarte oczy, ale zasnuła je mgła. Pocisk trafił go w bok głowy. Krew zbryzgała ziemię i ceglaną ścianę.
Paul uniósł głowę i ujrzał zbliżającego się do niego innego mężczyznę ubranego w grafitowy garnitur z flaneli. Instynktownie chwycił pistolet zabitego. To był chyba luger. Celując w pierś mężczyzny, przyjrzał mu się spod zmrużonych powiek. Rozpoznał faceta z piwiarni. Siedział na tarasie, pochłonięty lekturą gazety – tak się Paulowi zdawało. Miał w dłoni pistolet, ale nie mierzył z niego do Paula; celował do człowieka leżącego na ziemi.
– Nie ruszaj się – powiedział po niemiecku Paul. – Rzuć broń.
Mężczyzna nie rzucił pistoletu, lecz przekonawszy się, że człowiek, do którego strzelił, nie stanowi już zagrożenia, wsunął broń do kieszeni. Rozejrzał się po Dresden Allee.
– Cii – szepnął i przechylił głowę, nasłuchując. Potem wolno podszedł do Paula. – Schumann? – zapytał.
Paul milczał. Trzymał na muszce lugera nieznajomego, który kucnął przy zastrzelonym.
– Zegarek. – Człowiek mówił po niemiecku z ledwie słyszalnym akcentem.
– Co?
– Sięgam tylko po zegarek. – Wyciągnął zegarek kieszonkowy, otworzył i przybliżył szkiełko do ust i nosa leżącego. Nie zauważył na nim pary oddechu.
– Jesteś Schumann? – powtórzył mężczyzna, wskazując głową leżącą na bruku teczkę. – Nazywam się Reggie Morgan. – On także pasował do opisu, jaki podał mu Avery: ciemnowłosy, z wąsikiem, lecz znacznie szczuplejszy od zastrzelonego mężczyzny.
Paul rozejrzał się po alei. Nikt nie nadchodził.
Pytanie wydawało się absurdalne wobec leżącego między nimi ciała, jednak Paul musiał je zadać.
– Jakim tramwajem najlepiej dojechać na Alexanderplatz?
– Sto trzydzieści osiem… – odrzekł szybko Morgan. – Nie, chyba lepiej dwieście pięćdziesiąt cztery.
Paul spojrzał na ciało.
– A więc kim jest ten?
– Sprawdźmy. – Morgan pochylił się nad zwłokami i zaczął przetrząsać kieszenie mężczyzny.
– Będę uważał, czy ktoś idzie – rzekł Paul.
– Dobrze.
Paul cofnął się o krok. Nagle odwrócił się i przyłożył lugera z tyłu głowy Morgana.
– Nie ruszaj się.
Ten znieruchomiał.
– O co chodzi?
– Daj mi swój paszport – powiedział po angielsku Paul.
Wziął dokument, z którego wynikało, że mężczyzna to rzeczywiście Reginald Morgan. Mimo to, oddając paszport, nie cofnął lufy pistoletu.
– Opisz mi senatora. Po angielsku.
– Tylko ostrożnie ze spustem, jeśli można – powiedział mężczyzna. Sądząc z głosu, pochodził z Nowej Anglii. – W porządku, opisać senatora? Ma sześćdziesiąt dwa lata, jest siwy, na nosie widać mu więcej żyłek, niż powinno, głównie dzięki szkockiej. Jest chudy jak szczapa, mimo że potrafi zjeść cały stek z kostką u Delmonica w Nowym Jorku albo u Erniego w Detroit.
– Co pali?
– W zeszłym roku, kiedy go ostatni raz widziałem, nic nie palił. Z powodu żony. Ale mówił, że zamierza znowu zacząć. Kiedyś palił dominikańskie cygara, które cuchnęły jak palone opony. Daj spokój, stary. Nie chcę umrzeć dlatego, że jakiś staruszek wrócił do nałogu.
Paul opuścił broń.
– Przepraszam.
Morgan wrócił do przeszukiwania zwłok, jak gdyby próba, której poddał go Paul, nie zrobiła na nim najmniejszego wrażenia.
– Wolę pracować z kimś ostrożnym, choćby miał mnie obrażać, niż z kimś nierozważnym, kto będzie miły. Dzięki temu obaj dłużej pożyjemy. – Przetrząsnął kieszenie zastrzelonego. – Mamy już jakichś gości?
Paul wyjrzał w Dresden Allee i popatrzył w obie strony.
– Żadnych.
Dostrzegł, że Morgan wpatruje się z niezadowoleniem w coś, co znalazł w kieszeni trupa.
– Kurczę – rzekł z westchnieniem Morgan. – Mamy kłopot.
– Co się stało?
Pokazał mu jakąś urzędowo wyglądającą kartę opatrzoną u góry pieczęcią z orłem i swastyką poniżej. Obok widniały litery „SA”.
– Co to znaczy?
– Znaczy to tyle, przyjacielu, że chociaż jesteś w mieście niecały dzień, zdążyliśmy już zabić szturmowca.
– Kogo? – zapytał Paul Schumann.
Morgan westchnął.
– Członka Sturmabteilung. Szturmówki. Inaczej „brunatnych koszul”. To rodzaj własnej armii partii. Można ich nazwać bandą Hitlera. – Pokręcił głową. – Gorzej dla nas, że facet nie miał munduru. To oznacza, że należał do brunatnej elity. Ważniejszych szturmowców.
– Jak się o mnie dowiedział?
– Nie jestem pewien, czy chodziło mu akurat o ciebie. Siedział w budce telefonicznej i przyglądał się wszystkim na ulicy.
– Nie zauważyłem go – rzekł Paul, zły na siebie za niedopatrzenie. Nic tu nie grało; nie wiedział, na co zwracać uwagę, a co lekceważyć.
– Kiedy tylko wszedłeś w aleję – ciągnął Morgan – ruszył za tobą. Chyba uznał za swój obowiązek sprawdzić, co kombinuje jakiś obcy w okolicy. – Spojrzał na zwłoki. – W każdym razie mamy kłopot. Kiedy brunatne koszule się dowiedzą, że ich człowiek został zabity, będą szukać, dopóki nie odnajdą mordercy. Och, a oni potrafią szukać. W mieście są ich dziesiątki tysięcy. Jak karaluchów.
Szok po zabójstwie minął i instynkty Paula odżyły. Wyszedł ze ślepego zaułka do Dresden Allee. Nadal nikt nie nadchodził. Okna były ciemne. Wszystkie drzwi zamknięte. Paul dał znak Morganowi i ruszył do wylotu alei, a potem wyjrzał zza węgła, spoglądając w stronę piwiarni. Wszystko wskazywało na to, że żaden z ludzi na ulicy nie słyszał strzału.
Wrócił i poinformował Morgana, że jest spokojnie, po czym dodał:
– Łuska.
– Co?
– Łuska z pocisku. Z twojego pistoletu. – Spojrzeli na bruk i Paul dostrzegł małą żółtą tulejkę. Podniósł ją przez chusteczkę, a potem wrzucił do kratki ściekowej. Usłyszał brzęk i po chwili cichy plusk.
Morgan skinął głową.
– Mówili, że jesteś dobry.
Ale nie na tyle, żeby nie dać się przyłapać w Stanach z powodu podobnego kawałka mosiądzu.
Morgan otworzył wyszczerbiony scyzoryk.
– Odetniemy metki z jego ubrań. Zabierzemy wszystkie rzeczy osobiste. Potem jak najszybciej się stąd ulotnimy. Zanim go znajdą.
– Oni czyli kto? – zapytał Paul.
Morgan zaśmiał się głucho.
– Dzisiaj w Niemczech „oni” to wszyscy.
– Czy członek szturmówki ma tatuaż? Na przykład swastykę? Albo litery „SA”?
– Możliwe.
– Trzeba poszukać. Na rękach albo piersi.
– A jeżeli znajdę? – spytał Morgan, marszcząc brwi. – Co można zrobić z tatuażem?
Paul bez słowa pokazał scyzoryk.
– Chyba żartujesz.
Mina Paula świadczyła, że ani mu w głowie żarty.
Okazało się jednak, że nie będzie obdzierania ze skóry. Zastrzelony nie miał na ciele żadnych znaków.
Usłyszeli wołanie. Potem zapadła cisza zakłócana jedynie odgłosami samochodów. Ale chwilę później Paul dosłyszał złowrogi dźwięk syreny, wznoszący się i opadający – i coraz bliższy.
– Powinieneś już iść – ponaglił go Morgan. – Zrobię, co trzeba. – Zastanowił się przez chwilę. – Spotkajmy się za czterdzieści pięć minut. Na Rosenthaler Strasse na północ od Alexanderplatz jest restauracja „Ogród Letni”. Mój kontakt ma informacje o Ernście. Umówię się tam z nim. Wyjdź na ulicę przed piwiarnią. Powinieneś tam złapać taksówkę. W tramwajach i autobusach często są policjanci. Korzystaj z taksówek albo chodź pieszo, jeżeli można. Patrz prosto przed siebie i unikaj wzroku innych.
Znów krzyk. I coraz bliższa syrena.
– Słuchaj, Schumann, jeżeli nie dotrę tam za godzinę… pamiętasz radiostację, o której mówił ci Gordon, tę w budynku przyszłej ambasady?
Paul skinął głową.
– Wstąp tam i powiedz im, że potrzebujesz nowych instrukcji. – Zaśmiał się ponuro. – I od razu możesz ich zawiadomić, że nie żyję. A teraz znikaj. Patrz przed siebie, wyglądaj jak zwykły przechodzień. I nie biegnij, choćby nie wiem co się działo.
– Nie biec? Dlaczego?
– Bo w tym kraju jest mnóstwo ludzi, którzy zaczną cię gonić tylko dlatego, że uciekasz…
koniec
21 marca 2005

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Zabić Hitlera!
— Artur Długosz

Tegoż twórcy

Esensja czyta: Lipiec 2011
— Anna Kańtoch, Beatrycze Nowicka, Joanna Słupek

Pokusa twista 3, czyli ambiwalentny czar Deavera
— Anna Kańtoch

Esensja czyta: Kwiecień-czerwiec 2010
— Jakub Gałka, Anna Kańtoch, Joanna Słupek, Konrad Wągrowski

Co w necie piszczy
— Anna Kańtoch

Szukacie niewłaściwej osoby
— Jędrzej Burszta

ONI wiedzą
— Anna Kańtoch

Zakręcone, zakręcone…
— Konrad Wągrowski

Gdzie kucharek sześć…
— Anna Kańtoch

Pokusa twista 2, czyli dlaczego nie zostanę wielbicielką Deavera
— Anna Kańtoch

Pokusa twista
— Anna Kańtoch

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.