Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 30 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

‹Młode wilki polskiej fantastyki 2›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułMłode wilki polskiej fantastyki 2
Wydawca Ares 2
Gatunekfantastyka
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl

Tęcza złożoności

Esensja.pl
Esensja.pl
« 1 2 3 4 5 »

Grzegorz Rogaczewski

Tęcza złożoności

– Tuai! – zsunęły się stopy w sandałach, podarte dżinsy, pas z pochwą paranga, dmuchawą i strzałami, umięśniony tors w podartej podkoszulce…
– Stać! – Bunyan podniósł rękę, rozpoznając wzory tatuażu na szyi.
– Tuai! – Półmrok rozjaśnił błysk oczu i lśnienie zębów.
– Miden! Co za spotkanie! – Adam uniósł brwi, wyciągnął ręce i objął tubylca. – Tyle lat! – nie odrywając rąk odstąpił krok i zajrzał głęboko w błyszczące oczy właściciela brązowej twarzy. – Jak mnie znalazłeś? Skąd wiedziałeś?
– Dusza moja mówić, że tuai tu być! Ja widzieć we śnie.
– Zjesz? Siadaj – podstawił ratanowy stołek. – Tiban, dawaj jedzenie!
Miden odstawił dmuchawkę, parang przerzucił za siebie, usiadł, i jął łyżką wygarniać zawartość podstawionego talerza.
– Ja dawno nic takiego nie jeszcz – wpychał porcję za porcją. – Dawno… Nicz nie… upolowacz…
– To jak przeżyłeś, co? – nadal zdziwiony i zaskoczony spotkaniem Bunyan przyglądał się umęczonej, podstarzałej twarzy dawnego przewodnika i jego pokrytym delikatną pleśnią włosom.
– Właśnie! – Lieman powrócił do piwa. – Żywego ducha na mile – wysapał po głębokim łyku i chwycił drugą puszkę.
– Mnie nie chczecz jeszcz – pełne usta. – Dżungla sama żywicz – wyskrobał resztki z talerza i chciwie zerknął na puszkę. Adam podsunął piwo. Ukit wcisnął wieko, syknęło, wyprostował się, przyssał, odchylił głowę i wypił duszkiem do dna.
– Dobre… – mlasnął. – Dawno takiego nie pić! – wysączył resztki. – Tuai, duchy mi powiedzieć, ty iść w interior. Ja tu przyjść by iść z tobą.
– Wiedziałeś, że nie będziesz sam – Arnold spoglądał wymownie to na Midena, to na Bunyana, który wykruszał z ubrania podeschniętą pleśń. – To dlatego przyjąłeś zlecenie instytutu… Ja nie mam pieniędzy na dwóch! Nawet ekwipunku!
– Nie wiedziałem – Adam odparł szczerze.
– Ja nie chcieć waszych pieniędzy. Nie chcieć waszych rzeczy – Ukit znowu zerknął na puszki. Na dane wzrokiem przyzwolenie rozpoczął kolejne piwo. – Nie chcieć nic. Ja lubić tuaia, nie chcieć by on zginąć. On potrzebować rąk do łodzi i paranga i nóg do plecaków. Bardzo potrzebować! Ja znać nową puszczę!
– Byłeś tam? – Adam nie dowierzał. – Co tam jest?
– Duchy puszczy ożyć – zaskrzyły źrenice, gdy pochylał się w półmroku wraz z cieniem nad stołem i zniżał głos do szeptu zaglądając każdemu w oczy. – Chodzić drzewa, las tkać pajęczynę, zjeść ptaki, zwierzęta, zrobić wielki długi dom, żywy dom, i mówić i patrzeć nim… I bać się wody – poprawił pas i parang.
– A ciebie dlaczego nie zjadły? – Adam otrząsnął się z dreszczy.
– Mnie też zjeść – Miden się zaśmiał, wyprostował, aż zatrzeszczał ratan. – Ja nie żyć, ja też duch – zaniósł się śmiechem i klepnął po udach, zadowolony z dowcipu. Rozbawiony wrażeniem, jakie udało mu się wywrzeć na słuchaczach, nagrodził się sam puszką piwa.
– Ostatnie, Miden – rzucił stanowczo Bunyan, pamiętając o słabej głowie tubylca. – Nie będziesz miał siły wędrować.
– Tak, tuai – Ukit, lekko podchmielony, spokorniał. – Więc ja iść z tobą!? To ja być grzeczny, nikomu nie ściąć głowy. Ja jutro być zdrowy – usta nie zamykały mu się w szerokim uśmiechu.
Złe spojrzenia w odpowiedzi na deklarację zaniechania czynu nie wróżyły tubylcowi nic dobrego. Ukit otarł usta, wstał, zebrał broń.
– No to ja iść spać – rzucił, i z puszką wstąpił chwiejnie na skrzypiące schody.
Rozeszli się do kajut. Przy metalicznym brzęku naczyń i garnków Adam z Liemanem przystąpili do odprawy. Z rozpostartej na uprzątniętym stole mapy wypiętrzał się górzysty szkielet wyspy, niczym kręgosłup wygiętych szczątków kopalnego zauropoda o rozrzuconych, długich łapskach pomniejszych masywów. Cienie majaczyły na ścianach.
– Jesteśmy tu – tłusty palec Arnolda opadł ciężko na mapę, wbija martwe miasto, aż wypiętrzyły się góry. – Płyniesz łodzią najdalej jak się da, do samych źródeł. Możesz dźwigać ją na plecach, jest lekka. Dotrzesz do opuszczonej osady, potem do następnej. Dalej są jeszcze dwie, oddzielone górą, niewysoką, tysiąc z kawałkiem metra, połączone od północy rzeką, od południa drogą. Mijasz Bahau, a dalej pozostaje tylko Kajan i interior… Jak ustaliliśmy, tu, tu, i tu – mapa podrygiwała – miejsca zrzutu. Paliwo, żywność, leki, broń, odzież. Sygnał z pakunków będzie nadawany przez tydzień, na wszelki wypadek. Nie znajdziesz, będziesz musiał się obejść, a kto wie, czy w ogóle będą ci potrzebne, jeśli nie dotrwasz… Tu, na grzbiecie wododziału, w linii prostej jakieś dwadzieścia kilometrów na północ od źródła Kajanu, są źródła Balehu. Pięćdziesiąt kilometrów na zachód Oga, dwadzieścia dalej Mahakam, po trzydziestu – Kapuas. Są tam drogi i ścieżki między licznymi osadami. Korzystaj z nich jak się da, zamiast przedzierać się przez bezdroża. Nadrobisz czas. Jeśli zdarzy się coś nieprzewidzianego, niebezpiecznego, wracasz. Jeśli wyślesz mayday, zrobimy desant, nawet gdyby miało pójść z dymem pól dżungli. Jeśli nie wydarzy się nic szczególnego, idziesz cały czas na południowy zachód. Badasz, filmujesz i przesyłasz non stop wszystko co się da, kiedy się da i jak się da. Co przyjdzie do ci głowy zapisuj, nagrywaj, wysyłaj. Wspomagać cię będzie masa ekspertów. Kończysz i spływasz Kapuasem do rozlewiska środkowego biegu. Tam będziemy czekać. To wszystko. Wiesz, jak sobie radzić w dżungli, nie wiesz tylko, czego się obawiać. Ślepe lotokoty, żaby z oczami na łapach, gadające lepundery czy ławice pijawek schwytane w zmienionej strefie, to wstęp do może jeszcze większych dziwów.
Duszna, parna noc, przesłaniany burzowymi chmurami księżyc w pełni, chrapania. Długo nie mógł zasnąć. Ledwo się zdrzemnął, a już przed świtem trzeba było stanąć na nogach. Nocna bielizna w szczelne pokrowce, mycie, golenie, posiłek. Przed wdzianiem suchego ubrania Adam, niewyspany, ziewając szeroko, przyklejał elektrody i tępo przyglądał się wynikom z molekularnych próbników. Jakby ich nie pojmował, wsunął więc do torby, ściągnął troki. W drogę!
2.
Poranna mgła leżała na wodzie. Zsunęli brezent z długiej łodzi, sprawdzili wyposażenie, spuścili ją na wodę, bagaże rzucili na dno. Adam zsunął się z pokładu, Miden skoczył za nim, łódź niebezpiecznie się zachybotała. Odbili, zaterkotał silnik. Lieman ze smętną miną usiłował pomachać na pożegnanie, ale mu nie wychodziło. Pozostali odprowadzali ich wzrokiem. Łajba oddalała się, rozpuszczała w ciemnościach i mgle…
Pomruk motoru, plusk rozcinanej zupy, kłęby wełnistych oparów, prześwity zaczajonego półmroku. Miden sterował, Adam czuwał i obserwował. Mgła usuwała się sprzed dziobu, opływała burty, zwierała za rufą, wznosiła, rozpraszała. Świtało, brzegi wychynęły z ciemności, pojaśniał postrzępiony pas nieba i wypełnił kolorem chaos pleśniozieleni. Rzeka, początkowo prosta, wnet jęła wić się pośród nieprzeniknionego gąszczu roślinności. Zewsząd sunęły zarośla, wychylały wachlarze paproci, pobielałe drzewa. Las na rdzewiejących zboczach gęstniał z zakola na zakole, wystrzeliwał wzwyż ponad rozbuchany poszyt, pochylał nad wodą zwały sopli i ruchliwymi, jakby żywymi odnogami, splatał się łukowato w rozpiętą wysoko nad wodą sieć, kołyszącą się pod naporem nieistniejącego wiatru czy wleczoną nurtem rzeki. Tarcza słońca przesłonięta chmurami, wzrastająca duchota, tężejąca, lepka i słodkawa wilgoć, odór pleśni… Łódź parła w spienione wiry, pomiędzy łachy, obok toczonych prądem głazów, zatok. Bliżej brzegu kanion lasu rozsypywał się w umykające w tył kłodziny palm, paprocie, ukwiały narośli i święcił przybyszów wydzieliną rozbuchanej w przemianach dżungli: pleśniowym pyłem i wytryskami śluzu. I jak wczoraj południowy brzeg nagle zrzedł, przycupnął, ustąpił i roztoczył widok na nizinę z martwą osadą pośród wiciokrzewów pleśni.
Zwolnili, przybili do drewnianego mola, którego termity nie zdążyły stoczyć do końca. Burzowe chmury kłębiły się nad głowami, powietrzem wstrząsały głuche pomruki odległych grzmotów, ale deszcz mijał bokiem. Miden szykował posiłek. Adam zbierał nowe próbki do bioczujników, robił notatki, przemawiał do nadajnika. Ociężały od upału i duchoty, z bólem głowy i karku od skoków ciśnienia, jadł bez apetytu, z półprzymkniętymi przed kłującymi refleksami południowego słońca na wodzie oczami. Wyciągnął się na dnie, przysnął.
« 1 2 3 4 5 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.