Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 16 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Elizabeth Moon
‹Prędkość mroku›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułPrędkość mroku
Tytuł oryginalnySpeed of Dark
Data wydania23 maja 2005
Autor
PrzekładJerzy Marcinkowski
Wydawca ISA
ISBN83-7418-065-X
Format384s. 161×240mm, oprawa twarda, obwoluta
Cena39,99
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Prędkość mroku

Esensja.pl
Esensja.pl
Elizabeth Moon
« 1 2 3 4 18 »

Elizabeth Moon

Prędkość mroku

Teraz, w takt odpowiedniej muzyki, kluczyk gładko wślizguje się w zamek drzwi samochodu. Siedzenie jest ciepłe, kojąco ciepłe, a miękkie runo przynosi ulgę. Przywykłem do szpitalnej wełny, lecz za pierwsze zarobione pieniądze kupiłem prawdziwą owczą skórę. Kiwam się lekko w rytm wewnętrznej muzyki, zanim uruchomię silnik. Czasami trudno jest utrzymać muzykę przy włączaniu silnika; lubię zaczekać na odpowiedni moment.
W drodze powrotnej do pracy pozwalam, by muzyka niosła mnie przez skrzyżowania, światła, korki, a wreszcie bramę campusu, jak go nazywają. Nasz budynek wznosi się po prawej; migam identyfikatorem parkingowemu i odnajduję ulubione miejsce. Zdarza mi się słyszeć narzekania ludzi z sąsiedniego budynku, że nie mogą zostawić auta na ulubionym miejscu, ale nam zawsze się to udaje. Nikt nie zająłby mojego miejsca ani ja nie stanąłbym na cudzym. Dale po prawej, a Linda po lewej, naprzeciwko Camerona.
Wchodzę do budynku przy akompaniamencie ostatniej frazy mojego ulubionego fragmentu i pozwalam jej ucichnąć, gdy mijam drzwi. Przy maszynie do kawy stoi Dale. Milczy, ja również. Doktor Fornum chciałaby, żebym przemówił, ale nie ma ku temu powodów. Widzę, że jest pogrążony w myślach i nie trzeba mu przeszkadzać. Nadal jestem zły na doktor Fornum, jak co kwartał, toteż mijam swoje biurko i kieruję się do sali gimnastycznej. Skakanie mi dobrze zrobi. Zawsze tak jest. Nikogo tam nie ma, więc wieszam znak na drzwiach i włączam głośno muzykę dobrą do skakania.
Nikt mi nie przeszkadza, kiedy skaczę; siła wyrzutu trampoliny, a potem pozbawione ciężaru zawieszenie sprawiają, że mam wrażenie bezkresu i lekkości. Gdy dostosowuję się idealnie do muzyki, mój umysł rozpościera się i odpręża. Kiedy czuję powracającą koncentrację, a ciekawość popycha mnie ku mojemu zadaniu, zwalniam do niewielkich podskoków dziecka i schodzę z trampoliny.
Nikt mnie nie zaczepia, gdy wracam do biura. Wydaje mi się, że jest tam Linda i Bailey, ale nie ma to znaczenia. Później możemy pójść na kolację, lecz nie w tej chwili. Teraz jestem gotowy do pracy.
Symbole, nad którymi pracuję, dla większości ludzi są pozbawione znaczenia i mylące. Trudno wyjaśnić, co robię, wiem jednak, że jest to ważna praca, skoro płacą mi wystarczająco dobrze, żebym mógł pozwolić sobie na samochód i mieszkanie, a ponadto opłacają siłownię i kwartalne wizyty u doktor Fornum. Najprościej rzecz ujmując, wyszukuję wzory. Część wzorów ma zabawne nazwy i innym ludziom trudno je dostrzec, dla mnie jednak zawsze było to łatwe. Jedyne, czego musiałem się nauczyć, to takiego sposobu ich opisywania, żeby inni zrozumieli, co miałem na myśli.
Zakładam słuchawki i wybieram muzykę. Schubert jest zbyt bogaty dla projektu, nad którym obecnie pracuję. Bach nadaje się doskonale, jego zawiła melodyka odzwierciedla wzór, którego potrzebuję. Pozwalam tej części umysłu, która wyszukuje i tworzy wzory, zatopić się w projekcie, a potem przypomina to już obserwowanie kryształków lodu, rosnących na powierzchni nieruchomej wody… Linie lodu grubieją jedna po drugiej, rozgałęzienie, potem znowu, wreszcie splot… Muszę tylko uważać, żeby wzory pozostały symetryczne, asymetryczne lub takie, jakich wymaga projekt. Tym razem wzór powtarza się częściej niż zazwyczaj, a ja widzę go jako masę fraktali tworzących kolczastą kulę.
Gdy krawędzie tracą wyraźny zarys, otrząsam się i prostuję. Nawet nie zauważyłem, jak minęło pięć godzin. Wywołane przez doktor Fornum ożywienie znikło, pozostawiając mi czysty umysł. Czasami po powrocie z jej gabinetu nie mogę pracować przez dzień czy dwa, tym razem jednak odzyskałem równowagę dzięki skakaniu. Nad moim biurkiem, w przeciągu wywołanym przez klimatyzację, obraca się leniwie wiatraczek. Dmucham na niego i po chwili – dokładnie w 1,3 sekundy – przyspiesza, połyskując srebrno-liliowo. Postanawiam włączyć swój obrotowy wentylator, żeby wszystkie wiatraczki i spirale mogły wirować jednocześnie, wypełniając pokój migotliwym blaskiem.
Zaczęło właśnie porządnie migotać, kiedy usłyszałem z korytarza głos Baileya: „Chce ktoś pizzę?”. Jestem głodny; w brzuchu mi burczy i nagle wyłapuję wszystkie biurowe zapachy: papieru, biurka, wykładziny, środków czyszczących metal/plastik/antystatycznych… mój własny. Wyłączam wentylator, zerkam po raz ostatni na wirujące, migotliwe piękno i wychodzę na korytarz. Szybki rzut oka na twarze przyjaciół wystarcza, bym wiedział, kto idzie, a kto nie. Nie musimy o tym mówić; znamy się wszyscy.
Do pizzerii wchodzimy o dziewiątej. Linda, Bailey, Eric, Dale, Cameron i ja. Chuy też chciał iść, ale się spóźnił, a mają tutaj tylko sześcioosobowe stoliki. Rozumie to. Ja też bym zrozumiał, gdyby inni byli gotowi wcześniej ode mnie. Nie chciałbym przyjść tutaj i siedzieć przy osobnym stoliku, więc wiem, że Chuy nie przyjdzie, a my nie będziemy próbowali się ścieśnić, żeby wszyscy mogli usiąść razem. W zeszłym roku nowy kierownik tego nie rozumiał. Zawsze starał się organizować dla nas wielkie przyjęcia i zmieniał nam miejsca. „Nie bądźcie tacy zabobonni”, mawiał. Kiedy nie patrzył, wracaliśmy na swoje ulubione miejsca. Dale ma tik, który bardzo denerwuje Lindę, więc siada tak, by go nie widzieć. Ja uważam ten tik za zabawny, toteż siadam po lewej stronie Dale’a; teraz wygląda to tak, jakby mrugał do mnie okiem.
Tutejsi pracownicy nas znają. Nawet kiedy inni goście zbyt długo patrzą, jak się poruszamy i rozmawiamy – albo milczymy – obsługa nie rzuca nam tych spojrzeń mówiących „idźcie stąd sobie”, z którymi miewałem do czynienia gdzie indziej. Linda po prostu pokazuje w karcie, co chce zamówić, albo najpierw to sobie zapisuje, a oni nigdy nie zawracają jej głowy dodatkowymi pytaniami.
Tego wieczoru nasz ulubiony stolik jest brudny. Z trudem znoszę widok pięciu zapaćkanych talerzy i patelni; w żołądku mi się przewraca na myśl o plamach po sosie i serze oraz okruchach ciasta, a wszystko pogarsza jeszcze nieparzysta liczba naczyń. Po prawej jest wolny stolik, ale my go nie lubimy. Stoi obok przejścia do toalet i zbyt wielu ludzi kręciłoby się za naszymi plecami.
Czekamy, próbując okazać cierpliwość, kiedy Cześć-Jestem-Sylwia – taki napis ma na identyfikatorze, jak gdyby była produktem na sprzedaż, a nie człowiekiem – daje znać koledze, żeby sprzątnął z naszego stolika. Lubię ją i pamiętam, żeby nazywać ją Sylwią bez „Cześć-Jestem”, przynajmniej dopóki nie rzucę okiem na jej plakietkę. Cześć-Jestem-Sylwia zawsze się do nas uśmiecha i stara się nam pomagać. Cześć-Jestem-Jean jest przyczyną, dla której nie przychodzimy tu w czwartki, kiedy wypada jej zmiana. Cześć-Jestem-Jean nie lubi nas i mamrocze coś pod nosem na nasz widok. Czasami jedno z nas przychodzi po zamówienie dla wszystkich; kiedy ostatnio wypadła moja kolej i właśnie odchodziłem od kasy, Cześć-Jestem-Jean powiedziała do jednego z kucharzy: „Przynajmniej nie przyprowadził ze sobą pozostałych dziwolągów”. Wiedziała, że usłyszałem. Chciała, żebym usłyszał. Tylko ona sprawia nam kłopoty.
Lecz tego wieczoru są tutaj Cześć-Jestem-Sylwia i Tyree, który zbiera talerze, brudne noże i widelce, jakby zupełnie się tym nie przejmując. Tyree nie ma identyfikatora; on tylko sprząta ze stołów. Wiemy, że to Tyree, ponieważ słyszeliśmy, jak inni tak na niego wołają. Kiedy po raz pierwszy zwróciłem się do niego po imieniu, był zaskoczony i lekko wystraszony, ale teraz nas zna, choć nie używa naszych imion.
– Zaraz skończę – mówi i zerka na nas z ukosa. – Wszystko w porządku?
– Pewnie – odpowiada Cameron. Kołysze się lekko na piętach. Zawsze tak robi, ale teraz nieco szybciej niż zwykle.
Obserwuję migające w oknie logo piwa. Zapalają się po kolei jego elementy: czerwony, zielony i niebieski środek, a potem wszystkie trzy na raz. Mrugnięcie, czerwień. Mrugnięcie, zieleń, mrugnięcie, błękit, potem mrugnięcie, czerwień/zieleń/błękit, przygaśnięcie, błysk, przygaśnięcie i od początku. Bardzo prosty wzór, a kolory nie są szczególnie ładne (czerwień jest zbyt pomarańczowa jak na mój gust, podobnie zieleń, lecz błękit jest piękny), niemniej stanowi to jakiś wzór, na który można sobie popatrzeć.
– Wasz stolik jest gotowy – oznajmia Cześć-Jestem-Sylwia, a ja staram się nie krzywić, przenosząc na nią wzrok z symbolu piwa. Zajmujemy miejsca wokół stołu w zwyczajowym porządku i siadamy. Zamawiamy to, co zwykle, więc nie zabiera nam to zbyt wiele czasu. Czekamy na jedzenie, nie rozmawiając, ponieważ każde z nas, na swój sposób, oswaja się z sytuacją. Z powodu wizyty u doktor Fornum jestem bardziej niż zazwyczaj świadomy szczegółów pewnego procesu: Linda uderza palcami w łyżeczkę, wystukując skomplikowany wzór, który zachwyciłby matematyka, tak jak zachwyca ją. Kątem oka obserwuję logo piwa, podobnie Dale. Cameron porusza malutkimi plastikowymi kośćmi, które zawsze trzyma w kieszeni, tak dyskretnie, że niezorientowani niczego by nie zauważyli, ale ja dostrzegam ruch jego rękawa. Bailey również obserwuje logo piwa. Eric wyjął wielokolorowy długopis i rysuje na papierowej podkładce maleńkie geometryczne wzory. Najpierw czerwony, potem fioletowy, niebieski, zielony, żółty, pomarańczowy i ponownie czerwony. Lubi, kiedy przynoszą jedzenie, a on kończy wielobarwną sekwencję.
Tym razem napoje pojawiają się, gdy jest przy żółtym, a talerze przy następnym z kolei oranżu. Eric ma wyraz odprężenia na twarzy.
« 1 2 3 4 18 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Ten Obcy
— Eryk Remiezowicz

Tegoż twórcy

Esensja czyta: Marzec-kwiecień 2009
— Jakub Gałka, Anna Kańtoch, Michał Kubalski, Joanna Słupek, Konrad Wągrowski

Ku pokrzepieniu serc
— Eryk Remiezowicz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.