Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 4 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Alastair Reynolds
‹Migotliwa Wstęga: Pościg›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułMigotliwa Wstęga: Pościg
Tytuł oryginalnyChasm City
Data wydaniamarzec 2003
Autor
PrzekładPiotr Staniewski, Grażyna Grygiel
Wydawca MAG
CyklPrzestrzeń objawienia
ISBN83-89004-41-0
Format380s. 115×185mm
Cena29,—
Gatunekfantastyka
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Migotliwa Wstęga

Esensja.pl
Esensja.pl
Alastair Reynolds
« 1 2 3

Alastair Reynolds

Migotliwa Wstęga

Kiedy Quirrenbach odszedł z łupami – zapewne mysląc o swym cyklu symfonicznym – stanąłem przy konsoli sieciowej Vadima. Znowu coś ważyłem, gdyż „Strelnikov” przyśpieszał, przestrajając nieznacznie parametry spadania na Pas Złomu. Skądś dobiegały niskie gadzie jęki. Protestowała konstrukcja statku i zastanawiałem się, czy w tej podróży powłoka statku w końcu nie wyzionie ducha. Jednak wkrótce jęki ucichły do zwykłego statkowego hałasu.
Konsola wyglądała na urządzenie starożytne, z jakich śmieją się dzieci w muzeum. Nad klawiaturą alfanumeryczną wznosił się płaski ekran, inkrustowany ikonami startymi od wielokrotnego dotykania. Nie wiedziałem, jak wygląda nowoczesność wokół Yellowstone, ale ta rzecz nie była nowoczesna nawet według standardów Skraju Nieba.
Musi wystarczyć.
Znalazłem przycisk włączający. Ekran zająknął się serią wstępnych komunikatów i reklam, po czym pokazał skomplikowane drzewo opcji. Pokładowe usługi danych. Sieci czasu rzeczywistego: pajęczyna strumieni danych w zasięgu sekundy świetlnej od „Strelnikova”. Przy tej opcji rozmowę prowadziło się w sposób normalny. Sieci głębokoukładowe, z typowymi opóźnieniami w zakresie od kilku sekund do kilkudziesięciu godzin, zależnie od złożoności pytania. Bezpośredniego dostępu do sieci z dłuższymi czasami odpowiedzi nie przewidziano. Miało to sens: odpowiedzi na wszelkie zapytania wysłane do habitatów w układowych pasach Kuipera nie zastałyby nadawcy na promie – dawno już zakończyłby swą podróż.
Wszedłem w opcję sieci głebokoukładowych. Ekran kipiał reklamami. Po kilku sekundach pojawiło się drzewo podmenu. Wiadomości o statkach przylatujących i odlatujących, łącznie z pozycją „Orvieto”. Układ Yellowstone nadal stanowił ruchliwe centrum międzygwiezdne, co miało swoje uzasadnienie. Jeżeli zaraza uderzyła w ostatniej dekadzie, wiele statków już tutaj zmierzało. Upłyną dziesięciolecia, zanim wiadomości o zarazie rozprzestrzenią się w większości zasiedlonego przez ludzi kosmosu.
Przejrzałem opcje.
Sieci głębokoukładowe przenosiły dwustronny ruch komunikacyjny do habitatów na orbitach wokół gazowych gigantów – zwykle do stacji górniczych i placówek bardziej samotniczych frakcji. Były tam gniazda Hybrydowców, enklawy Porywaczy oraz na wpół zautomatyzowane stacje militarne lub naukowe. Na próżno szukałem jakiejkolwiek wzmianki o zarazie. Od czasu do czasu mówiło się o procedurze izolacji czy zarządzaniu kryzysowym, ale odniosłem wrażenie, że zaraza – oraz jej konsekwencje stały się na tyle fundamentalnym aspektem życia, że rzadko występowała potrzeba odwoływania się do samego obiektu.
Lokalne sieci powiedziały mi niewiele więcej. Raz czy dwa znalazłem odwołania do kryzysu przez jego nazwę i dowiedziałem się, że nazwę nadali mu specyficzną i mrożącą krew w żyłach: Parchowa Zaraza. Jednak większość wiadomości zakładała całkowitą znajomość podstawowych faktów o samej zarazie. Były odnośniki do Hermetyków, do Baldachimu, i Mierzwy, a czasami do czegoś nazywanego Grą, ale nie omawiano szerzej żadnego z tych terminów.
O Baldachimie – dzielnicy Chasm City, jak sądziłem – słyszałem. To właśnie tam, według słów Amelii, miałem szanse znalezienia Reivicha.
Ale Amelia chyba powiedziała mi nie wszystko.
Przestawiłem konsolę na tryb wysyłania i ułożyłem kwerendę dotyczącą zarazy – prośbę o ogólne informacje dla przybyszy. Nie wierzyłem, że jestem pierwszą osoba chcącą je otrzymać przed zanurkowaniem w Pas Złomu. Możliwe, że nikt się nie potrudzi, by mi odpowiedzieć, lub że nie działa zautomatyzowany system załatwiania napływających zapytań.
Wysłałem kwerendę, po czym gapiłem wpatrywałem się w konsolę przez kilka sekund. Ekran również wpatrywał się we mnie, niezmienny.
Nic nie nadeszło.
Rozczarowany i nie bliższy prawdy niż przedtem, sięgnąłem do kieszeni płaszcza Vadima i wyciągnąłem starannie złożoną odgrywarkę. Urządzenie złożyło się niemal samo – cienkie, metalowe fragmenty wślizgiwały się na właściwe miejsca z miłą precyzją części karabinu. Wynikiem tych działań okazał się szkieletowy czarny hełm z guzami generatorów pola i portów wejściowych, ozdobiony opalizującą zielenią i czerwonymi kobrami. Z czoła hełmu odwijała się para stereoskopowych wizjerów, o brzegach z materiału automatycznie dostosowującego się do skóry wokół oczu. Para zatyczek usznych funkcjonowała podobnie. Nie brakowało nawet zatyczek do nosa – wejścia węchowego.
Włożyłem hełm.
Hełm objął mą czaszkę silnie, jak imadło do tortur. Małe wizjery przesunęły się na pozycję i przykleiły mi się wokół oczodołów. Każdy z nich zawierał wysokorozdzielczy system obrazowy, który obecnie ukazywał widok, jaki bym widział, gdybym nie miał na głowie hełmu, jeśli pominąć słabo widoczną i prawdopodobnie zamierzoną ziarnistość obrazu. Aby polepszyć znacząco jakość, potrzebne by mi były implanty nerwowe i znacznie bardziej złożona odgrywarka – mogły wywoływać i modyfikować sygnały mózgowe z subtelnością militarnego trału.
Otworzyłem teczkę.
Wewnątrz znalazłem pudełko eksperientali przywiezionych ze Skraju Nieba, nadal zawinięte w czysty plastik. Odwinąłem plastik i obejrzałem sześć pióropodobnych patyczków. Nie miały żadnych napisów sugerujących zawartość. Czy był to zwykły towar wymienny, czy też może pałeczki zawierały przesłanie dla mnie, od mojej preamnezyjnej tożsamości?
W czole hełmu znajdował się port do wsuwania metalicznego zakończenia eksperientala, tak że sterczał on niczym róg. Wziąłem pierwszy z mej szóstki i wepchnąłem na miejsce.
Przede mną z nicości pojawiło się menu, proponujące opcje wejścia do symulacji w rozmaitych punktach i w rozmaitych układach artystycznych. Przyjąłem wartości domyślne i zanurzyłem się w eksperiental na chybił trafił: decyzje podejmowałem ruchami dłoni. Hełm wygenerował słabe pole elektryczne. Moje ciało zmodyfikowało to pole, co pozwoliło systemowi odczytywać każdy makroskopowy ruch.
Pokój Vadima stopniowo poszarzał. Usłyszałem syczenie białego szumu. Hałas ucichł do niemal zupełnej ciszy, takiej ciszy nie doświadczyłem na pokładzie tego statku. Szarość zblakła, kształty i barwy pojawiły się niczym widma, wynurzające się z mgły.
Stałem na polanie w dżungli i strzelałem do wrogich żołnierzy.
Byłem obnażony do pasa, bardzo umięśniony, nawet jak na żołnierza, pierś miałem zapaćkaną farbą, w jednej ręce trzymałem stary model karabinu strzelającego promieniem cząstek, w drugiej – mniejszy pistolet maszynowy na pociski. Miałem już wcześniej do czynienia z podobnym sprzętem i wiedziałem, że z żadnej z tych broni nie można strzelać jedną dłonią, nie mówiąc już o tym, by mieć przy tym ramiona niemal wyprostowane. Obie bronie potrzaskiwały, gdy kropiłem z nich lawinę wrogich wrzeszczących żołnierzy, którzy, jak się wydawało, postanowili pędzić na mnie z zarośli, mimo że każdy z nich mógł mnie skosić z ukrycia jednym, dobrze wymierzonym strzałem. Ja wrzeszczałem również. Może z wysiłku, związanego z trzymaniem obu broni.
Śmiechu warte, ale nie wątpiłem, że takie rzeczy znajdą nabywców. Mimo wszystko istniał na nie rynek na Skraju Nieba – a my już mieliśmy wcześniej prawdziwą wojnę.
Spróbowałem następnej.
Tym razem siedziałem w jednosiedzeniowym kołowcu, pędząc nim przez błotnistą płaszczyznę, a kilkanaście innych kołowców usiłowało przemknąć po obu mych stronach. Tu wszedłem z ekperientalem ustawionym na tryb interakcyjny, tak że mogłem kierować kołowcem oraz przyśpieszać i zwalniać jego turbinę. Bawiłem się tym kilka minut, utrzymując się wciąż na przedzie stada, aż oceniłem fatalnie nachylenie łachy piasku i straciłem panowanie nad kierownicą. Uderzył we mnie drugi samochód. Chwila bezbolesnej rzezi i znowu znalazłem się na linii startowej; zapalałem silnik. Trudno powiedzieć, jak by się to sprzedawało. Czy uznano by całą rzecz za beznadziejnie staroświecką, czy też przyjęto by ją z entuzjazmem jako unikalny produkt Skraju Nieba?
Przejrzałem pozostałe cztery eksperientale – równie rozczarowujące. Dwa z nich były sfabularyzowanymi wydarzeniami z przeszłości mojej planety: jeden to melodramat o życiu Skya Haussmanna na pokładzie „Santiago” – doprawdy, ostatnia rzecz, jakiej potrzebowałem. Drugi – historia miłosna tocząca się w czasie uwięzienia, procesu i egzekucji Skya, ale w której Sky był postacią drugoplanową. Pozostałe dwa eksperientale okazały się przygodówkami, obie na temat polowania na węże, choć autor scenariusza miał jedynie bardzo powierzchowną wiedzę o biologii hamadriad.
Spodziewałem się jakiegoś przesłania z mojej przeszłości. Chociaż pamiętałem teraz znacznie więcej niż bezpośrednio po pierwszym przebudzeniu na Idlewild, nadal przeszłość zawierała wiele niejasnych aspektów, elementów, które w żaden sposób nie chciały trafić na swe miejsce w łamigłówce. Mogłem żyć z tymi lukami, jeślibym tropił Reivicha na znajomym terenie, ale niewiele również wiedziałem o mieście, do którego zmierzałem.
Otworzyłem pudełko z eksperientalami zabrane Vadimowi. Nie miały innych oznaczeń prócz drobnego srebrnego motywu tuż przy końcu. Nie dowiem się niczego o sobie, lecz przynajmniej zobaczę, co w Chasm City uchodzi za rozrywkę. Wsunąłem jeden z eksperientali do portu.
To był błąd.
Oczekiwałem pornografii lub bezmyślnej przemocy – jakichś ekstremalnych ludzkich doświadczeń, ale nadal rozpoznawalnych jako ludzkie. Otrzymane wrażenia okazały się tak dziwne, że z początku nie potrafiłem określić, czego właściwie doświadczam, i zacząłem się zastanawiać, czy nie ma problemów z kompatybilnością między eksperientalem i hełmem, wskutek czego pobudzone zostały niewłaściwe partie mózgu. Nie; wszystko pochodziło z tego samego źródła – z pokoju Vadima.
Wyglądało to tak, jak powinno.
Było ciemno, zimno, wilgotno i brudno i towarzyszyło temu uczucie przytłaczającej miażdżącej klaustrofobii – uczucie bardzo intensywne, miałem wrażenie, że czaszka powoli ściska mi mózg. Moje ciało było absolutnie niewłaściwe: wydłużone i pozbawione członków, blade, miękkie i całkowicie bezbronne. Nie miałem pojęcia, skąd się biorą te wrażenia, chyba że urządzenie stymulowało jakieś stare partie mózgu, pamiętające raczej, co znaczy przeciekać i przepływać, niż co znaczy chodzić. A jednak w gruncie rzeczy nie byłem sam; również ciemność nie była tak zupełna, jak się wydawało na początku. Moje ciało zajmowało ciepłą, wilgotną próżnię w przestrzeni, w której powycinano labiryntowate czarne tunele i komory. I byli tam ze mną inni – inne blade, wydłużone obecności. Nie widziałem ich – musiały znajdować się w sąsiednich komorach – lecz smakowałem ich bliskość, wchłaniałem zupowaty chemiczny strumień ich uczuć i myśli. I w jakimś sensie one były również oderwanym awatarem mnie samego. Poruszały się i wibrowały, jak chciałem, i odczuwały to, co odczuwałem ja.
Totalna klaustrofobia miażdżyła, ale również dodawała otuchy. Za twardym niczym skała obszarem, gdzie spoczywaliśmy zamknięci, znajdowała się absolutna pustka, przed którą wzdrygały się myśli. Ta pustka była gorsza od klaustrofobii, a pogarszał ją fakt, że coś tam jednak było: pustka skrywała okropnych, milczących, nieskończenie cierpliwych wrogów.
Którzy się zbliżali.
Poczułem skurcz trwogi tak absolutnej, że wrzasnąłem i zerwałem hełm. Przez chwile unosiłem się w kabinie Vadima, ciężko dysząc, i zastanawiałem się, czego właściwie doświadczyłem. Trwało we mnie uczucie ogromnej klaustrofobii nałozonej na jeszcze gorszą agorafobię; trwało niczym dźwięk ogromnego dzwonu.
Dłonie mi drżały – choć zacząłem odzyskiwać panowanie nad sobą. Wyjąłem experiental i przyjrzałem mu się dokładniej, tym razem zwracając należytą uwagę na niewielki motyw przy końcu pałeczki.
Bardzo przypominał robaka.
koniec
« 1 2 3
10 kwietnia 2003

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.