Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 3 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Anna Brzezińska
‹Opowieści z Wilżyńskiej Doliny›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułOpowieści z Wilżyńskiej Doliny
Data wydania4 grudnia 2002
Autor
Wydawca RUNA
CyklWilżyńska Dolina
ISBN83-917904-3-6
Format296s. 125×185mm
Cena24,50
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Grzybobranie

Esensja.pl
Esensja.pl
Anna Brzezińska
« 1 2

Anna Brzezińska

Grzybobranie

Wysoko w koronach drzew kląskało coś tkliwie, zielonosiny dzięcioł stukał mozolnie w pień sosny, a trunek był mocny, jak wiedźmiej okowitce przystoi. Z każdą kroplą Babunia przychylniej rozglądała się po zaklętej dolinie. Powolutku sen zaczynał wiedźmę morzyć, kiedy na skraju polany pod leszczynowym krzakiem dostrzegła rydza wielkiego jak misa.
Co więcej, wydało się jej, że grzyb również popatrzał na nią z namysłem.
Zamrugała ze zdumienia, omal nie wypuściwszy flaszeczki z dłoni.
Rydz aż sapnął, chyba przerażony, że podobne dobro mogłoby się zmarnować.
Babunia pochwyciła bezcenne naczynie tuż nad warstwą złocistych liści, a tak zgrabnie, że nie uroniła z niego nawet kropelki.
Rydz wydał zduszone westchnienie ulgi.
– A dalibyście gorzałeczki popróbować, dobra kobieto - odezwał się przymilnym barytonem.
Wiedźma przetarła oczy. Rydz wciąż tkwił pod leszczyną, tylko mu się kapelusz odrobinę przekrzywił na trzonku. I nader łakomie spozierał ku wiedźmie piwnymi oczkami.
– Chłód od ziemi ciągnie - usprawiedliwił prośbę. - I gęby nie ma do kogo otworzyć.
– Ale spokój jaki! - prychnęła wiedźma, której trochę nadojadła wrzawa, czyniona w wilżyńskiej wiosce przez nowych osadników. - Powietrze świeże, ptaszki śpiewają…
– Ptak to mi tylko na głowę nasrał - fuknął. - A od tej ćwierkającej hałastry we łbie mi się mąci. Hej, dajcież gorzałki, babo, nie bądźcie nieużytek!
Babunia Jagódka aż rozwarła szerzej oczy. W Górach Żmijowych mało co ośmielało się odzywać do niej podobnym tonem. A już na pewno po grzybie nie spodziewała się równej bezczelności.
– No, babciu moja kochana, wstańcie wreszcie z pieńka! - ponaglił ją niespeszony. - Co się tam tak modlicie? Miejcie boga w sercu, suszy mnie okrutnie! Zliczyć nie potrafię, ile tu tkwię bezczynnie, sam jeden pośrodku głuszy.
– No, to jest rzecz zwyczajna - zaryzykowała wiedźma. - Dla twego rodzaju…
– Hej, wypraszam sobie! - obruszył się. - Niech ci się, babo, nie zdaje, że ci wszystko wolno! Toć o gorzałkę proszę, nie na pogawędkę.
– Patrzajcie, jaki łakomy! - Wzięła się pod boki. - Na kapelusz ci nalać, czy prosto na trzonek?
Rydz, przekrzywiwszy głowę, spojrzał na nią bacznie.
– A wyście, moja babciu, pijani jak zając - orzekł wreszcie z niesmakiem. - Wyśpijcie się lepiej w rowie, bo jeszcze was zbój jaki na trakcie przydybie, kobiałkę ukradnie, grzbiet kijem wygrzmoci. Czasy takie nastały, że strach się babom samopas po ostępach włóczyć, nawet tym co brzydszym i wiekiem steranym, bo pod każdym krzakiem rabuś siedzi, maruder, morderca albo zwyczajny grasant…
– Grasantów więcej nie masz - wyjaśniła Babunia, którą elokwentny grzyb poczynał coraz bardziej dziwić. - Wiedźma ich w kamień zaklęła.
– Czarnego Piastuna szajkę? - uradował się rydz. - A to mi nowina pyszna, rad bym was za nią uściskać, babciu!
– To trudno będzie. - Zmrużywszy oczy, przyjrzała się baczniej rdzawemu kapeluszowi, który łypał na nią zza łanu gęstej trawy. Właściwie nie była pewna, czy to rydz. Wyglądał raczej na zwykłego muchotrutka, starego przy tym i obeschniętego od słońca. Ale może się jej tylko od gorzałki w oczach ćmiło.
– I w kamień go, szubrawca, zaklęła? - entuzjazmował się dalej grzyb. - No, jest jeszcze w niebiesiech sprawiedliwość i racja!
Babunia Jagódka zmilczała roztropnie, bo nijak jej było tłumaczyć, że akurat niebiosa nie miały ze zniknięciem grasantów nic wspólnego.
– Ale czy aby na pewno Piastuna? - chciał się upewnić. - Piastun to był chłop słuszny, rozrośnięty w barach, choć siwy już po trochu. Zwajeckim zwyczajem brodę w warkocz splatał, w świecidełkach się kochał, osobliwie rubinach. Pomyślcież, babciu?
– Ano, tak mi się zdaje, że siwy był. - Wiedźma poskrobała się po głowie nakrytej chustką malowaną w czerwone róże. - I guzy miał przy kubraku krasne, może rubiny…
– To on, to on! - Grzyb nieomal podskoczył z ukontentowania.
– Znasz-li obwiesia? - zdziwiła się Babunia.
– Ot, zdarzyło się raz czy drugi spotkać - zakłopotał się rydz, czy też raczej muchotrutek. - Jak to w lesie.
Wiedźma pytająco uniosła brew.
– No, może w gospodzie ze dwa razy - wyznał niechętnie. - Powadzilim się ździebko, bo łotr był i arcypies. Tym większą mi radość jego niedola sprawi, gadajcież tedy śmiało. Kiedyż to było, babciu, i jak go wiedźma okpiła?
– Będzie z siedm niedzieli - obrachowała na palcach Babunia. - Albo trocha dłużej.
– Tyli szmat czasu? - posmutniał grzyb. - I tak sam tutaj siedzę…
– Taki los twój, niebożę - użaliła się nad nim Babunia.
– Nie los winien, jeno starosta! Postronek się na dusienicy zerwał, to miał mnie, syn kurwi, wedle obyczaju luzem puścić. Ale gdzie tam! Niby książę pan łaski udzielił, kapłani pobłogosławili, a ludziska z zadziwienia w głowy zachodzili. A potem mię starosta na powrót w tiurmę poprowadził, bo to, powiada, trza podobną okazję kusztyczką miodu uczcić. Tom poszedł! Co miałem nie iść, jak wkoło tuzin zbrojnych stało!
Babunia Jagódka znów zamrugała oczyma, gdyż opowieść rydza stawała się coraz osobliwsza.
– Ale w cuchthauzie insza była rozmowa - ciągnął z irytacją. - Jeszczem w próg dobrze nie wszedł, jak mnie w łeb zdzielili, a potem do muru przykuli, bo to, gada starosta, kazał mię książę puścić, to oni mnie puszczą, ajuści. Ale tak po swojemu. Bez łańcuchów nijakich, wolnego jak ptaszę. Wedle rozkazania. Tom się na duchu podniósł i uradował ździebko. Myślę sobie, w łeb dadzą, ale takie jest prawo i obyczaj stary, że w zjimaniach biją. Sami rozumiecie.
Wiedźma pokiwała głową.
– I wiecie, co on mię wtenczas pyta, kurewnik przeklęty?! - parsknął złością. - Czy pomnę lasek dębowy od zamku o dwa stajania i dworek w lasku owym, mały, modrzewiowy, co żeśmy go dwie niedziele pierwej do ziemi gołej spalili. Mówię więc, że pamiętam. Niedawna była sprawa, cobym miał zapomnieć? A dziewkę czy pamiętam, co w onym dworku stała. To po co się wypierać? Była tam dziewka, urodziwa, nie powiem, ale pod brzemieniem, to nikt jej nawet nie szarpał, ani nie turbował. A jak się dworek już płomieniem po całości zajął, tom kazał dziewczynę do choiny przywiązać, bo darła się straszliwie i w ogień skakać chciała. Jeszcze mi potem Piastun ludzkość moję wyrzucał. I wiecie, na co mi się miłosierdzie zdało? - Grzyb aż podskoczył z oburzenia, przekrzywiając sobie czerwonawy kapelusz.
Babunia nie wiedziała.
– Ano, na psie jaje! Nie dość, że Piastun chłopów na mnie poszczuł i z kompanii przepędził, bo to, powiada, za miękkim do grasantki, skoro mnie byle baba rozrzewnić zdoła, to jeszcze w tym cuchthauzie prędko wyszło na jaw, że jaśnie pan starosta ni mniej ni więcej, ale dziewki onej ojciec dobrodziej! I wcale mnie nie zamierzał za dobre serce chwalić, jeno zrazu w gębę strzelił i mocniej jeszcze poprawił. Jakem ze szczętem zgłupiał, to mnie, psubrat, objaśnił, żeśmy pannie we dworku męża zgrabnie usiekli, z którym po zamążpójściu nieledwie rok była. I tak się dziewka przejęła, że nim się kto obejrzał, na buczku się obwiesiła. Ot, jaka słabowita - dodał z pretensją w głosie. - Starosta ani chciał słuchać, żem ja panny nie tknął, tylko mnie czekanikiem po czerepie zdzielił, i koniec był rozmowy.
Babunia pokiwała głową, udając głębokie zasmucenie.
– Wywlekli mnie popod wieczór z tiurmy. Darmo się motłoch cieszył, że książę miłosierny, że wisielec się zerwał, to go wolno puszczą! Chciałem im cosik krzyknąć o tej pańskiej łasce, ale mi pan starosta gałgan w gębę wraził. Anim mógł pisnąć! Za mury mię wywiedli, za fosę nawet. Oj, myślę sobie, niedobrze, jak psa mnie tu zadźgają, nawet się ślad nie zostanie. I wiecie, co?
Wiedźma, która pomimo wypitej gorzałki zaczęła już domyślać się zwieńczenia opowieści, powstała z pieńka i, podpierając się na kijaszku, ruszyła przez polankę w kierunku grzyba, bo chciała się z bliska przypatrzeć owemu dziwu.
– Wielka jest w ludziach niegodziwość - westchnął. - Nieprzebrana.
Ostrożnie trąciła kijaszkiem kapelusz muchotrutka, który potoczył się pod najbliższą sosenkę.
I gęba się jej rozwarła ze zdumienia.
koniec
« 1 2
1 grudnia 2002

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Gdzie diabeł nie może, tam wiedźmę pośle
— Magdalena Kubasiewicz

Smutki zaśmiane
— Eryk Remiezowicz

Tegoż twórcy

Wiedźmie kłamstwa
— Anna Nieznaj

Królewny i karliczka
— Magdalena Kubasiewicz

Esensja czyta: Listopad 2014
— Miłosz Cybowski, Jacek Jaciubek, Paweł Micnas, Agnieszka ‘Achika’ Szady, Konrad Wągrowski

Gdzie diabeł nie może, tam wiedźmę pośle
— Magdalena Kubasiewicz

Oczy błękitne jak niebo
— Magdalena Kubasiewicz

Esensja czyta: Styczeń 2011
— Jędrzej Burszta, Anna Kańtoch, Joanna Kapica-Curzytek, Marcin Mroziuk, Beatrycze Nowicka, Joanna Słupek, Agnieszka Szady, Monika Twardowska-Wągrowska, Mieszko B. Wandowicz, Konrad Wągrowski

Jak dawniej nie będzie
— Jędrzej Burszta

Esensja czyta: Grudzień 2009
— Jędrzej Burszta, Jakub Gałka, Anna Kańtoch, Marcin T.P. Łuczyński, Daniel Markiewicz, Beatrycze Nowicka, Monika Twardowska-Wągrowska, Mieszko B. Wandowicz, Konrad Wągrowski

Kołatka w kształcie łba kota czyli o tym, że nic się nie kończy
— Karina Murawko-Wiśniewska

Chwała ogrodów, błoto i morze
— Michał R. Wiśniewski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.