Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 5 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Audrey Niffenegger
‹Lustrzane odbicie›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułLustrzane odbicie
Tytuł oryginalnyHer Fearful Symmetry
Data wydania22 września 2010
Autor
PrzekładGrzegorz Komerski
Wydawca Nowa Proza
ISBN978-83-7534-096-9
Format532s. 125×195mm
Cena39,99
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Lustrzane odbicie

Esensja.pl
Esensja.pl
Audrey Niffenegger
« 1 2 3

Audrey Niffenegger

Lustrzane odbicie

– Robert… – Obok niego stanęła Jessica Bates. Przyglądała się mu spod ronda jednego ze swoich niebywale eleganckich, wykwintnych kapeluszy, współczucie łagodziło jej surowe rysy. – Chodźmy już. – Złożyła swoje miękkie, stare palce na jego rękach.
Dłonie Roberta były wilgotne od potu i kiedy je podniósł, zauważył, że zostawiły wyraźne odciski na doskonale czystym wieku. W pierwszej chwili chciał te ślady zetrzeć, ale zmienił zdanie i postanowił je zostawić – ostatnie świadectwo jego dotyku na tym przedłużeniu ciała Elspeth. Pozwolił Jessice wyprowadzić się z grobowca i stanął wraz z nią i pozostałymi gośćmi. Rozpoczęła się druga część uroczystości.
– Dni człowiecze są jako trawa, a jako kwiat polny, tak kwitnie; gdy nań wiatr powieje, aliści go nie masz, ani go więcej pozna miejsce jego – mówił pastor.
Martin trzymał się na uboczu grupy. Miał znów zamknięte oczy i opuszczoną głowę, zaciśnięte z całych sił dłonie wsunął do kieszeni płaszcza. Marijke przywarła do męża i wzięła go pod rękę; chyba tego nie zauważył. Kiwał się miarowo na piętach, w przód i w tył. Puściła go i pozwoliła mu się kołysać.
– Ponieważ upodobało się Bogu odwołać siostrę naszą z tej ziemi, polecamy ją łasce Boga i składamy jej ciało do ziemi Bożej, ziemia ziemi – prochy prochom – popioły popiołom, w nadziei zmartwychwstania do życia wiecznego przez Pana Naszego Jezusa Chrystusa. Z prochu powstałeś, w proch się obrócisz. Jezus Chrystus wskrzesi cię z martwych w dzień ostateczny – dokończył duchowny.
Wzrok Roberta błądził dokoła. Drzewa były ogołocone z liści – do świąt zostały ledwie trzy tygodnie – ale cmentarz wciąż zieleniał. Na Highgate rosło wiele ostrokrzewów, przynieśli je tu Wiktorianie w wieńcach pogrzebowych i od tamtej pory pleniły się swobodnie. Wyglądało to iście świątecznie, o ile ktoś był w stanie dokonać umysłowego wysiłku, pozwalającego na wyobrażenie sobie Bożego Narodzenia na cmentarzu. Starając się skupić na słowach pastora, słyszał nawołujące się w pobliżu lisy.
Obok Roberta stała Jessica Bates. Plecy miała wyprostowane, brodę uniosła wysoko, lecz Robert czuł jej znużenie. Była przewodniczącą Towarzystwa Przyjaciół Cmentarza Highgate – organizacji charytatywnej, która opiekowała się tym miejscem i organizowała wycieczki dla turystów. Robert był co prawda jej pracownikiem, ale wiedział, że na pogrzeb Elspeth przyszłaby i tak. Lubiły się. Gdy Elspeth pojawiała się w ich biurze, by zjeść z Robertem lunch, zawsze przynosiła staruszce kanapkę.
Poczuł ukłucie paniki: jak ja to wszystko zapamiętam? W jaki sposób mam nie zapomnieć Elspeth? W tej chwili wciąż jeszcze przepełniały go jej zapachy, głos, wyraźne w słuchawce telefonu wahanie, zanim się z nim przywitała, sposób, w jaki poruszało się jej ciało, kiedy się kochali, jej uwielbienie dla niewiarygodnie wysokich obcasów, zmysłowy stosunek do starych książek i dziwna, chłodna obojętność, kiedy je sprzedawała. Teraz wiedział wszystko, co można było o Elspeth wiedzieć, i rozpaczliwie pragnął zatrzymać czas, by nic z tego nigdy mu nie uciekło. Ale już było za późno; powinien był się zatrzymać wtedy, kiedy zatrzymała się ona. Teraz ją wyprzedzał, zostawiał za sobą, tracił. Już zaczęła blednąć. Powinienem to wszystko gdzieś zapisać… Czuł jednak, że żadne słowa nie będą odpowiednie. Nic, co mógłbym napisać, nie będzie w stanie mi jej zwrócić.
Nigel zamknął drzwi grobowca. Robert wiedział, że klucz spocznie w opatrzonej numerem przegródce w szufladzie w biurze, aż do czasu, gdy będzie znów potrzebny. Zapadło niezręczne milczenie. Obrządek dobiegł już końca i nikt nie wiedział, jak należy się zachować. Jessica ścisnęła lekko Roberta za ramię i skinęła pastorowi głową. Robert podziękował duchownemu i wręczył mu kopertę.
Żałobnicy ruszyli alejką. Wkrótce Robert znów znalazł się na dziedzińcu przed Kolumnadą. Śnieg tymczasem przeobraził się w deszcz. Stado czarnych parasoli niemal natychmiast rozpostarło skrzydła. Ludzie wsiadali do samochodów, opuszczali cmentarz. Ktoś coś do niego mówił, poklepywały go cudze dłonie, pojawiały się zaproszenia na herbatę lub coś mocniejszego. Nie bardzo wiedział, co ma im odpowiadać, na szczęście, wszyscy taktownie się wycofywali. Znajomi antykwariusze udali się do „The Angel” na drinka. Robert zauważył Jessicę. Stała w oknie biura i przyglądała się mu. Podeszli do niego Marijke i Martin. Kobieta prowadziła męża pod ramię. Wciąż miał pochyloną głowę i wydawał się pochłonięty każdą dziurą w podłożu. Robert był wzruszony samym pojawieniem się sąsiada. Marijke wzięła Roberta za rękę i we trójkę wyszli na Swains Lane. Gdy dotarli na szczyt Highgate Hill, skierowali się w lewo. Po kilku minutach spaceru znów skręcili w tę samą stronę. Marijke musiała puścić dłoń Roberta i zajęła się ponaglaniem Martina. Przeszli wąską asfaltową ścieżką. Robert otworzył bramę i znaleźli się w domu. We wszystkich trzech mieszkaniach w Vautravers było ciemno. Dzień ustępował wieczorowi i w tym świetle budynek wydał się Marijke jeszcze bardziej masywny i przytłaczający niż zwykle. Stanęli w korytarzu. Kobieta uścisnęła Roberta. Nie wiedziała, co powiedzieć – padły już wszystkie możliwe słowa, więc nie odezwała się wcale. Robert odwrócił się, by samotnie wejść do mieszkania.
– Przykro mi – niespodziewanie rozległ się szorstki, gardłowy głos Martina.
Na ten dźwięk wszyscy drgnęli. Robert zatrzymał się i kiwnął głową. Zaczekał, niepewny, czy przyjaciel zechce cokolwiek dodać. Wszyscy troje stali w niezręcznym milczeniu, aż Robert skinął raz jeszcze i zniknął za drzwiami. Martin wciąż się zastanawiał, czy ma prawo mówić cokolwiek. Ruszyli z Marijke po schodach. Zatrzymali się na drugim piętrze, przed wejściem do mieszkania Elspeth. Na drzwiach wisiała wypisana na maszynie karteczka z nazwiskiem „Noblin”. Marijke uniosła dłoń i musnęła ją. Wizytówka przypomniała jej napis na grobowcu. Pomyślała, że teraz to skojarzenie będzie do niej wracać, ilekroć tędy przejdzie.
Robert znalazł się w swojej urządzonej po spartańsku, niemal zupełnie ciemnej sypialni. Zzuł buty i położył się na łóżku. Wełnianego płaszcza nie zdjął. Patrzył w sufit i wyobraził sobie mieszkanie Elspeth, piętro wyżej – jej kuchnię, pełną jedzenia, którego ona już nie zje; jej ubrania, książki i krzesła – już ich nie włoży, nie przeczyta i na nich nie usiądzie. Biurko z dokumentami, które będzie musiał przejrzeć. Musi się jeszcze zająć bardzo wieloma rzeczami. Ale nie teraz.
Nie był gotów na jej nieobecność. Aż do śmierci Elspeth nie umarł nikt, kogo kochał. Inni znikali, ale nie umierali. Elspeth? Nawet samo imię brzmiało pustką, jakby oddzieliło się od niej i szybowało swobodnie w jego umyśle. Jak ja mam bez ciebie żyć? Nie martwił się o własne ciało: wiedział, że ono będzie działać jak dotąd. Problem zawierał się w słowie „jak”; przeżyje, ale bez Elspeth cały smak, sposób, dotychczasowa metoda życia zostały mu odebrane. Będzie musiał na nowo uczyć się samotności.
Była dopiero czwarta po południu. Słońce zachodziło; sypialnia traciła kształty w ciemności. Zamknął oczy i czekał na sen. Po jakimś czasie zrozumiał, że nie zaśnie. Wstał, włożył buty, poszedł na górę, do Elspeth, i otworzył drzwi. Ruszył przez jej mieszkanie, nie zapalając światła. W sypialni znów zdjął buty, zrzucił z ramion płaszcz. Zawahał się na moment, po czym rozebrał się do naga. Wsunął się do łóżka, na tę samą stronę, na której zazwyczaj sypiał. Okulary odłożył na to samo miejsce na szafce, na którym kładł je do tej pory. Skulił się i, czując, jak chłód pościeli znika, zaczął się odprężać. Zasnął, czekając, by Elspeth położyła się obok.
koniec
« 1 2 3
23 września 2010

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Geny to dziwna rzecz…
— Joanna Kapica-Curzytek

Tegoż twórcy

Esensja czyta: Luty 2012
— Jędrzej Burszta, Miłosz Cybowski, Anna Kańtoch, Joanna Kapica-Curzytek

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.