Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 17 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Walter Jon Williams
‹Praxis›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułPraxis
Tytuł oryginalnyThe Praxis
Data wydaniawrzesień 2003
Autor
PrzekładPiotr Staniewski, Grażyna Grygiel
Wydawca MAG
CyklUpadek Imperium Strachu
ISBN83-89004-49-6
Format384s. 115×185mm
Cena29,—
Gatunekfantastyka
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Upadek imperium strachu. Praxis

Esensja.pl
Esensja.pl
Walter Jon Williams
« 1 3 4 5

Walter Jon Williams

Upadek imperium strachu. Praxis

– Tak, milordzie! – Zapach jęczmienia i chmielu buchał z płuc Silvy, ale mężczyzna się nie chwiał, choć pięty miał złączone, a Martinez górował nad nim jak wieża. Zatem młodzian nie był chyba aż tak pijany, by skompromitować siebie, Martineza i sztab Enderby′ego.
– Najbliższy wahadłowiec do terminalu windy wyrusza za pół godziny – oznajmił Martinez. – Wystarczy czasu na prysznic i zmianę ubrania. – A po chwili dodał: – Chyba nie jesteś aż tak pijany i nie zrzygasz się w windzie, co, gnido?
– Nie, milordzie.
Martinez przekazywał mu listy.
– No, ani mi się waż! Na wszelki wypadek włóż to do szczelnej torby.
– Proszę wybaczyć, milordzie. Czy mógłbym coś powiedzieć? – odezwał się jeden z mężczyzn.
Był to Jeremy Foote, postawny blondyn z kosmykiem niesfornych włosów z prawej strony głowy. Stał na baczność, ale mówił z lekkim, charakterystycznym dla siebie leniwym przeciąganiem. Mówił tak prawdopodobnie od kołyski; ten głos sygnalizował maniery i społeczną pewność siebie, kojarzył się z ekskluzywnymi palarniami, wyrafinowanymi balami maskowymi i zastępem dyskretnych służących. Martinez nie miał wstępu do takiego świata – choć należał do parów – chyba że wyprosiłby poparcie jakiegoś patrona z wyższej kasty.
Martinez odwrócił się do niego.
– Słucham, kadecie Foote.
– Milordzie, ja mógłbym dostarczyć te listy – zaproponował Foote.
Martinez dobrze go znał i wiedział, że za jego pozorną ofiarnością kryje się inny motyw.
– A czemuż to jesteś dzisiaj taki dobry dla Silvy? – spytał.
Foote pozwolił sobie na drobny bezczelny gest – dotknął kącika swych ust.
– Mój wuj, milordzie, jest kapitanem „Bombardowania Delhi” – odparł. – Po dostarczeniu przesyłki mógłbym z nim zjeść małe śniadanko.
Martinez pomyślał: przywołał koneksje rodzinne, to dla niego typowe. Do diabła z nim i z jego koneksjami.
Przedtem Martinez miał zamiar udzielić kadetom krótkiego pouczenia na temat właściwego stroju i zachowania w pokoju służbowym i dać im spokój, ale po odzywce Foote′a uzyskał aż nadto wystarczające usprawiedliwienie, by dać im wycisk.
– Kadecie Foote, obawiam się, że kameralne rodzinne śniadanka musi pan odłożyć na później. – Martinez szarpnął podbródkiem, wskazując Silvę, i znów wyciągnął do niego koperty.
– Silva, niech pan zmierza na stację. A jeśli nie zdąży pan na najbliższą windę, proszę mi wierzyć, że się o tym dowiem.
– Tak jest, milordzie. – Silva wziął koperty i czmychnął, zapinając po drodze mundur.
– W stosunku do was mam inne plany. – Martinez patrzył kolejno na trzech pozostałych kadetów. – Zechciejcie się odwrócić i spojrzeć na wyścig jachtów.
Kadeci wykonali przepisowy w tył zwrot. Tylko Chatterji chwiała się w obrocie po pijacku. Displey na ścianie dawał obraz trójwymiarowy. Sześć jachtów i planeta z księżycami ukazane były w przekonujący sposób na tle gwiezdnej pustki.
– Displej, wyłączyć dźwięk – polecił Martinez. Natychmiast ucichły komentarze sprawozdawców. – Wyłączyć futbol. Wyłączyć zapasy.
Teraz, w ciszy, jachty wykonywały manewry wśród dwunastu księżyców Vandrith – gazowego giganta w żółtawe paski, piątej planety układu Zanshaa. Księżyce nie grały w zasadzie głównej roli w wyścigu; każdy jacht musiał natomiast przejść w pewnej odległości od serii satelitów krążących wokół księżyców. Wyścig łatwo mógłby zmienić się w matematyczne zadanie dla komputera nawigacyjnego. Aby temu zapobiec, satelitom zaprogramowano losową zmianę orbit, co zmuszało pilotów do stosowania improwizowanych rozwiązań. Testowano więc temperament pilotów, a nie prędkość jachtowych komputerów.
Martinez interesował się wyścigami jachtów, gdyż zamierzał uprawiać te dyscyplinę. Po pierwsze, mogła podnieść jego status społeczny; po drugie, sądził, że da mu radość. Zdobywał najwięcej punktów w symulacjach manewrów bojowych i jako kadet otrzymał srebrne naszywki pilota szalupy. Podczas służby na „Bombardowaniu Dandaphis” stale wygrywał w wyścigach szalup, a szalupy nie różniły się zbytnio od jachtów sportowych – oba typy statków były oszczędnie zaprojektowane, składały się głównie z pojemnika na paliwo z antymaterii oraz z systemu podtrzymywania życia dla pojedynczego pilota.
Martinez mógłby sobie pozwolić na prywatny jacht – dostawał od ojca hojną pensję, która mogłaby się powiększyć, gdyby taktownie o to poprosił. Małe łodzie to droga zabawka, wymagająca załogi naziemnej i stałej konserwacji. Ponadto Martinez musiałby zapisać się do jachtklubu, zapłacić wysokie wpisowe i składkę. Do tego dochodziły opłaty portowe, wydatki na paliwo i utrzymanie jachtu. Trzeba by się było również liczyć z faktem, że Martineza prawdopodobnie by nie przyjęto do najlepszych klubów, co uznałby za upokorzenie. Właśnie takie kluby sponsorowały zawody, które teraz transmitowano.
Odłożył więc żeglarskie plany, gdyż doszedł do wniosku, że swój cel może osiągnąć dzięki związkom z Dowódcą Floty Enderbym. Ale dowódca odrzucił jego sugestię, by zostać jednak przy życiu, więc może czas znów pomyśleć o żeglarstwie.
Uważnie spojrzał na ekran. Zawody przekazywano na żywo, ale w istocie występowało 24 minutowe opóźnienie – tyle potrzebował sygnał na przebycie odległości Vandrith – Zanshaa.
– Kadet Chatterji, czy możesz objaśnić strategię zawodnika numer dwa – powiedział Martinez.
Chatterji oblizała wargi.
– Objaśnić, milordzie?
Martinez westchnął.
– Po prostu powiedz, co robi pilot.
Zawodnik numer dwa – na displeju nie podano nazwiska pilota, a Martinez nie rozpoznawał jaskrawych purpurowych malunków na kadłubie – obrócił właśnie statek i uruchomił główny silnik.
– Milordzie, łódź hamuje – odparła Chatterji.
– A czemuż ona hamuje?
– Zmniejsza przyrost prędkości, delta v, żeby… żeby – kadet oblizała wargi. – Żeby lepiej manewrować – dokończyła niepewnie.
– A jakiemu manewrowi ma służyć to hamowanie?
Chatterji rozpaczliwie szukała wzrokiem odpowiedzi na ekranie.
– Delta v zwiększa opcje, milordzie. – Wyrecytowała poznany na zajęciach z taktyki banał.
– Słusznie – odparł Martinez. – Jestem pewien, że twój nauczyciel taktyki byłby z ciebie dumny, gdyby się dowiedział, że zapamiętałaś tę odrobinę wiedzy, którą usiłował ci wbić do głowy. Ale – ciągnął pogodnie – nasz pilot zmniejsza delta v i w ten sposób zmniejsza swoje opcje. Więc, kadet Chatterji, powiedz mi dlaczego. Dlaczego?
Usilnie koncentrowała się na obrazie displeju, ale nie potrafiła odpowiedzieć.
– Kadet Chattrija, sugeruję, byś powtórzyła sobie wiadomości z taktyki – powiedział Martinez. – Wytrwałość może się w końcu opłaci, ale w twoim wypadku, wątpię w to. Ty, jak ci tam… – zwrócił się do kadeta, którego nie znał.
– Parker, milordzie.
– Może ty mógłbyś objaśnić Chatterji, na czym polega taktyka pilota.
– Zmniejsza delta v, żeby złapała go grawitacja V9. – Tak nazywał się dziewiąty księżyc planety Vandrith; najbardziej wewnętrzny miał numer jeden. Shaa niezbyt się wysilali, by nadać obiektom astronomicznym interesujące lub poetyczne nazwy.
– A dlaczego wchodzi w studnię grawitacyjną V9, Parker?
– Zamierza wykorzystać efekt procy i wystrzelić w kierunku satelity w pobliżu V11, milordzie – wyjaśnił Parker.
– A numer cztery… to będzie kapitan Chee… – Martinez rozpoznał niebieskosrebrne malunki na kadłubie statku. – Dlaczego ona nie zmniejsza delta v? Dlaczego, wprost przeciwnie, przyśpiesza?
– Chyba… – Parker przełknął. – Chyba próbuje zastosować inną taktykę.
Martinez westchnął powoli.
– Ale dlaczego, powiedz, gnido? To przecież widać na displeju. To oczywiste.
Parker na próżno przyglądał się ekranowi. Wtem nerwową ciszę przerwał powolny głos kadeta Foote.
– Milordzie, kapitan Chee przyśpiesza, bo chce całkowicie ominąć V9, przejść między V11 a satelitą i zdobyć punkty. Ponieważ V11 ma atmosferę, kapitan Chee spróbuje wykorzystać hamowanie w atmosferze, żeby zmniejszyć prędkość i w ostatniej chwili wykonać manewr w pobliżu satelity.
Martinez obszedł Foote′a i warknął:
– Kadecie Foote, nie przypominam sobie, żebym prosił pana o opinię!
– Proszę, milordzie, o wybaczenie – odparł Foote przeciągle.
Martinez ponuro uzmysłowił sobie, że Foote właśnie stał się gwiazdą tego spotkania. Martinez zamierzał postraszyć trochę pijanych wałkoni na służbie, ale Footemu udało się zmienić zasady gry. Jak to osiągnął?
W powieściach dla dzieci zawsze występował łobuz, dręczący młodszych kolegów, aż pojawiał się bohater, który wstawiał się za ofiarami. Foote uczynił gest w obronie Silvy i teraz uratował Parkera.
A tym łobuzem jestem ja, pomyślał Martinez. Ja jestem złośliwym zwierzchnikiem, dręczącym podwładnych, by złagodzić żałosne poczucie własnej niższości. Foote mnie rozgryzł.
Jeśli w tej scence mam grać rolę drania, to przynajmniej mogę zagrać ją dobrze, postanowił.
– Parker powinien wiedzieć, że nie zawsze będziesz pod ręką, by wyciągać go z głupoty – zwrócił się do Foote′a. – Ale skoro już się odezwałeś, może zechcesz powiedzieć, czy manewr kapitan Chee się powiedzie.
– Zrobi klapę, milordzie – odparł natychmiast Foote.
– Zrobi klapę? – Martinez przedrzeźniał kadeta. – A dlaczego ma zrobić klapę?
– Satelita księżyca V11 zmienił tor – ciągnął Foote tym samym tonem. – Ale Chee tego nie widziała, bo w tym czasie satelita był zasłonięty księżycem. Gdy to dostrzeże, za późno będzie na korektę błędu. – Teraz głos Foote′a stał się niemal przyjacielski. – Oczywiście kapitan Blitsharts chyba uwzględnił taką możliwość. Nie ma tak dużego przyśpieszenia, ale zostawił sobie więcej opcji.
Martinez spojrzał na statek numer jeden i dostrzegł na kadłubie błyszczące czarne malunki w żółtawe paski – słynny znak rozpoznawczy Blitsharta. Był on znakomitym żeglarzem, szpanerem najwyższej klasy, znanym nie tylko z powodu swych zwycięstw, ale również dlatego, że zawsze brał do statku swego psa, czarnego retriwera o imieniu Pomarańcza. Na „Północnym Zbiegu” pies miał swoją własną koję akceleracyjną i Blitsharts twierdził, że zwierzę lubi duże przyśpieszenia. Rzeczywiście, mimo wielu przygód psu dotychczas nic złego się nigdy nie stało.
Blitsharts miał również opinię żartownisia. Jakiś fan żeglarstwa zapytał go kiedyś, dlaczego woła na swego psa Pomarańcza.
Blitsharts spojrzał na mężczyznę, unosząc ze zdziwieniem brwi nad łagodnymi piwnymi oczyma.
– Bo to jest, oczywiście, jego imię – wyjaśnił.
Tak, z pewnością w klubach jachtowych mają niezwykle wyrafinowane poczucie humoru, pomyślał Martinez.
– Uważasz, że Blitsharts wygra? – spytał.
– Sądząc po obecnej sytuacji, jest to bardzo prawdopodobne.
– Blitsharts chyba nie jest twoim krewnym? – spytał Martinez.
Po raz pierwszy Foote zawahał się.
– Nie, milordzie – odparł.
– Jak to wielkodusznie z twojej strony, że wspomniałeś w rozmowie jego nazwisko – rzekł Martinez i z satysfakcją zobaczył, jak uszy i kark kadeta czerwienieją.
Chee wpadła w atmosferę V11 – statek, przedzierając się przez gęstwę węglowodoru, zostawiał za sobą ogon jonów. Kapitan dostrzegła zmianę pozycji satelity, ale za późno. Skręciła i zaczęła zużywać antymaterię, by dotrzeć dokładnie do celu. W kościach musiała czuć to straszne przyśpieszenie, ale była o parę sekund spóźniona.
Blitsharts natomiast wszedł w atmosferę jak zwykle w precyzyjnie wybranym momencie, przyśpieszył w kierunku satelity i bez trudności go minął. A potem przyśpieszał nadal, jego żagiew pchała go dalej obok celu.
– Kadecie Foote, może zechcecie się z nami podzielić analizą obecnej taktyki Blitsharta?
– Oczywiście, milordzie. On… – Foote zamilkł.
Statek Blitsharta stał na olbrzymim ogonie ognia spalania materii z antymaterią i wypadał z płaszczyzny ekliptyki. Foote skonfundowany patrzył w ekran. Blitsharts oddalał się od swego kolejnego celu… od wszystkich swoich celów.
– On… on… – Foote szukał odpowiednich słów.
– Cholera – krzyknął Martinez i rzucił się do drzwi.
koniec
« 1 3 4 5
1 października 2003

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Umarł król, niech żyje…?
— Joanna Słupek

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.