Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 17 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Walter Jon Williams
‹Praxis›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułPraxis
Tytuł oryginalnyThe Praxis
Data wydaniawrzesień 2003
Autor
PrzekładPiotr Staniewski, Grażyna Grygiel
Wydawca MAG
CyklUpadek Imperium Strachu
ISBN83-89004-49-6
Format384s. 115×185mm
Cena29,—
Gatunekfantastyka
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Upadek imperium strachu. Praxis

Esensja.pl
Esensja.pl
Walter Jon Williams
« 1 2 3 4 5 »

Walter Jon Williams

Upadek imperium strachu. Praxis

– Nie musi pan tego robić osobiście. Proszę posłać któregoś z kadetów na służbie.
Przynajmniej nieco się zlitował.
– Dziękuję, lordzie dowódco.
Starszy porucznik Gupta wysłuchał na baczność podziękowań Enderby′ego, po czym wyszedł. Martinez włożył do drukarki specjalny gruby papier czerpany – przy jego produkcji uzyto prawdziwego drewna – i wydrukował zaproszenia. Włożył je do koperty i podniósł oczy na Enderby′ego: dowódca patrzył przez wielkie okno; twarz, oświetlona miriadami świateł z Dolnego Miasta, miała łagodny profil; we wzroku szefa Martinez dostrzegł niepewność, dziwną pustkę i zagubienie.
Nareszcie Enderby mógł z okien swego biura podziwiać widok. Nie czekały go żadne obowiązki.
Wszystko zostało załatwione.
Martinez zastanawiał się, czy ktoś, kto osiągnął taki sukces, może czegoś w życiu żałować. Enderby pochodził wprawdzie z klanu z najwyższej kasty, ale przecież nie gwarantowało to dotarcia aż do pozycji Dowódcy Floty, choć ułatwiało awans. Był bogaty, przyczynił się do podniesienia prestiżu swego domu, dzieci miał dobrze ustawione. Żona przysparzała mu problemów, ale sprzeniewierzenie funduszy nie zbrukało jego samego, a Komisja Śledcza bardzo się starała, by usunąć wszelkie wątpliwości.
Może ją kochał? – zastanawiał się Martinez. Małżeństwa wśród parów były zazwyczaj aranżowane przez rodzinę, ale czasami pojawiała się również miłość. Może w podobnej sytuacji żałuje się samej miłości, a nie małżeństwa.
Nie czas jednak na spekulacje co do prywatnego życia szefa. Martinez musiał teraz użyć całej swej przebiegłości, całego czaru, jaki wcześniej szykował dla chorążej Taen.
Teraz lub nigdy, pomyślał Martinez i zebrał się w sobie.
– Milordzie?
Enderby drgnął zaskoczony, odwrócił się i rzekł:
– Słucham, Martinez?
– Powiedział pan coś przed chwilą. Nie zrozumiałem.
Martinez nie wiedział, jak zacząć rozmowę, więc miał nadzieję, że kompromisowo obaj uznają, że to Enderby ją zaczął.
– Rzeczywiście coś mówiłem? – Enderby pokręcił głową. – To prawdopodobnie nic ważnego.
Martinez bił się z myślami, usiłując kontynuować rozmowę.
– Służba ma przed sobą trudny okres – stwierdził.
Enderby skinął głową.
– Możliwe. Ale mieliśmy dość czasu, by się przygotować.
– Będą nam potrzebni przywódcy, tacy jak pan, milordzie.
Enderby lekceważąco wykrzywił usta.
– Nie jestem jedyny.
– Ośmielam się mieć inny pogląd, milordzie – odparł Martinez. Zrobił krok w stronę dowódcy. – Przez ostatnie miesiące miałem zaszczyt blisko z panem współpracować i mam nadzieję, że nie zostanę źle zrozumiany, jeśli powiem, że według mnie jest pan osobą o nadzwyczaj rzadkich talentach.
Enderby′emu znów drgnęły usta. Uniósł brwi.
– Nie współpracował pan z żadnym innym Dowódcą Floty, prawda?
– Ale pracowałem z wieloma ludźmi, milordzie, oraz z wieloma parami. I… – Martinez był teraz w kropce. Czuł, jak po pas tonie w bagnie. Zaczerpnął tchu, nie ośmielając się przerwać – …i zorientowałem się, że większość z nich jest ograniczona, a pańskie horyzonty, milordzie, są znacznie szersze, znacznie bardziej wartościowe dla służby i…
Martinez zamarł, gdy Enderby przeszył go wzrokiem.
– Panie poruczniku, czy mógłby pan przejść do sedna sprawy?
– Sedno sprawy polega… chodzi o to, lordzie dowódco… – Wreszcie zdobył się na odwagę i dokończył: – Miałem nadzieję, lordzie dowódco, że uda mi się pana przekonać, by ponownie rozważył pan zamiar odejścia.
Miał nadzieję, że zaskoczony Enderby spojrzy na niego łagodniej, może położy mu ojcowską dłoń na ramieniu i w zadumie zada pytanie: „Czy to naprawdę tak wiele dla pana znaczy?”
Jednak twarz szefa zastygła, jego plecy, już stalowe, jeszcze bardziej zesztywniały, pierś się wzniosła.
– Jak śmie pan podważać moją opinię? – Mówiąc to, opuścił dolną szczękę, odsłaniając równy biały rząd dolnych zębów.
Martinez zaciskał pięści, aż paznokcie wpiły mu się w dłonie.
– Milordzie, kwestionuję zamysł usunięcia znakomitego dowódcy w czasach tak krytycznych…
– Nie rozumie pan, że ja nic nie znaczę? – krzyknął Enderby. – Nic! Nie pojął pan elementarnej zasady naszej służby? My… to wszystko… – Gniewnie objął gestem okno, wszystko, co znajdowało się za przezroczystą szybą, miliony w Dolnym Mieście, wielki łuk antymaterii, statki i dalej stacje przy wormholach…
– To wszystko śmiecie! – szepnął Enderby niecierpliwie, jakby nadmierne emocje sparaliżowały mu struny głosowe. – Śmiecie w porównaniu z prawdziwą, wieczną, jedyną rzeczą, która nadaje sens naszemu nędznemu życiu. – Enderby wzniósł pięść i przez chwilę Martinez bał się, że szef go uderzy.
– Za Praxis! – powiedział Enderby. – Tylko Praxis się liczy, ono jest całą prawdą, całym pięknem! – Znów wzniósł pięść. – Dla tej wiedzy cierpieli nasi przodkowie. Za to nas biczowano! Miliony umarły w mękach, nim Wielcy Panowie wypalili tę prawdę w naszych umysłach. A jeśli dalsze miliony – nawet miliardy – muszą umrzeć, by podtrzymać słuszność Praxis, to naszym obowiązkiem jest zadać im śmierć.
Martinez chciał się cofnąć, by uniknąć palącego spojrzenia dowódcy. Tylko siłą woli utrzymał buty w miejscu i uniósł brodę, odsłaniając gardło.
Czuł padające na szyję kropelki śliny wściekłego szefa.
– Wszyscy musimy umrzeć! – mówił Enderby. – Ale jedyna śmierć, która ma sens, to śmierć w służbie Praxis. Ponieważ jestem tym kim jestem, w tym wyjatkowym momencie mam przywilej ponieść śmierć honorową, która przydaje znaczenia i mnie, i Praxis. Czy wiesz, jak rzadko to się zdarza? – Znów wskazał świat za oknem i te niewidzialne miliony. – Jak wielu z nich poniesie doniosłą śmierć? Praktycznie nikt!
Dowódca Floty Enderby podszedł tuż do Martineza.
– A pan chciałby pozbawić mnie doniosłej śmierci? Śmierci właściwej parom? A kimże pan jest, poruczniku Martinez?
Martinez instynktownie znalazł właściwe słowa w chmurze strachu, ocieniającej jego umysł. Bardzo wcześnie nauczył się, że gdy zostanie nakryty, powinien się przyznać i pokornie prosić o wybaczenie. Uczciwość – jak się przekonał – ma swój szczególny urok.
– Bardzo przepraszam za tę sugestię, lordzie dowódco. Wykazałem egoizm i myślałem tylko o własnej korzyści. Enderby gniewnie patrzył na Martineza przez kilka chwil, po czym cofnął się o krok.
– W ciągu paru następnych godzin postaram się zapomnieć o pańskim istnieniu, poruczniku. Niech pan dopilnuje, by dostarczono te listy.
– Tak jest, lordzie dowódco.
Martinez odwrócił się i ruszył do drzwi krokiem spokojnym, choć coś go pchało do biegu.
Zobaczysz, czy kiedykolwiek znowu spróbuję uratować twoje nędzne życie, pomyślał. I do cholery z Praxis.
To obcy Shaa, Wielcy Panowie, narzucili ludzkości bezwzględne zasady etyczne – Praxis – gdy Ziemia się poddała po zniszczeniu bombami antymaterii Delhi, Los Angeles, Buenos Aires i kilkunastu innych miast. Ludzkość była drugim z inteligentnych gatunków, który poczuł bicz Shaa. Pierwszym byli centauroidalni, pokryci czarnymi łuskami Naksydzi – przed kapitulacją Ziemi byli już poskromieni i stanowili załogi na większości statków Shaa.
Nikt nie wiedział, skąd Shaa pochodzili, a oni sami nie mówili otwarcie o swych dziejach. Planeta Zanshaa z miastem stołecznym Zanshaa najwyraźniej nie była ich planetą macierzystą, została tylko w czasach historycznych wybrana jako wygodne miejsce położone między ośmiu wormholowymi bramami, przez które Shaa mieli dostęp do swego imperium. „Rok” Shaa, równy 0,84 roku ziemskiego, nie miał nic wspólnego z okresem obrotu Zanshaa wokół jej gwiazdy, ani w ogóle z okresem obrotu jakiejś planety w ich imperium. Wszelkie odnośniki do miejsca pochodzenia Shaa zostały usunięte z archiwów, nim gatunki podporządkowane uzyskały do nich dostęp.
Inną osobliwością był system datowania, zaczynający się od „Pokoju Praxis Jeden”, około 437 lat przed pojawieniem się Shaa nad macierzystą planetą Naksydów. Sugerowało to, że istniał czas, gdy Shaa jeszcze nie oddawali się Praxis, choć żaden Shaa tego nie chciał potwierdzić. Nie czcili również tego Shaa – jeśli to był Shaa – który pierwszy sformułował zasadę Praxis. Nie pamiętali również jego imienia.
W jednym byli nieugięci: uważali, że wszystkie gatunki i sam fizyczny świat muszą się podporządkować zasadom Praxis. Kategorycznie zakazali używania i rozwijania całych gałęzi techniki – sztucznej inteligencji i świadomych maszyn, transformowania inteligencji istot żywych do postaci maszynowej czy elektromagnetycznej, konstruowania maszyn do manipulacji materii na poziomie molekularnym i atomowym. Manipulacji genetycznych również zabroniono – Shaa woleli wolniejszy proces doboru naturalnego, im bardziej pozbawiony sentymentów, tym lepiej.
« 1 2 3 4 5 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Umarł król, niech żyje…?
— Joanna Słupek

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.