Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 19 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

David Drake, Eric Flint
‹W sercu ciemności›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułW sercu ciemności
Tytuł oryginalnyIn the Heart of Darkness
Data wydania10 grudnia 2005
Autorzy
Wydawca ISA
CyklBelizariusz
ISBN83-7418-090-0
Format432s. 115×175mm
Cena29,90
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

W sercu ciemności

Esensja.pl
Esensja.pl
David Drake, Eric Flint
« 1 16 17 18 19 »

David Drake, Eric Flint

W sercu ciemności

– Nie, nie w ten sposób. Cztery dodatkowe miecze nie dadzą im przewagi. – Pokazał dłonią w kierunku leżącego w oddali Ranapur. Nadciągający rebelianci przedarli się już całkowicie przez szeregi Malawian i właśnie zaczynali wbiegać na łagodne wzgórze, na którym stał namiot imperatora. Spora część malawiańskich żołnierzy i wojowników Ye-tai, którzy nie odnieśli obrażeń ani podczas wybuchu, ani z ręki rebeliantów, nadal kłębiła się u podnóża murów Ranapur na porytym wybuchami polu walki, ogłuszona i niezdolna do podjęcia decyzji.
– Oni mogą dać nam przewagę.
Walentynian i Anastazjusz od razu zrozumieli, o co chodzi. Dwaj weterani zaczęli kierować się w dół wzgórza z wyciągniętymi mieczami. Próbowali okrążyć pole bitwy z lewej strony, trzymając się w bezpiecznej odległości od rozszalałej hordy atakujących rebeliantów.
Belizariusz i Menander poszli za nimi. Zdumienie młodego katafrakta było tak wielkie, że generałowi chciało się śmiać.
– Zastanawiasz się, jak niby poradzimy sobie z Malawianami? Jak zmusimy ich do słuchania naszych rozkazów? – zapytał. – I że jeszcze trudniej będzie z Ye-tai?
– Tak, panie. Ja nie ro…
– Popatrz, Menandrze. Patrz i ucz się. Nadejdzie taki dzień, kiedy będziesz musiał pogonić do walki rozbite i rozproszone oddziały.
Przerwał, żeby nabrać powietrza. Teraz, kiedy już wydostali się z obszaru, gdzie zagrażały im przypadkowe ciosy zaślepionych rebeliantów, Walentynian i Anastazjusz przyspieszyli jeszcze bardziej i zaczęli biec. Nawet dla mężczyzn w tak doskonałej kondycji, był to bardzo duży wysiłek. Co prawda, katafrakci nie nosili na sobie pełnej zbroi, ale palące słońce Indii robiło wszystko, żeby tę przewagę zniwelować.
– Patrz – rozkazał generał ponownie. – I ucz się. – Zrobił przerwę na oddech. – Najważniejsze jest niezachwiane poczucie posiadanego autorytetu. – Przerwa. – Zdezorientowani żołnierze instynktownie cię posłuchają.
Dotarli już prawie do pierwszych szeregów rozbitej malawiańskiej armii. Belizariusz dostrzegł w pobliżu grupkę wojowników Ye-tai. Biegnąc w ich kierunku, minął Anastazjusza i Walentyniana i, wymachując mieczem w kierunku pawilonu imperatora, zaczął wywrzaskiwać komendy – posługując się językiem Ye-tai w sposób doskonały, płynnie, bez śladu obcego akcentu.
– Zbierzcie tych śmierdzących, tchórzliwych bękartów z powrotem do szeregu!
Ye-tai gapili się na generała. Belizariusz machnął mieczem w kierunku tłumu zwykłych malawiańskich żołnierzy, kręcących się bez celu nie dalej niż pięćdziesiąt metrów od Ye-tai.
– Słyszeliście mnie? Zbierzcie to bezużyteczne bydło w szeregi! Rebelianci atakują imperatora!
Ye-tai nagle zrozumieli. Jak jeden mąż spojrzeli w kierunku zwykłych żołnierzy. Chwilę później zabrali się do znajomego i doskonale przez nich opanowanego zajęcia, jakim było poganianie piechoty.
Walentynian i Anastazjusz zaczęli naśladować swojego generała. Weterani nie mówili oczywiście w języku Ye-tai, ale ich prosty hindi był więcej niż dobry do tego celu. W ciągu kilku minut Rzymianie zebrali trzy setki Ye-tai i zorganizowali ich w oddziałki, które z kolei zaganiały i kierowały w odpowiednią stronę około dwóch tysięcy zwykłych żołnierzy. Malawiańscy żołnierze nie protestowali przeciwko takiemu traktowaniu, szczególnie po tym, jak Ye-tai zademonstrowali swoją gotowość do zabicia każdego, kto by się wahał, czy próbował uciekać.
Menander był zaskoczony sukcesem tego manewru. Sam próbował naśladować działania generała i weteranów. Niestety, nie osiągnął podobnego rezultatu, ale jego rozkazy nie spotkały się z zupełnym brakiem odzewu. Tylko jeden Ye-tai zakwestionował autorytet Rzymian i nie posłuchał rozkazu. Menander zgadywał, że to oficer, o ile dobrze rozpoznał subtelne szczegóły jego uniformu. Ale nie był pewien, bo mundur mężczyzny prawie natychmiast pokrył się krwią. Uderzenie miecza Walentyniana pozbawiło żołnierza lewego ramienia, po czym ostrze do połowy weszło w klatkę piersiową.
Teraz, zebrana naprędce, niewielka armia Belizariusza poruszała się w górę zbocza. Zwykła piechota szła przodem, w liniach tak poszarpanych, że trudno je było w ogóle nazwać formacją. Ale poruszali się naprzód z bronią w ręku, z oczami utkwionymi w rebeliantów, którzy atakowali żołnierzy, trzymających straż przy namiocie imperatora jakieś dwieście metrów przed nimi. Za nimi szli Ye-tai. Szyk bojowy barbarzyńców był tak samo poszarpany jak linie piechoty, ale Ye-tai odzyskali swój bojowy zapał i odwagę. Bez litości pędzili przed sobą malawiańskich żołnierzy.
Czterej Rzymianie trzymali się z tyłu, nie spuszczając wojska z oczu i kontrolując sytuację.
Menander szedł teraz obok Anastazjusza i Walentyniana. Ciągle nie przestawał się dziwić.
Anastazjusz, patrząc na minę młodego katafrakta, zaśmiał się.
– Widzisz, chłopie? – zadudnił gigant. – Pobite oddziały są jak stado owiec. A jeżeli chodzi o Ye-tai…
Walentynian wyszczerzył zęby.
– To alfonsi, chłopcze. Nic więcej, tylko pieprzeni sutenerzy.
Menander zamknął usta, a jego twarz spłonęła czerwienią. Młody katafrakt popatrzył przed siebie, ponad masą nacierających Malawian i Ye-tai idących przed nim. Zobaczył pawilon, teraz do połowy zawalony, a wyczuwał furię walczących stron – rebeliantów i straży przybocznej imperatora.
– Ciągle mają nad nami przewagę liczebną – zauważył. Anastazjusz spojrzał na niego z uznaniem. W głosie młodzieńca nie było strachu, tylko prosta, zimna kalkulacja.
– To prawda, chłopie. – Potężny Trak szybko oszacował wzrokiem idącą przed nimi małą armię. – Ale uderzymy na tyły rebeliantów i wtedy zostaną zamknięci w kleszczach pomiędzy dwiema siłami. I…
– Teraz myślą sobie, że już wygrali – wtrącił się Walentynian. – Kiedy uderzymy na nich z tyłu, będzie to dla nich całkowitym zaskoczeniem.
Menander pamiętał bitwę z piratami na statku wiozącym emisariuszy Malawy z Rzymu do Indii. W tej potyczce odniósł ciężką ranę, ale był na tyle przytomny, żeby zauważyć, jak szybko upadło morale piratów, kiedy Belizariusz poprowadził na nich niespodziewane kontrnatarcie. Skinął głową i mocniej zacisnął dłoń na rękojeści miecza. Byli teraz nie dalej jak sto metrów od miejsca walki, toczącej się przed pawilonem.
– Pamiętaj o tym, chłopcze – zasyczał mu do ucha Walentynian – nigdy nie uznawaj bitwy za wygraną, zanim nie zapłacisz za pierwszy kielich wina na libacji czczącej zwycięstwo. Zapłacisz, miej to na uwadze. Zagrabione wino to okazja dla głupców. Wróg powróci i podetnie ci gardło, zanim przełkniesz pierwszy łyk.
Anastazjusz zamierzał dodać kolejny okruch weterańskich mądrości do zbioru Menandra, ale jego słowa utonęły w nagłym hałasie. Malawiańscy żołnierze rozpoczęli atak, wywrzaskując swoje zawołania bitewne. Teraz Menander nie mógł już nic zobaczyć z wyjątkiem idących przed nim Ye-tai i pozostałości namiotu imperatora, furkoczących w oddali. Ponad hałasem, czynionym przez wrzeszczących Malawian, słyszał pierwsze wycia rebeliantów zaskoczonych i przerażonych nagłą napaścią. Chwilę później szczęk metalu o metal powiększył jeszcze ogólny rozgardiasz i hałas na polu bitwy. A potem, tu i tam, zahuczały wybuchy granatów, niemożliwe do pomylenia z jakimkolwiek innym dźwiękiem.
Menander zaczął pchać się do przodu. Belizariusz powstrzymał go ruchem dłoni.
– Nie – rozkazał. – Niech Malawianie sami walczą za swojego władcę. My dostarczyliśmy im armię. Niech jej użyją, albo niech zmarnują okazję. My wykonaliśmy już nasze zadanie.
Menander zobaczył, jak z oczu generała w jednej chwili znika wszelka myśl o teraźniejszości. Młody katafrakt wstrzymał oddech. Wiedział, czego jest świadkiem, widział to już wcześniej wiele razy, ale ten widok niezmiennie napełniał go nagłą falą uczuć religijnych i respektu. Jego wielki generał komunikował się z talizmanem od Boga.
Chwila, jak zwykle, szybko minęła. Kiedy Belizariusz zwrócił swe brązowe oczy na katafraktów, znów wypełniała je bystra inteligencja, tak dla niego charakterystyczna.
– Ale bądźcie gotowi – rozkazał im. – Może nadejść taka chwila, kiedy będziemy musieli włączyć się do walki. O ile nam się uda, musimy dotrzeć jak najbliżej imperatora.
Rozejrzał się uważnie dookoła i uśmiechnął swoim krzywym uśmieszkiem.
– A na razie, Menandrze, będziesz tak miły i podasz mi ten granat, który tam leży? I ten drugi. Postępuj jak złodziej w nocy. Chcę przeszmuglować kilka takich urządzeń z powrotem do Rzymu.
Nie widząc żadnych nieprzyjacielskich oczu, które mogłyby go śledzić, Menander szybko zabrał dwa granaty i ukrył je w fałdach tuniki. Potem, po chwili namysłu, przewiązał swoją tunikę krwawym strzępem, oddartym z odzienia martwego malawiańskiego piechura.
Walentynian zmarszczył brwi.
– To może nie być taki dobry pomysł, chłopie – wymamrotał. – Prawdopodobnie malawiańscy felczerzy zechcą obejrzeć tę twoją tak zwaną ranę.
Anastazjusz zaczął coś mówić, ale Menander przerwał mu wpół słowa.
– Malawianie nie mają felczerów. Ani sanitariuszy. Jeżeli zostajesz ranny w bitwie – młody katafrakt wzruszył ramionami gestem człowieka dużo starszego i bardziej doświadczonego – to masz przesrane. Sam się pozbieraj, albo poproś przyjaciela, żeby ci pomógł.
« 1 16 17 18 19 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Tegoż twórcy

Cudzego nie znacie: My już są Amerykany
— Miłosz Cybowski

Cudzego nie znacie: Średniowieczna SF
— Ewa Pawelec

Inna wojna
— Janusz A. Urbanowicz

Krótko o książkach: Wrzesień 2001
— Artur Długosz, Janusz A. Urbanowicz, Grzegorz Wiśniewski

Pierwsza krew
— Janusz A. Urbanowicz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.