Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 8 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

David Drake, Eric Flint
‹W sercu ciemności›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułW sercu ciemności
Tytuł oryginalnyIn the Heart of Darkness
Data wydania10 grudnia 2005
Autorzy
Wydawca ISA
CyklBelizariusz
ISBN83-7418-090-0
Format432s. 115×175mm
Cena29,90
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

W sercu ciemności

Esensja.pl
Esensja.pl
David Drake, Eric Flint
« 1 17 18 19

David Drake, Eric Flint

W sercu ciemności

Walentynian cicho zagwizdał.
– Żartujesz sobie. – Jego pociągła twarz przybrała bardziej niż zwykle łasicowaty wygląd. – Myślałem, że oni są cywilizowani!
Podczas tej wymiany zdań, Belizariusz ani na moment nie przestawał patrzeć na pole bitwy, toczącej się przed pawilonem. Ale zareagował na ostatnią uwagę Walentyniana.
– Oni są cywilizowani, Walentynianie – powiedział szorstko. – I to właśnie czyni z nich tak niebezpiecznych przeciwników.
Bitewny zgiełk zaczął się wzmagać. W masie żołnierzy pojawiły się puste miejsca – coraz więcej rebeliantów decydowało się na ucieczkę. Malawianie ruszyli za nimi w pogoń. Rebelianci zostali rozbici, ich szalona odwaga załamała się, kiedy znaleźli się pomiędzy przyboczną strażą imperatora a niespodziewanie atakującymi Malawianami. Na wpół zorganizowane szeregi obu stron powoli zamieniały się w rozszalały chaos, rozpadały się na małe grupki walczących, tnących i tratujących się nawzajem. Bitwa przerodziła się w masakrę. Rebelianci ciągle przewyższali liczebnie Malawian, ale teraz nie miało to znaczenia. Uciekający żołnierze stawali się łatwą zdobyczą.
– Za mną – rozkazał Belizariusz. Generał zaczął przedzierać się przez chaos bitwy, niemalże wycinając sobie drogę w szalejącym tłumie. Jego katafrakci ochraniali go po bokach, uważni i czujni do granic możliwości, gotowi zabić każdego, rebelianta czy lojalistę, kto chociażby spojrzał na Belizariusza złym okiem. Walentynian zranił jednego z rebeliantów. Mężczyzna nie zamierzał ich atakować, szukał tylko wolnej ścieżki, którą mógłby się wydostać z masakry i uciec na wolność. Ale w swej desperacji mieszkaniec Ranapuru pędził prosto na Belizariusza, machając mieczem, aż Walentynian zadał mu śmiertelny cios w gardło. Anastazjusz zabił jednego z Ye-tai. Barbarzyńca stał na drodze i wrzeszczał, jego oczy były pełne wściekłości i furii. Nawet nie patrzył w ich stronę, ale oszołomiła go żądza krwi i katafrakt wiedział, że pojawienie się obcych w zasięgu wzroku może go sprowokować do ataku. Anastazjusz nie dał mu tej szansy.
Wreszcie dotarli do pawilonu, a przynajmniej do tego, co z niego pozostało. Mijali stosy zmasakrowanych ciał Ye-tai i Radżputów, którzy zginęli osłaniając swojego władcę. Musieli się przebić przez masę splątanych linek i pofałdowanej tkaniny, żeby dostać się do środka.
Wnętrze namiotu jawiło się niczym jakaś fantastyczna, przerażająca kraina. Po jednej stronie stała waza o przepięknym kształcie i wzorze, a z jej uchwytów zwieszały się girlandy ludzkich jelit. Z drugiej strony ze szczątków naczynia połączonego z wazą wylewał się mózg martwego Ye-tai, którego roztrzaskana głowa spoczywała na podstawie kolumny. Obeszli niewielką stertę złożoną z ciał trzech pozbawionych życia żołnierzy – Radżputy i dwóch rebeliantów, złączonych nie tylko śmiercią, ale także wspólnie zaplątanych w metry poszarpanego jedwabiu, który dla każdego z nich jednakowo służył jako całun.
Dotarli do dziwacznej przeszkody – jedna z wielkich tyczek podtrzymujących namiot leżała na ich drodze niczym zwalone drzewo, blokujące ścieżkę w lesie. W tym miejscu stoczono bardzo zażartą bitwę. Ye-tai użyli masztu jako barykady. Wiele ciał lojalnych żołnierzy zwieszało się z tyki, ale i tak ilość ta była nieporównywalna ze stertami wznoszącymi się przed przeszkodą niczym górskie stoki.
Nie było innej drogi i musieli wspiąć się na te góry ciał. Rzymianie zrobili to bez wahania, weterani i Belizariusz z zimnym, pozbawionym emocji wyrazem twarzy doświadczonych wojowników, Menander blady i skupiony. Blisko wierzchołka sterty, tuż poniżej krawędzi wyznaczanej przez zwalony maszt, Menander natknął się na ciało martwego rebelianta. Był to chłopiec, nie miał więcej niż piętnaście lat, leżał na plecach i niewidzącym wzrokiem patrzył na wiszące nad nim zwoje przepięknego jedwabiu. Cięcie miecza albo pchnięcie włócznią rozpłatało klatkę piersiową i brzuch chłopca. Ale to nie rozwłóczone jelita, przelewające się przez krawędź żeber tak wstrząsnęły Menandrem – to klatka piersiowa wyglądająca jak delikatne i kruche żebra bezdomnego kociaka.
Menander nagle zdał sobie sprawę, że atak rebeliantów, chociaż bardzo sprytny i dobrze zaplanowany, był jednakże aktem ostatecznej desperacji. W Ranapur ludzie umierali z głodu.
– Jesteśmy po złej stronie – wymamrotał. Myślał, że nikt go nie usłyszał, ale odpowiedź Walentyniana dotarła do niego natychmiast.
– Cierpliwości, kolego. Cierpliwości. Niedługo będziemy przedzierać się przez zwały malawiańskich trupów. – Głos Walentyniana, co nieczęsto się zdarzało, był miękki i delikatny. Lata nabywania doświadczenia sprawiły, że katafrakt stał się zimny i bezduszny, ale przecież nie do końca pozbył się serca. Ciągle pamiętał pierwszą bitwę, w jakiej brał udział, i rzeź, jaka nastąpiła później. Podczas tej walki jego flaki nie dołączyły do rozwłóczonych w pyle wnętrzności innych żołnierzy. Już jako młodzieniec, Walentynian był niesamowicie sprawny w boju. Ale kiedy bitwa dobiegła końca, zawartość żołądka katafrakta obficie upstrzyła jego ubranie i ziemię wokoło. Nie mógł powstrzymać wymiotów jeszcze długo po tym, jak w jego żołądku nie zostało absolutnie nic do wyrzucenia, aż zapadł miłosierny, kryjący wszystko mrok.
Kiedy przedarli się już przez zwalony maszt, Rzymianie znaleźli się na większej, nie ograniczonej przeszkodami przestrzeni. Byli w centrum pawilonu. Cztery główne maszty ciągle stały podtrzymując tkaninę, która chociaż nieco obwisła, ciągle wznosiła się co najmniej pięć metrów nad ziemią. Panował tu półmrok, rozjaśniany jedynie przez promyki słońca wpadające do środka przez liczne rozdarcia w tkaninie namiotu.
Krzyki i jęki z pola bitwy dochodziły tutaj mocno stłumione. I po raz pierwszy od czasu, kiedy weszli do pawilonu, Rzymianie napotkali żywych ludzi. Byli to strażnicy Ye-tai w pełnej bojowej gotowości. Ośmiu Ye-tai, zauważywszy obcych, podniosło miecze i zaczęło ich okrążać. Nagie ostrza w ich dłoniach pokrywała gruba warstwa krwi.
Belizariusz zaczął coś mówić, ale przerwał mu szorstki głos. Był to głos Rana Sangi.
– Zatrzymajcie się! To Rzymianie. Goście naszego imperatora.
Chwilę później radżpucki książę wyłonił się z mroku i stanął pomiędzy Ye-tai i Rzymianami. Radżputa był cały pokryty krwią, od nasiąkniętej posoką brody do mokrych butów. Ale nikt, kto widział jego majestatyczną postać, nawet przez moment nie wątpił, że ani kropla tej krwi nie należała do niego.
Sanga stawił czoło Ye-tai, podnosząc swój miecz. Ostrze, podobnie jak jego właściciel, spływało krwią.
– Odłóżcie miecze na bok! – zawołał donośnym głosem. – Albo sam wypruję wam flaki!
Strażnikom Ye-tai, mimo że posiadali wiele negatywnych cech, nie brakowało odwagi. Ale w zderzeniu z Sangą stchórzyli niczym szakale uciekające przed tygrysem.
Sanga nie wysilił się nawet na drwinę. Odwrócił się do nich plecami i skłonił Rzymianom. Podniósł miecz gestem pozdrowienia. Grzeczność jego poczynań była niemal komiczna, w pewien makabryczny sposób, gdyż za ruchem jego miecza podążył mały łuk rozpryśniętej krwi.
– Witaj Belizariuszu. – Przerzucił miecz do lewej dłoni, jego tarcza nie nadawała się już do użytku, strzaskana na drobne kawałki. Postąpił krok do przodu i wyciągnął prawą rękę. – I dziękuję ci… my ci dziękujemy. Widziałem wasze przeciwnatarcie. Tylko dzięki temu zachowaliśmy życie.
Ale w uścisku ich rąk trudno było się dopatrzyć ciepła i szczerości. Podobnie jak w spojrzeniu dwóch par ciemnych oczu, patrzących na siebie – obaj mężczyźni byli prawie jednakowego wzrostu, więc bez wysiłku mogli patrzeć sobie w oczy. Belizariusz, uważnie wpatrując się w Rana Sangę zrozumiał, jakie pytanie kryje się w jego źrenicach.
– Ja też złożyłem przysięgę – powiedział miękko. Rana Sanga zmarszczył brwi.
– Innemu imperatorowi – głos Rzymianina prawie zamienił się w szept.
Zamiast zdziwienia na twarzy Radżputy pojawiło się zrozumienie. Belizariusz prawie pożałował swoich słów, gdyż wiedział, że zbytnio się odkrywa. Był pewien, że Sanga nie rozumiał, dlaczego on zrobił to, co zrobił. Nie miał wątpliwości także co do tego, że Radżputa znał go doskonale. A generał nikogo nie bał się bardziej niż przeciwnika, który dobrze go rozumiał.
Przez chwilę dwaj przyszli przeciwnicy patrzyli na siebie. Potem usta Sangi wykrzywiły się w sposób, przynajmniej dla przyglądających się katafraktów, uderzająco podobny do krzywego uśmieszku generała.
– Więc – wymamrotał Sanga tak cicho, że tylko Belizariusz mógł go usłyszeć. – Mówi się zawsze w obronie pana Venandakatry, że on nie jest naiwniakiem. To jego jedyna zaleta, tak mówią. – Uśmiech jeszcze bardziej wykrzywił twarz Radżputy. – Wygląda jednak na to, że ten wielki pan nie posiada nawet tej zalety.
Belizariusz nie odezwał się. Wzruszył tylko lekko ramionami, podniósł brew i też uśmiechnął się swoim krzywym uśmieszkiem.
Sanga odwrócił się.
– Czy masz ochotę na spotkanie z imperatorem? – zapytał. – Nie sądzę, żeby w tej sytuacji etykieta była jakąkolwiek przeszkodą. Nie mogą odmówić widzenia komuś, kto uratował im tyłki.
Belizariusz poszedł więc za Radżputą do małego, wydzielonego pomieszczenia w namiocie, uformowanego przez naprędce ułożoną barykadę z mebli i rzeźb. Było tam bardzo ciemno – do pomieszczenia docierało niewiele słonecznego światła. Ale Belizariusz mógł zobaczyć skulonego na podłodze mężczyznę w średnim wieku, niskiego i raczej korpulentnego, ubranego w kosztowne jedwabne szaty i otoczonego gromadą innych ludzi w podobnym wieku i strojach. Jednym z nich był pan Venandakatra. Twarz Nikczemnika była prawie nierozpoznawalna. Zwyczajową inteligencję na jego obliczu zastąpiła teraz maska zastygłego strachu.
– Musisz wybaczyć imperatorowi jego pozycję – wymamrotał Sanga. – Musiałem użyć tronu, żeby wzmocnić barykadę.
Radżputa wystąpił naprzód. Imperator i jego dworzanie popatrzyli na niego z dołu. Pod ciemną indyjską karnacją, skóra ich twarzy powlokła się bladością.
– Wasza Wysokość, czy mogę wam zaprezentować generała Belizariusza, emisariusza z Rzymu? Zawdzięczamy mu życie. To on zorganizował przeciwnatarcie, które rozniosło rebeliantów w pył.
Do mózgu Belizariusza wdarł się głos Doradcy, ostry i zimny jak stal.
Musisz spojrzeć mu w oczy. Muszę zobaczyć oczy imperatora.
Belizariusz postąpił krok do przodu i ukląkł na kolana, kłaniając się przed imperatorem Malawy. A potem podniósł wzrok i spojrzał prosto w oczy Skandagupty z odległości nie większej niż pół metra.
Imperator miał oczy małe, blisko osadzone, ciemnobrązowe. Były lekko rozkojarzone, jakby umysł, kryjący się za nimi, ciągle pozostawał w stanie szoku. Co zresztą, jak sądził Belizariusz, pewnie było prawdą. Podejrzewał, że nigdy przedtem wielki imperator Malawy nie spojrzał śmierci w twarz z tak małej odległości.
Poza tym w oczach imperatora Belizariusz nie zauważył niczego więcej.
Chwilę później Doradca przekazał mu swój własny osąd, zimny i pozostający w zgodzie z obserwacjami generała.
Nic. Ogniwa tu nie ma. Nie ma nic więcej, tylko imperator.
Belizariusz mógł tylko powstrzymywać się od tłumionego śmiechu.
koniec
« 1 17 18 19
24 listopada 2005
1) Bhagawadgita (sans. „Pieśń Pana”) – staroindyjski poemat religijno-filozoficzny, będący częścią Mahabharaty. Poemat ma formę dialogu pomiędzy Kriszną i Ardżuną, toczącego się na polu bitwy pod Kurukszetrą.
2) Mahabharata – indyjska epopeja o wojnie potomków Bharaty. Prócz właściwej epopei zawiera wiele innych treści, takich jak na przykład traktaty o moralności, filozofii i prawie.
3) Dharma (sans.) - droga prawości, właściwe postępowanie.
4) Awatar – wcielenie boga Wisznu.
5) Kalkin – dziesiąte wcielenie boga Wisznu, na które czekają wyznawcy hinduizmu. Ma ono przedstawiać boga na białym koniu z płonącym mieczem w dłoni.

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Tegoż twórcy

Cudzego nie znacie: My już są Amerykany
— Miłosz Cybowski

Cudzego nie znacie: Średniowieczna SF
— Ewa Pawelec

Inna wojna
— Janusz A. Urbanowicz

Krótko o książkach: Wrzesień 2001
— Artur Długosz, Janusz A. Urbanowicz, Grzegorz Wiśniewski

Pierwsza krew
— Janusz A. Urbanowicz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.