Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 20 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Eric Flint
‹1632›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Tytuł1632
Tytuł oryginalny1632
Data wydania24 kwietnia 2006
Autor
PrzekładMichał Bochenek, Barbara Giecold
Wydawca ISA
CyklOdłamki Assiti
ISBN83-7418-097-8
Format480s. 115×175mm
Cena34,90
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

1632

Esensja.pl
Esensja.pl
Eric Flint
« 1 22 23 24 25 26 »

Eric Flint

1632

Rozdział 9
Kiedy Rebeka i jej towarzysz dotarli do egzotycznego pojazdu ustawionego na płaskim obszarze przed szkołą („nazywają to parkingiem”), Mike sięgnął do kieszeni po klucze. Nagle zesztywniał, jakby o czymś sobie przypomniał.
Rebeka usłyszała, jak mruczy coś pod nosem, być może stłumione przekleństwo. Zauważyła, że Amerykanie starają się unikać obelżywych słów w towarzystwie kobiet. Są w tym względzie dość powściągliwi w porównaniu z Londyńczykami, których pamiętała z czasów dzieciństwa, lub z ludźmi, którzy zalewali ulice Amsterdamu. Lecz zauważyła też, że często pozwalają sobie na bluźnierstwa. Takie połączenie wydało jej się nieco dziwne.
Dziwne i… „I jakie?” – zapytała samą siebie. Nieco przerażające, z całą pewnością, ale Rebeka jednak odnajdywała otuchę w takim swobodnym bluźnieniu. Ludzie, którzy wydawali się nie lękać ani gniewu Boga, ani – co bardziej istotne – gniewu ich lękających się Boga sąsiadów, raczej nie będą prześladowali innych za odmienne wierzenia. Taką przynajmniej miała nadzieję. Wręcz zaczynała w to wierzyć.
– Przykro mi, ale musimy się przejść – powiedział przepraszająco Michael. – Dopiero co uchwaliliśmy, że benzyna może być używana tylko w celach wojskowych, jak zapewne sobie przypominasz.
– Owszem, pamiętam. I co w tym złego? To przecież niedaleko. Spacer będzie przyjemny.
Niemal się roześmiała na widok jego zaskoczonej miny. Jacy ci Amerykanie są dziwni. Wydaje się, że zwykłe spacerowanie postrzegają jak jedną z prac Heraklesa, a mimo to są dosyć zdrowi – znacznie bardziej niż którykolwiek z jej znajomych. Wyglądają też na sprawnych fizycznie, pomimo że są jeszcze bardziej korpulentni niż holenderscy mieszczanie.
Ogólnie rzecz biorąc, oczywiście, bo Michael…
Mężczyzna stojący obok niej wcale nie był otyły. Nie bardziej niż hidalgowie z legend. Po licznych rozmowach z państwem Roth do Rebeki dotarło wreszcie, że Michael nie jest hidalgiem. Z tego, co widziała, nawet w najmniejszym stopniu. Jedną z licznych osobliwych cech Amerykanów było ich bezgraniczne oddanie czemuś, co nazywali „demokracją”. Przypominali jej anabaptystów z Münster, pominąwszy ich cudaczne ekscesy.
A więc nie jest hidalgiem, ale Rebeka wiedziała, że zawsze tak będzie o nim myślała. Ta świadomość wprowadziła zamęt w jej sercu. W sercu i w głowie. Zamęt, który po części był spowodowany strachem, co oczywiste, a po części niepewnością.
Zauważyła, że Michael po raz kolejny podaje jej ramię, tak jak to uczynił wcześniej – ku jej zdumieniu – w korytarzu szkolnym. Wtedy poczuła nieśmiałość, teraz…
Chwilę później trzymała go pod rękę i razem oddalali się od szkoły.
„Przed uczuciami nie dasz rady uciec. Przecież jest powód, dla którego odczuwasz to wszystko w sercu, a nie w głowie”.
Zdając sobie sprawę z grożących jej niebezpieczeństw („on jest gojem, ty głupia dziewucho!”), lecz nie chcąc zbyt długo nad nimi rozmyślać, Rebeka szybko poruszyła nowy temat.
– Ta „benzyna”, o którą tak się martwicie… Rozmawiałam o tym z panem Ferrarą podczas przerwy w zebraniu. Jeśli go dobrze zrozumiałam, to jest po prostu oczyszczona ropa naftowa, być może przedestylowana. Czy mam rację?
Spodziewała się zdumienia – tak zazwyczaj reagowali wszyscy mężczyźni, gdy Rebeka zadawała jedno z rozlicznych pytań dotyczących świata natury – a tymczasem na jego twarzy, co było dla niej niespodzianką, pojawiło się coś zupełnie innego.
„Duma?”.
– Masz niemal absolutną rację – odrzekł Michael. – Bo widzisz, proces destylacji jest dosyć skomplikowany. – Zmarszczył brwi. – Obawiam się, że zbyt skomplikowany jak na nasze obecne warunki. Na pewno, jeśli mówimy o dużych ilościach. Ale, owszem, dokładnie tym właśnie jest benzyna. Całkiem proste.
– A następnie spalacie ją w środku tych „silników”? Czy to jest właściwe słowo? – Gdy skinął głową, dodała: – I to jest źródło mocy, która napędza te powozy bez koni?
Ponownie skinął głową. I ponownie na jego twarzy pojawił się ten dziwny wyraz i szeroki uśmiech.
„Tak, to jest duma. Tylko dlaczego?”.
• • •
Odległość między szkołą a domem państwa Roth, w którym teraz mieszkała Rebeka, wynosiła blisko pięć kilometrów. Szli tak wolno, że cała podróż zajęła im dobrze ponad godzinę. Praktycznie przez cały czas Rebeka zadawała pytania, a Michael na nie, rzecz jasna, odpowiadał. Jego odpowiedzi zazwyczaj były lakoniczne, ale dziewczyna była w stanie sama udzielać sobie odpowiedzi na własne pytania poprzez zadawanie nowych.
Ów przedziwny wyraz dumy, który zauważyła u Michaela, wydawał się na stałe przylepiony do jego twarzy. Podobnie jak uśmiech.
Jednak Rebeka nie zastanawiała się już dłużej nad powodami. Znała je, i przepełniało ją to zarówno euforią, jak i niepokojem.
Stanęła na ganku i zaczęła pukać do drzwi. Potem odwróciła się do Michaela. Stał tuż przy niej.
„To szaleństwo! Szaleństwo, Rebeko, słyszysz?”.
Spuściła wzrok, spoglądając na jego klatkę piersiową. Miał na sobie lnianą koszulę – dobrze skrojoną, ufarbowaną na szaro-niebiesko – lecz dla niej ta pierś zawsze będzie okryta zalanym słońcem białym jedwabiem. Nadeszła jedna z tych nielicznych chwil w życiu Rebeki, kiedy zabrakło jej słów.
– Rebeko – odezwał się łagodnie Michael.
Uniosła oczy i ich spojrzenia spotkały się. Wciąż się uśmiechał, jednak nie szeroko. Uśmiechał się jakby… „ze zrozumieniem” – pomyślała.
– To jest trudne – powiedział – chyba dla nas obojga. Dla mnie bez dwóch zdań! – Zaśmiał się cicho. – Kolacja i kino jakoś nie wydają się zbyt odpowiednie.
Nie pojęła znaczenia tych słów, ale zrozumiała ich wymowę, i to całkiem dobrze. Poczuła, że oblewa się rumieńcem, ale zwalczyła przemożną chęć spuszczenia wzroku. Nawet sama się uśmiechnęła.
Michael rozłożył ręce w geście, który łączył w sobie rozbawienie, frustrację i – przede wszystkim – cierpliwość. Rebeka była olśniona urokiem tego gestu. Spokojnego, zabawnego i… pewnego.
– Czas – powiedział. – Myślę, że potrzebujemy trochę czasu.
Rebeka zaczęła kiwać głową, starając się desperacko powstrzymać ten odruch, ale na próżno. „Ty idiotko!”. W jej umyśle pojawił się obraz królika obwąchującego najbardziej soczystą kapustę świata. Ów obraz w połączeniu z jej napiętymi nerwami sprawił, że nagle wybuchła śmiechem.
Widząc zdumienie na twarzy Michaela, położyła dłoń na jego piersi.
– Błagam – szepnęła. – Ja… śmieję się z siebie, nie z ciebie.
Wesołość znikła. Patrząc wprost w jego oczy, Rebeka próbowała wydusić z siebie te słowa. Tak ciężko je powiedzieć, zbyt ciężko.
„Tak, czas. Nie jestem na to gotowa”.
– Nie złość się na mnie – powiedziała i dodała niemal błagalnie: – Proszę.
Michael uśmiechnął się i położył dłoń na jej policzku. Zareagowała niczym automat, przyciskając twarz do jego dłoni.
– O co miałbym się złościć? – zapytał. I to również – to proste pytanie – olśniło ją niczym słońce. Miał bardzo ciepłą dłoń.
– Czas – powiedział z uśmiechem i odwrócił się. Tym razem uśmiech był bardzo szeroki, wręcz promienny. – Tak, czas.
Rebeka patrzyła na odchodzącego mężczyznę. Gdy Michael dotarł już na dół schodów, wykrztusiła jego imię.
Odwrócił się i spojrzał na nią.
Słowa wreszcie przyszły, przynajmniej część z nich.
– Uważam, że jesteś najcudowniejszym mężczyzną na świecie, Michaelu. Naprawdę tak uważam.
Po chwili jak oszalała pukała do drzwi. Nie oglądała się za siebie, bojąc się swojej reakcji na to, co na pewno by ujrzała. Uśmiechnięta twarz może być najstraszniejszą rzeczą na świecie.
Drzwi otworzyły się i znikła w bezpiecznej czeluści. Z dala od blasku słońca.
Na jakiś czas.
„Tak, czas”.
„Tak, czas!”.

Rozdział 10
Alexander Mackay był Szkotem i od dziecka stykał się z kalwinizmem. Nawet jeśli nieco odstąpił (tak naprawdę to bardziej niż nieco) od wiary swych przodków, nie zatracił jednak wpojonych mu w dzieciństwie obyczajów. Tak więc wpatrzony w świeże stosy trupów nie bluźnił. Nie miał żadnych oporów przed używaniem innego słownictwa, dopóki tylko nie wzywał imienia Pana nadaremno. Siedząc w siodle na swym wspaniałym rumaku, młody arystokrata ciskał wiązankami potwornie ordynarnych słów pod adresem turyńskiego krajobrazu w ogóle, a pewnego oddziału protestanckich najemników w szczególności. „Tchórzliwe kurwie syny” było prawdopodobnie najmniej obelżywym ze wszystkich określeniem.
Jego zastępca – wąsaty, łysiejący żołnierz po czterdziestce – czekał cierpliwie, aż dowódca kawalerii skończy. Następnie splunął od niechcenia i powiedział:
– A czego się spodziewałeś, chłopcze? Większość obrońców Badenburga… – słowu „obrońców” towarzyszył pogardliwy uśmiech – to dezerterzy ze starej armii Mansfelda. Najgorsze żołdaki pod słońcem, nawet za jego życia.
– Czemu więc ojcowie miasta najęli tych łotrów?! – wybuchł Mackay. Jego wzrok padł na zwłoki małego, może sześcioletniego chłopca. Ciało dziecka zwęgliło się pod zawalonym dachem płonącej chaty, w której spędził całe swoje krótkie życie, jednak nie na tyle, żeby Mackay nie dostrzegł walających się po podwórzu wnętrzności. Przybite nożem kuchennym do ziemi jelita leżały zaledwie kilka kroków od samego ciała. Tego rodzaju tortury były ulubioną formą rozrywki najemników Tilly’ego.
« 1 22 23 24 25 26 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Cudzego nie znacie: My już są Amerykany
— Miłosz Cybowski

Tegoż twórcy

Cudzego nie znacie: My już są Amerykany
— Miłosz Cybowski

Cudzego nie znacie: Średniowieczna SF
— Ewa Pawelec

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.