Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 20 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Eric Flint
‹1632›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Tytuł1632
Tytuł oryginalny1632
Data wydania24 kwietnia 2006
Autor
PrzekładMichał Bochenek, Barbara Giecold
Wydawca ISA
CyklOdłamki Assiti
ISBN83-7418-097-8
Format480s. 115×175mm
Cena34,90
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

1632

Esensja.pl
Esensja.pl
Eric Flint
« 1 23 24 25 26 »

Eric Flint

1632

Mimo że Mackay zdążył przywyknąć do takich widoków w trakcie rocznego pobytu w Niemczech, jednak cieszył się, że trupy kobiet leżały wewnątrz domu. W szalejącym pożarze wszystkie ciała spłonęły, więc nie można było ustalić, w jaki sposób ci ludzie zginęli. Ale Mackay nie chciał tego wiedzieć. W wieku dwudziestu dwóch lat tyle już wiedział o okrucieństwie i bestialstwie, że wystarczyłoby mu to już do końca życia, mimo że był przedstawicielem narodu, którego nie cechowała nadmierna wrażliwość.
Lennox nawet nie trudził się, by udzielić Mackayowi odpowiedzi. Pytanie było czysto retoryczne. Może i Mackay był młody, lecz z całą pewnością nie był głupi. Dowódca kawalerii wiedział równie dobrze jak wszyscy inni, dlaczego notable Badenburga „zgodzili się” nająć oddział zaciężny Ernsta Hoffmana. Dano im dość ograniczony wybór. „Albo niech splądrują miasto za jednym zamachem, albo niech je plądrują po kawałku”. Jak wiele innych miast w spustoszonych wojną Niemczech, tak i Badenburg wybrał drugą możliwość. Po upływie kilku lat spora część mieszkańców zaczęła żałować podjętej decyzji. Ludzie Hoffmana nazywali siebie „protestantami”, lecz to wcale nie było dobrodziejstwem dla protestanckiego Badenburga. Poza nielicznymi wyjątkami, Hoffman i jego banda nie zasługiwali nawet na określenie „żołnierze”, cokolwiek rozumiałoby się pod tym pojęciem. Byli po prostu zgrają łajdaków; tylko z nazwy nie byli bandytami.
Gniew Mackaya przygasł i na jego miejsce pojawiło się znużenie duszy, która na dobrą sprawę mogłaby należeć do znacznie starszego mężczyzny. Kiedy stało się jasne, że Hoffman nie zamierza robić wypadów zza bezpiecznych murów Badenburga w celu powstrzymania najemników Tilly’ego przed grabieżą, Mackay poprowadził własnych ludzi, żeby chociaż spróbowali ocalić tamtejszych chłopów.
Tak naprawdę ów gest nie miał najmniejszego znaczenia. Mackay, który wraz ze swoją szkocką konnicą był na usługach króla Szwecji, przybył do Badenburga niespełna trzy miesiące wcześniej. Gustaw Adolf umieścił ich tam w ramach dalekosiężnego planu ustanowienia kontroli nad nadbałtyckimi terenami Niemiec. Król odczuwał jednak brak żołnierzy, i to bardzo dotkliwie. Książęta protestanccy, którzy obiecali mu olbrzymią pomoc w momencie przybycia do Niemiec, okazali się niemal co do jednego skąpcami – zarówno jeśli chodzi o żołnierzy, jak i o złoto. Tak więc Mackay otrzymał raptem kilkuset ludzi do wykonania bardzo ważnego zadania: absurdalnej próby obrony całego księstwa przy pomocy małego oddziału konnicy.
Myśl o tym zadaniu wyrwała go z ponurego nastroju. Obrócił się do Lennoxa.
– Wciąż ani śladu posłańca?
Lennox potrząsnął głową.
– Najmniejszego. Może to i dobra wieść. – Stary wiarus podkręcił wąsiska, jak gdyby używał ich nawoskowanych koniuszków jako wskaźników. – Sam widzisz, jak te wieprze Tilly’ego dbają o zacieranie śladów swoich zbrodni. Nigdy nie zakopaliby splądrowanego powozu. Być może posłaniec gdzieś tam się ukrywa. – Lennox wskazał na gęsto zalesione wzgórza, oddalone o kilka kilometrów na południe. – Teraz pośród tych wzgórz pewnie kryją się tysiące ludzi.
Mackay przyjrzał się badawczo Lasowi Turyńskiemu, albowiem tak właśnie się nazywał, i nagle zmarszczył czoło.
– To dziwne – powiedział w zadumie i wskazał palcem na pewien fragment wzgórz. – Nie przypominam sobie, żebym już to widział. Tamten rejon zupełnie inaczej wygląda.
Lennox zmrużył oczy, po czym wzruszył ramionami.
– Przykro mi, chłopcze, ale moje oczy nie są już takie jak dawniej i nie widzę, co mi pokazujesz.
Mackay zacisnął usta, zastanawiając się, jak opisać ten przedziwny wycinek krajobrazu, gdy nagle dostrzegł zbliżającego się galopem żołnierza.
– Coś się stało! – wykrzyknął. Alexander Mackay, nieślubny syn pomniejszego szkockiego arystokraty, przeznaczony był (bądź, w opinii niektórych, skazany) do życia pełnego niebezpieczeństw, lecz nawet gdyby był rozpieszczonym członkiem rodziny królewskiej, wciąż pozostałby żywiołowym poszukiwaczem przygód.
– Jazda! – wydał rozkaz i spiął konia ostrogami, aby wyjechać naprzeciw zbliżającemu się żołnierzowi. Po chwili Lennox ruszył w ślad za nim. Wąsiska starego żołnierza podrygiwały, przysłaniając uśmiech na jego ustach. Lennox wysoko cenił Mackaya, co już samo w sobie było niezwykłe. Z zasady ów były chłop patrzył na arystokratów równie entuzjastycznie, jak na nawóz. A nawet mniej; łajno przynajmniej nie wydawało rozkazów. Lecz Mackay miał w sobie bardzo niewiele z typowej dla arystokracji wyniosłości i niemal nic z jej głupoty. Pozostała jedynie hałaśliwa zapalczywość, która była względnie nieszkodliwa… i na swój sposób urocza, nawet dla takiego sceptyka jak Andrew Lennox.
Zanim Lennox zrównał się z Mackayem, dowódca już zaczął rozmawiać ze zwiadowcą. Mężczyzna obrócił się w siodle i wskazywał w kierunku, z którego przyjechał.
– Lepiej sami zobaczcie, panie. Wszystko w tamtym miejscu jest bardzo dziwne.
Mackay ściągnął brwi. Spoglądał na odległą chatę, którą wskazywał zwiadowca. Sam fakt, że budynek jeszcze nie spłonął, był niezwykły. Ludzie Tilly’ego palili wszystko nawet wtedy, gdy nie było im to do niczego potrzebne.
– Mówisz, że nie ma żadnych ciał?
Zwiadowca pokiwał głową z niepewnym wyrazem twarzy.
– Nie ma żadnych ciał na widoku, panie, ale jest świeżo usypany kopiec. Duży, wygląda jak grób.
Mackay zmarszczył brwi.
Grób?
– Od kiedy to ludzie Tilly’ego grzebią swoje ofiary? – zapytał Lennox.
Zwiadowca wzruszył ramionami.
– Nie mówię, że to ma sens, ale jak amen w pacierzu, to mi wygląda na grób z więcej niż jednym ciałem w środku. Ktoś nawet postawił nagrobek. – Zwiadowca zadumał się. – Tak mi się wydaje, że to nagrobek. Ale nie ma krzyża. I ktoś na nim coś napisał.
Mackay nie zapytał nawet o treść owego napisu. Wielu żołnierzy z kawalerii Mackaya potrafiło czytać – i to dobrze – dzięki nawykowi studiowania Pisma Świętego, ale twardy gaelicki akcent zwiadowcy wskazywał, że to niepiśmienny góral, a już z całą pewnością, jeśli chodzi o język niemiecki. Z tego, co się zorientował, on sam jako jedyny ze Szkotów potrafił czytać i mówić po niemiecku.
– Chodźmy więc zobaczyć. – Mackay ponownie spiął konia ostrogami i ruszył za zwiadowcą. Lennox pojechał za nimi, upewniwszy się najpierw, że harcownicy na skrzydłach są gotowi, chociaż nie spodziewał się natknąć na ludzi Tilly’ego. Rzeź, którą ujrzeli po opuszczeniu rankiem Badenburga, miała miejsce przed kilkoma dniami i nosiła wszelkie znamiona działania niezdyscyplinowanych maruderów – jednak podczas wojny nie wszystko jest takie, jakie się wydaje, zwłaszcza gdy stawka jest wysoka.
Wjechali na podwórze. Dom wciąż stał, lecz Lennoxowi wystarczyło jedno spojrzenie na drzwi i ściany zewnętrzne, żeby rozpoznać miejsce, w którym zabito ludzi. Zabito ich fachowo, wnosząc po śladach krwi. Wielkie plamy, teraz już w kolorze brązu i czerni. Nawet muchy były nieliczne. Dostrzegł też stare ślady krwi na drodze obok domu.
– Cztery dni temu – oznajmił. Mackay. Wpatrywał się w świeży kopiec ziemi usypany na środku podwórza i umieszczony na szczycie wielki „nagrobek”.
Był to bez wątpienia zbiorowy grób. Ale „nagrobek” wcale nie był nagrobkiem, to była tabliczka.
Oczy Mackaya wyszły niemal na wierzch. Mackay wskazał tabliczkę palcem i obrócił się do Lennoxa.
– Co, u licha…
Żołnierz wzruszył ramionami. Następnie powoli i ostrożnie zlustrował otaczający ich las. Ktokolwiek napisał ostrzeżenie na tej tabliczce, nie byli to ludzie, których pragnąłby spotkać, tym bardziej że nie miał najmniejszych wątpliwości, co zostało zakopane pod ziemią. Wiedziałby to nawet wtedy, gdyby nie było tabliczki.
Nie widząc żadnych oznak życia, ponownie skierował wzrok na tabliczkę i jeszcze raz przeczytał napisane na niej słowa.
Proste słowa. Zagadkowe słowa. Śmiertelnie niebezpieczne słowa.
Nie wiemy, kim jest ta banda morderców i gwałcicieli, których tu zakopaliśmy. I nie bardzo nas to obchodzi. Jeżeli jest was tam więcej, miejcie się na baczności.
Ten obszar jest teraz pod ochroną ASG. Jeżeli spróbujecie kogoś skrzywdzić albo obrabować, zabijemy was. Nie będzie żadnych ostrzeżeń.
Nie będzie negocjacji. Nie będzie aresztu.
Po prostu zginiecie.
Gwarantujemy.
Śmiało. Spróbujcie.
Mackay zmierzwił palcami krótką brodę.
– A kim właściwie jest ten… Azga? – spytał skonsternowany. – Brzmi jakby po polsku. Czy tu gdzieś w okolicy jest jakiś polski magnat?
« 1 23 24 25 26 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Cudzego nie znacie: My już są Amerykany
— Miłosz Cybowski

Tegoż twórcy

Cudzego nie znacie: My już są Amerykany
— Miłosz Cybowski

Cudzego nie znacie: Średniowieczna SF
— Ewa Pawelec

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.