WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Tytuł | 1632 |
Tytuł oryginalny | 1632 |
Data wydania | 24 kwietnia 2006 |
Autor | Eric Flint |
Przekład | Michał Bochenek, Barbara Giecold |
Wydawca | ISA |
Cykl | Odłamki Assiti |
ISBN | 83-7418-097-8 |
Format | 480s. 115×175mm |
Cena | 34,90 |
Gatunek | fantastyka |
WWW | Polska strona |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | MadBooks.pl |
Wyszukaj w | Selkar.pl |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
1632Eric Flint
Eric Flint1632– Nic o żadnym nie wiem – odparł Lennox. – I nie mogę powiedzieć, żebym kiedykolwiek wcześniej słyszał ten tytuł. – Wymówił bezgłośnie: – Azga – i burknął: – Kimkolwiek jest, na pewno nie należy do nieśmiałych. Tymczasem cała reszta kawalerii zgromadziła się wokół nich. Mackay wskazał na kopiec. – Poszukajcie jakichś łopat. Chcę, żeby to rozkopać, cokolwiek to jest. – Niektórzy żołnierze skrzywili się, ale żaden z nich nie zaprotestował. Mackay był wyrozumiałym dowódcą, ale gdy wydawał rozkaz, należało go wykonać. Żołnierze wnet znaleźli narzędzia do kopania. Samo rozgrzebanie kopca również nie zajęło im wiele czasu. Kimkolwiek był ów Azga, nie czuł potrzeby zakopania ciał głęboko pod ziemią. Zdążyli odkopać ponad tuzin zwłok, gdy wreszcie Mackay kazał im przestać. Ciała, rzecz jasna, były w stanie rozkładu, lecz przyczyny śmierci były nader oczywiste. Lennox wyprostował się, głównie po to, żeby uciec od smrodu. – Jak widać, ten Azga nie rzuca słów na wiatr. Mackay ciągle wpatrywał się w trupy. – W życiu nie widziałem dziwniejszych ran od kuli – powiedział zadumany i wymierzył oskarżycielsko palec w ranę na piersi jednego z zabitych. – Ta dziura nie jest większa niż mój palec! – Następnie tonem, który nie znosi sprzeciwu, rozkazał: – Przewróćcie go na drugą stronę! Żołnierz stojący obok trupa skrzywił się, ale wykonał polecenie. Kiedy ciało przetoczyło się odsłaniając plecy, z gardeł mężczyzn stojących nad płytkim grobem wydobył się stłumiony okrzyk. Jeden z nich posunął się nawet do bluźnierstwa. – Boże w niebiesiech – wyszeptał. – Z tej strony wygląda tak, jakby rozsadziła go trzyfuntówka. Mackay pokręcił głową. – Nigdy czegoś takiego nie widziałem. A ty, Andrew? Ale Lennox nie odpowiedział, zbyt zajęty przeklinaniem pod nosem. Tak bardzo pochłonęło go odkrycie, że zapomniał o potrzebie obserwowania lasu. Kiedy wreszcie się odezwał, głos miał cichy, ale sposób, w jaki go z siebie wydobywał, wynikający z wieloletniego doświadczenia zdobytego na polach bitewnych, sprawiał, że każdy w oddziale wyraźnie go słyszał. – Nie ruszajcie się. Nie dotykajcie broni. W tym lesie są ludzie. Mackay powoli odwrócił głowę. Niczego nie widział… A potem jakiś mężczyzna… nie, dwóch, trzech mężczyzn wyszło zza drzew. Mieli na sobie jakieś cudaczne stroje. Mimo zaskoczenia Mackay zauważył, że ubrania są doskonale ufarbowane; wzory w kolorach zieleni, brązu i szarości zlewały się z listowiem i czyniły mężczyzn niewidzialnymi pośród drzew. Wszyscy trzej nieśli dziwnie wyglądającą broń, jakby arkebuzy, ale nie przypominające tych, jakie Mackay do tej pory widział. – Nigdy nie widziałem takiej broni, chłopcze – rzekł Lennox. – Ani takich strojów. – I dodał niemal z podziwem: – Przebiegłe diabły. Zdobył się nawet na odrobinę humoru. – A jak tam twój polski, Alexandrze Mackay? Zaraz niechybnie poznamy Azgę i mam nadzieję, że nie dojdzie do żadnych nieporozumień. – Ujrzał, że mężczyźni prawie jednocześnie zrobili coś dziwnego z tylną częścią broni. Nie miał najmniejszej wątpliwości, że ta cudaczna broń – arkebuzy, które robiły otwór na palec przy wejściu, a zostawiały otwór na kulę armatnią przy wyjściu – jest teraz nabita i gotowa do strzału. – Naprawdę mam nadzieję, że się porozumiemy. Ale Mackay miał kwaśną minę. – Nie znam ani słowa po polsku, Lennoxie. – Tego się właśnie obawiałem – westchnął wiarus. • • • Jak się okazało, polski był zbędny. Dziwni mężczyźni w dziwnych strojach, noszący dziwną broń, posługiwali się najbardziej znajomym ze wszystkich językiem – angielskim! Cóż, w pewnym sensie. – W życiu nie słyszałem gorszego akcentu – marudził Lennox, ale bez przekonania, zwłaszcza że blisko tuzin kolejnych obcych wyłonił się z lasu i przyłączył do rozmowy. Wszyscy byli uzbrojeni i wszyscy byli gotowi zabijać. A większość z nich („Panie, pobłogosław duszę moją”) twierdziła, że ma szkockie korzenie. Po kilku chwilach Andrew Lennox wiedział już, że dożyje następnego dnia. Spotkanie między szkocką kawalerią a… Amerykanami – tak o sobie mówili – przemieniło się w coś na kształt zjazdu rodzinnego. Gdy upłynęło kilka godzin, zaczął się zastanawiać nie nad tym, czy przeżyje, ale nad tym, co może przynieść ów dzień. Młoda kobieta z Sefaradu odnalazła tutaj swoje legendy. A teraz również mężczyzna ze Szkocji. Nawet jeśli jego góralskie legendy nie były tak poetyckie, jak te sefardyjskie, miały jednak swój urok. Wróżki zaiste przybyły do świata ludzi. Jakaś mroczna, pogańska część kalwińskiej duszy Andrew Lennoxa czerpała z tego faktu przyjemność. I nie dlatego, że wróżki rzeczywiście istniały, lecz dlatego, że były tak niebezpieczne, jak głosiły pradawne opowieści. |
Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.
więcej »Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.
więcej »Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner
Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner
Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner
Cudzego nie znacie: My już są Amerykany
— Miłosz Cybowski
Cudzego nie znacie: My już są Amerykany
— Miłosz Cybowski
Cudzego nie znacie: Średniowieczna SF
— Ewa Pawelec