Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 3 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

John Ringo, Julie Cochrane
‹Wojna Cally›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułWojna Cally
Tytuł oryginalnyCally’s War
Data wydania3 sierpnia 2007
Autorzy
Wydawca ISA
CyklDziedzictwo Aldenata
ISBN978-83-7418-157-0
Format268s. 115×175mm
Cena29,90
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Wojna Cally

Esensja.pl
Esensja.pl
John Ringo, Julie Cochrane
1 2 3 13 »
Zapraszamy do lektury pierwszych trzech rozdziałów powieści Johna Ringo i Julie Cochrane „Wojna Cally”. Książka z cyklu „Dziedzictwo Aldenata” ukaże się nakładem wydawnictwa ISA.

John Ringo, Julie Cochrane

Wojna Cally

Zapraszamy do lektury pierwszych trzech rozdziałów powieści Johna Ringo i Julie Cochrane „Wojna Cally”. Książka z cyklu „Dziedzictwo Aldenata” ukaże się nakładem wydawnictwa ISA.

John Ringo, Julie Cochrane
‹Wojna Cally›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułWojna Cally
Tytuł oryginalnyCally’s War
Data wydania3 sierpnia 2007
Autorzy
Wydawca ISA
CyklDziedzictwo Aldenata
ISBN978-83-7418-157-0
Format268s. 115×175mm
Cena29,90
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup
Prolog
– Jak tam twoje plany wobec ludzi, Tirze?
Darhelski Ghin siedział w pozycji podpatrzonej u ludzi, z nogami założonymi tak, że stopa spoczywała na drugim kolanie. Jego twarz była niewzruszona, uszy nieruchome, i niczym nie zdradzał, co chciałby przekazać tak interesującym usadowieniem. Jego włosy przetykane czarnymi pasemkami błyszczały metalicznie niczym stare srebro. Oczy o wąskich źrenicach w kolorze ciemnego szmaragdu, z fioletowymi żyłkami naczyń krwionośnych wokół białek, patrzyły w nieodgadniony sposób z wąskiej lisiej twarzy. Twarzy, która przypominałaby elfią, gdyby nie rzędy spiczastych, ostrych jak brzytwa zębów, które póki co pozostawały ukryte za zaciśniętymi nieruchomo wargami. Krótko mówiąc, jak na Darhela wyglądał dość pospolicie. Ten fakt zwiódł już niejednego z jego rywali, każąc go lekceważyć. Przynajmniej za czasów jego młodości.
– Dobrze, Ghinie.
Tir patrzył prosto na zajmujący całą ścianę ekran. W tle uwijali się sprawnie Indowy jego zwierzchnika. Człowiek mógłby porównać ich do małych zielonych pluszowych misiów. Tir w ogóle o nich nie myślał – dla niego ich obecność była zwykłym codziennym faktem.
– Odzyskiwanie planety z okupowanymi przez Posleenów źródłami największego potencjalnego zysku idzie zgodnie z planem. Ryzyko strat w ludzkich kolonistach mieści się w granicach dziesięciu procent powyżej optimum. Wielkość strat w ich statkach jest optymalna plus minus dwa procent. Program ukrywania strat działa zgodnie z przewidywaniami. Miesięczne marginesy zysku są wielkości siedmiu procent plus minus jeden przecinek pięć, przy poziomie pewności wynoszącym dziewięćdziesiąt pięć procent – wyrecytował. Jego uszy sterczały spod metalicznych złotych włosów, rzadko spotykanych u jego rasy, ale tolerowanych; stał wyprostowany, emanując pewnością siebie. Stary głupiec musi już wiedzieć, że kłamie.
– Ludzie są… bardziej liczni i mniej wdzięczni, niż przewidywałeś, kiedy uruchamiałeś program podczas wojny z Posleenami.
– Każdy plan wymaga poprawek w trakcie realizacji, Ghinie.
Ta bezużyteczna skamielina miała irytujący zwyczaj zadawania pytań i wygłaszania komentarzy, które dotykały najbardziej niewygodnych aspektów każdego planu operacyjnego. Ale z biegiem lat Tir nauczył się kontrolować własną mowę ciała; teraz przechylił lekko jedno ucho w geście oscylującym między uprzejmą wzgardą a ostrożną czujnością.
– Z całym szacunkiem, Ghinie, zyski rosną, a plany zarządzania ludźmi działają w dopuszczalnych granicach.
Coś zaswędziało go po lewej stronie pyska, tuż pod końcówkami wąsów. Całym wysiłkiem woli powstrzymał się od poruszenia nimi czy zmrużenia oczu. Niedostatek światła sprawiał, że jego pionowe źrenice wyraźnie się zaokrąglały, przez co nawet lekkie przymknięcie powiek było o wiele wyraźniejsze niż u istoty o okrągłych źrenicach.
– Twoje granice nie obejmują ostatnich przejawów aktywnego oporu wrogo nastawionych ludzi.
Jeśli Tir mógł podziwiać jakąś cechę starszego Darhela, to jego kontrolę nad gestami i mimiką twarzy. Ludzie mieli na to zdumiewająco trafne określenie: pokerowa twarz. Używali go dla opisania jednej ze swoich gier. Tir z rzadka angażował się w kontakty z ludźmi, co jakiś czas jednak grał przez cały wieczór w tego „pokera”, którego nauczył go człowiek Worth i paru jego podwładnych. Te spotkania z ludźmi były irytujące, ale można było wygrać pieniądze, co Tir regularnie robił, uznając to za wystarczająco fascynujący powód, by zignorować wszelkie niedogodności.
– Uruchomione już zostały plany, które mają uwzględniać ten detal.
Skąd ten stary truteń mógł o tym wiedzieć? Czy to możliwe, że systemy łączności Tira są zabezpieczone słabiej, niż mu się wydawało? Trzeba to sprawdzić.
– Zauważyłem także, że straty w ludzkich kolonistach są wysoce wybiórcze.
Ghin lekko podkreślił słowo „wybiórcze”. Nie wiadomo, czy była to pochwała, czy krytyka.
– Tak. To nam pozwala optymalizować zyski pochodzące od pozostałych kolonistów.
Z trudem opanował chęć poprawienia stroju, co u Darhelów nie tyle było odpowiednikiem ostentacji, ile wyrazem zadowolenia z własnych dokonań. Jego przełożony jak zwykle świetnie sobie poradził z utrzymaniem wyrazu twarzy, który miał świadczyć, że nic nie robi na nim wrażenia.
– Dobrze wiedzieć, że zachowujesz wysokie standardy jakości swojej pracy, Tirze.
Błysk rzędów ostrych jak brzytwy kłów, wyszczerzonych w bardzo przypominającym ludzki grymas uśmiechu, sprawił, że Tir omal nie zadrżał. Tak naprawdę stary głupiec próbował tylko pokazać, że nie boi się oddechu siedzących mu na karku młodszych łowców. Wiek zaczynał już odbierać mu wigor, niedługo miał go pozbawić sprytu, a w końcu – życia.
Tym razem Tir nie oparł się chęci poprawienia stroju.
1
Chicago, piątek, 10 maja 2047
W jego ulubionym barze sportowym w Chicago na środku sali stał przedwojenny kwadratowy kontuar, w którym szkło, barmana i drinki zastąpiono dużym holotankiem. Co niezwykłe w barze, obowiązywał tu całkowity zakaz palenia, ponieważ dym często psuł obraz. Dźwięk w systemie „surround” był praktycznie idealny, a kelnerzy i kelnerki przynoszący drinki z tradycyjnego baru umiejscowionego przy kuchni przyjmowali zamówienia tak cicho, że nie przeszkadzali w oglądaniu gry. Zamiast zastarzałego dymu, w barze czuć było piwem, smażeniną i olejkiem cytrynowym, którego obsługa używała do polerowania kontuaru na wysoki połysk. Rzadko tu przychodził, bo w jego branży należało wystrzegać się rutyny. Był to jednak jego ulubiony wodopój i bywał tu chyba trochę częściej, niż powinien.
Charles Worth lubił hokeja. Nie chodziło nawet o bójki na lodowisku. W jego zawodzie prymitywna przemoc była chlebem codziennym. Podobało mu się szybkie tempo, czysty artyzm rywalizacji. Hokej był grą prawdziwych mężczyzn, z prawdziwą muzyką w tle, a nie jakimiś dęciakami. Nie było tu cheerleaderek, ale Worth uważał się za swego rodzaju konesera kobiet i zdecydowanie wolał, by były w zasięgu jego dotyku. Lubił kobiety oryginalne, autentyczne, niezwykłe – pod warunkiem, że były też piękne, tak jak blondynka po lewej stronie, która przykuła jego uwagę. Potrafił wypatrzyć jasny blond z odległości kilometra i prawie nigdy nie dał się nabrać na farbowane włosy. Ta oczywiście była naturalną blondynką. Nawet dobry fryzjer miał trudności z uchwyceniem wszystkich odcieni naturalnego koloru włosów – Worth wiedział o tym, bo sam często zmieniał wygląd. Jej pozostałe atuty również sprawiały wrażenie naturalnych, na ile można było stwierdzić przez ubranie.
Wyglądała tak dobrze, że oderwała jego uwagę od meczu, chociaż Zurych spuszczał niezły łomot Montrealowi. Dla fana Toronto niewiele było przyjemniejszych rzeczy niż oglądanie, jak Montreal dostaje po tyłku. Dziewczyna miała kremową jasną cerę podkreślającą kolor jej włosów i oczy o ciepłym piwnym odcieniu. Dziwne zestawienie. Albo nie miała żadnego makijażu, albo potrafiła go stosować lepiej niż wszystkie kobiety, które Worth znał. Zauważyła, że jej się przygląda, i uśmiechnęła się, lekko rozchylając wargi.
Miała doskonały gust. Jej bluzka z prawdziwego jedwabiu była idealnie skrojona, a rozpięte górne dwa guziki ukazywały rowek między piersiami. W ciemnej zieleni było jej bardzo do twarzy. Worth poczuł żar w dole brzucha, kiedy dziewczyna wzięła swojego drinka, przeszła naokoło baru i siadła na wolnym miejscu obok niego ze wzrokiem utkwionym w holotanku.
– Wybrałeś dobre miejsce. Lepiej stąd widać ławkę Zurychu. Mogę się przysiąść?
– Zapraszam. – Wskazał jej prawie pustą szklankę. – Guinness?
To na pewno jest naturalna cera. Delikatny aromat jej perfum był niemal bolesny.
Uśmiechnęła się i kiwnęła z roztargnieniem głową, ze wzrokiem wbitym w holotank.
Worth przywołał kelnera i wskazał jej szklankę. Chwilę później przyniesiono nowego guinnessa. Mężczyzna wcisnął kelnerowi do ręki pieniądze za drinka i porządny napiwek, żeby nie stał później nad kobietą, którą miał nadzieję zabrać do domu.
– Dzięki. – Napiła się ze świeżej szklanki i oblizała pianę z górnej wargi.
– Kibicujesz Zurychowi? – spytał.
– Nie, Toronto. – Wyszczerzyła zęby w uśmiechu. – No dobra, każdemu, kto gra z Montrealem.
Worth poczuł lekkie ukłucie niepokoju. Ta sama drużyna co moja. Podejrzany zbieg okoliczności? Czy może ostrzeżenie z biura Tira przyprawia mnie o paranoję?
Transmisję meczu przerwał blok reklamowy. Dwa małe czarno-białe hologramy w rogu tanku przedstawiały wspartego na lasce mężczyznę około sześćdziesiątki i nieco starszą kobietę na wózku. W głównej części hologramu ta sama para – młoda, sprawna i kolorowa – szła, trzymając się za ręce, przez pole żyta, w szytych na miarę polowych mundurach i z najnowszymi karabinami grawitacyjnymi w rękach.
1 2 3 13 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Tegoż twórcy

W razie wątpliwości – strzelać
— Michał Kubalski

Tam jest rozrywka
— Eryk Remiezowicz

O jedną planetę za daleko
— Janusz A. Urbanowicz

Idzie ku lepszemu
— Grzegorz Wiśniewski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.