Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 2 czerwca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Steven Erikson
‹Wicher śmierci: Ekspedycja›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułWicher śmierci: Ekspedycja
Tytuł oryginalnyReaper’s Gale
Data wydania23 listopada 2007
Autor
PrzekładMichał Jakuszewski
Wydawca MAG
CyklMalazańska Księga Poległych
ISBN978-83-7480-070-9
Format600s. 115×185mm
Cena35,—
Gatunekfantastyka
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Wicher śmierci: Ekspedycja

Esensja.pl
Esensja.pl
Steven Erikson
« 1 7 8 9 10 »

Steven Erikson

Wicher śmierci: Ekspedycja

– Nie.
– A czy od tego czasu widziałeś rodziców albo brata?
– Brat się zabił, a rodzice nie żyją. Umarli tej nocy, kiedy uciekłem. Nauczyciele również.
– Co się z nimi stało?
– Nie jestem pewien – przyznał Dziób. – Pokazałem im świeczkę.
– A czy zrobiłeś to jeszcze kiedyś? Pokazałeś komuś świeczkę?
– Nie całą. Nie cały blask. Kowal powiedział, żebym tego nie robił, chyba żebym nie miał wyboru.
– Tak jak tej ostatniej nocy z rodziną i nauczycielami.
– Tak jak wtedy. Rozumiesz, wychłostali i wygnali kowala za to, że dał mi ten nóż. A potem próbowali mi go zabrać. I nagle… nie miałem wyboru.
Powiedziała mu, że oddalą się od reszty, ale teraz wlekli się razem ze wszystkimi. Owady bez przerwy go gryzły, zwłaszcza w kark, właziły mu też do uszu i nosa. Uświadomił sobie, że nic z tego nie rozumie.
Ale ona była przy nim, tuż u jego boku.
Pluton dotarł do czegoś w rodzaju wyspy na bagnie, otoczonej fosą pełną czarnej wody. Była okrągła i gdy na nią weszli, Dziób zobaczył porośnięte mchem ruiny.
– Był tu kiedyś budynek – zauważył któryś z żołnierzy.
– Jaghucki! – zawołał nagle podekscytowany Dziób. – Omtose Phellack. Ale nie ma już płomienia, tylko zapach łoju. Magia odpłynęła. Dlatego powstało tu bagno, ale nie możemy zostać w tym miejscu, bo pod kamieniami leżą martwe ciała i te duchy są głodne.
Wszyscy gapili się na niego. Pochylił głowę.
– Przepraszam.
Kapitan Faradan Sort położyła dłoń na jego ramieniu.
– Nie ma za co, Dziób. Te ciała… to Jaghuci?
– Nie. Forkrul Assailowie i Tiste Liosan. Walczyli na ruinach. Podczas wojen, które zwali sprawiedliwymi. Tutaj stoczyli tylko potyczkę, ale nikt z niej nie uszedł z życiem. Wszyscy pozabijali się nawzajem, a ostatnia wojowniczka miała dziurę w gardle i wykrwawiła się w tym miejscu, gdzie stoi pięść. Była Forkrul Assailem. Jej ostatnia myśl brzmiała, że ich zwycięstwo dowiodło, że mieli rację, a wrogowie się mylili. Potem umarła.
– To jedyne suche miejsce, jakie widzieliśmy – poskarżył się pięść Keneb. – Czy któryś z naszych magów potrafi wygnać te duchy? Nie? Na oddech Kaptura. Dziób, co one właściwie mogą nam zrobić?
– Wgryzą się do naszych mózgów i podsuną nam straszliwe myśli, przez które pozabijamy się nawzajem. Na tym polega problem ze sprawiedliwymi wojnami. One się nigdy nie kończą, bo Sprawiedliwość jest słabym bogiem i nosi zbyt wiele imion. Liosan zwali ją Serkanosem, a Assailowie nadali jej nazwę Rynthan. Bez względu jednak na to, w jakim języku przemawiała, jej wyznawcy nie potrafili go zrozumieć. Język Sprawiedliwości jest tajemniczy, Dlatego nie ma mocy, ponieważ wszyscy jej wyznawcy wierzą w niewłaściwe rzeczy. W rzeczy, które sami wymyślają i w rezultacie nie mogą się ze sobą zgodzić. Dlatego wojny nigdy się nie kończą. – Dziób przerwał, spoglądając w zwrócone ku niemu, pozbawione wyrazu twarze. Wzruszył ramionami. – No nie wiem, może mógłbym z nimi porozmawiać. Wezwę jednego i pogadamy.
– Lepiej nie, Dziób – sprzeciwił się pięść. – Wstawać, żołnierze. Ruszamy w dalszą drogę.
Nikt się nie skarżył.
Faradan Sort odciągnęła Dzioba na bok.
– Teraz się z nimi rozstaniemy, Dziób – oznajmiła. – W jakim kierunku musimy pójść, by jak najszybciej się z tego wydostać?
Dziób wskazał na północ.
– Jak daleko?
– Tysiąc kroków. Tam właśnie przebiega granica starej Omtose Phellack.
Przyglądała się, jak Keneb i jego drużyny opuszczają wyspę, rozpryskując wodę nogami. Kierowali się w głąb lądu, prosto na zachód.
– A jak długo będą musieli iść w tamtym kierunku? To znaczy na zachód?
– Może z tysiąc dwieście kroków, jeśli nie będą włazić do rzeki.
Chrząknęła.
– Dwieście kroków więcej ich nie zabije. Dobra, Dziób, ruszamy na północ.
– Tak jest, kapitanie. Możemy pójść starym chodnikiem.
Roześmiała się. Dziób nie miał pojęcia dlaczego.
• • •
Był taki dźwięk, który słyszało się tylko na wojnie, podczas oblężeń, na chwilę przed szturmem na mury, gdy wszystkie onagry, balisty i katapulty wypuszczały zmasowaną salwę. Potężne pociski uderzały w kamienne mury, fortyfikacje oraz budynki odpowiadały chaotycznym chórem eksplodujących cegieł, pękających płytek i walących się dachów. Samo powietrze niemal drżało, jakby wstrząsnęła nim ta owa przemoc.
Sierżant Postronek stał na wzgórzu, pochylając się pod silny, lodowaty wicher, i myślał o tym dźwięku, spoglądając na lodowe góry toczące ze sobą bój w cieśninie. Ogromne lodowe wyniosłości górujące nad Rubieżą Fentów rozpadały się niczym spadające w otchłań miasta. Potem wywołane wstrząsem fale rozbiegały się po wzburzonym morzu z ogłuszającym łoskotem. Skłębione, srebrne chmury, fontanny spienionej wody…
– Łańcuch górski miotany śmiertelnymi konwulsjami – mruknął stojący u jego boku Ebron.
– Machiny wojenne prowadzące ostrzał muru – sprzeciwił się Postronek.
– Sztorm obrócony w lód – zaproponował Kulas, który przystanął z tyłu.
– Wszyscy się mylicie – odezwał się Okruch, dzwoniąc zębami z zimna. – To jest jak wielkie kawały… spadającego lodu.
– To zdumiewające, Okruch – stwierdził kapral Odprysk. – Jesteś przeklętym przez Kaptura poetą. Nie potrafię uwierzyć, że Mottańscy Pospolitacy pozwolili ci odejść. Naprawdę nie potrafię, Okruch.
– Nie można powiedzieć, żeby mieli wybór – odparł wysoki saper o kościstych kolanach, pocierając energicznie obie strony szczęki. – No wiesz, odszedłem, kiedy nikt nie patrzył. Otworzyłem kajdanki rybią ością. Zresztą wielkiego marszałka nie można aresztować. Ciągle im to powtarzałem. Nie możecie tego zrobić. To zabronione.
Postronek spojrzał na kaprala.
– Udało ci się porozmawiać z siostrą? Czy już się zmęczyła powstrzymywaniem tego wszystkiego? Nie potrafimy tego określić.
Opak nie ma nawet pojęcia, jak ona to robi, więc nie jest w stanie jej pomóc.
– Nie potrafię ci na to odpowiedzieć, sierżancie. Ona ze mną też nie rozmawia. Nie wiem… nie wygląda na zmęczoną, ale prawie w ogóle nie sypia. Właściwie nie poznaję już Sinn. Zmieniła się po Y’Ghatanie.
Postronek zastanawiał się nad tym przez dłuższą chwilę. Wreszcie skinął głową.
– Odeślę Opaka z powrotem. Przyboczna powinna już przybyć do Fortu.
– Przybyła – potwierdził Ebron, pociągając się za nos, jakby chciał sprawdzić, czy mu nie odpadł. Podobnie jak Opak, nie potrafił odgadnąć, w jaki sposób Sinn powstrzymuje góry lodowe. Wyraźnie zachwiało to jego pewnością siebie. – Zablokowaliśmy port i unieszkodliwiliśmy zbira, który nim zarządza. Wszystko idzie zgodnie z planem.
Kulas chrząknął.
– Dobrze, że nie jesteś przesądny, Ebron. Ja tam wolę zejść z tego wzgórza, zanim się pośliznę i rozbiję kolano.
Odprysk parsknął śmiechem.
– Już najwyższy czas, Kulas.
– Dziękuję, kapralu. Cieszę się, że się o mnie troszczysz.
– Można to i tak nazwać. Postawiłem pięć imperiałów na to, że przed końcem miesiąca ponownie potwierdzisz trafność swego imienia.
– Ty skurwysynu.
– Odprysk – odezwał się Postronek, gdy już z lekkim rozbawieniem odprowadzili wzrokiem schodzącego bardzo ostrożnie ze wzgórza Kulasa – gdzie jest teraz Sinn?
– W starej latarni morskiej – odparł kapral.
– W porządku. Też znajdźmy sobie jakieś schronienie. Znowu się zanosi na deszcz ze śniegiem.
– W tym problem – wtrącił z nagłym gniewem Ebron. – Ona nie tylko powstrzymuje lód, sierżancie. Ona go zabija. A poziom wody podnosi się szybko.
– Myślałem, że ten lód i tak umiera.
– To prawda, sierżancie, ale ona przyśpiesza ten proces. Rozebrała czar Omtose Phellack na części jak rozbity trzcinowy koszyk, ale nie wyrzuca tych trzcin, tylko plecie z nich coś innego.
Postronek łypnął ze złością na maga.
– Nie tylko Sinn nie chce nam nic powiedzieć. Co to znaczy „coś innego”?
– Nie wiem! Na jaja Kaptura, nie wiem!
– Tam nie ma żadnych koszyków – odezwał się Okruch. – Przynajmniej ja ich nie widzę. Niech to błotne świnie, masz dobry wzrok, Ebron. Nawet kiedy patrzę tylko jednym okiem, nie widzę…
« 1 7 8 9 10 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.