Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 12 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Joe Haldeman
‹Wieczna wojna›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułWieczna wojna
Tytuł oryginalnyForever War
Data wydania12 marca 2007
Autor
PrzekładZbigniew A. Królicki
Wydawca Solaris
CyklWieczna wojna
ISBN978-83-89951-57-6
Format300s. oprawa twarda
Cena39,90
Gatunekfantastyka
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Wieczna wojna

Esensja.pl
Esensja.pl
Joe Haldeman
« 1 2 3 4 »

Joe Haldeman

Wieczna wojna

Dwanaście lat wcześniej, kiedy byłem dziesięciolatkiem, odkryto skok kolapsarowy. Wystarczy z odpowiednią prędkością skierować jakiś przemiot w kolapsar, aby znalazł się gdzieś w odległej części galaktyki. Nie trwało długo, a znaleziono wzór pozwalający przewidzieć, gdzie się wyłoni: podróżuje po linii „prostej” (w rozumieniu teorii Einsteina), po jakiej podążałoby, gdyby nie napotkało po drodze kolapsara – dopóki nie natrafi na następne pole kolapsarowe, w którym pojawia się ponownie, podążając z prędkością, jaką rozwijało w momencie wejścia w pierwszy kolapsar. Czas podróży między dwoma kolapsarami równy jest zeru.
Fizycy teoretyczni mieli mnóstwo roboty: musieli ponownie zdefiniować pojęcie równoczesności, a potem rozłożyć na czynniki ogólną teorię względności i stworzyć ją od nowa. Natomiast bardzo szczęśliwi byli politycy, którzy teraz mogli wysłać cały statek kolonistów na Fomalhauta za mniejsze pieniądze, niż kiedyś kosztowało umieszczenie paru ludzi na Księżycu. Było mnóstwo ludzi, których politycy chętnie widzieliby na Fomalhaucie, przeżywających tam wspaniałą przygodę, a nie wzniecających zamieszki na Ziemi.
Statkom zawsze towarzyszyła automatyczna sonda, podążająca kilka mil z tyłu. Wiedzieliśmy o istnieniu planet przejścia, tych resztek wirujących wokół kolapsarów; zadaniem sondy było wrócić i powiadomić bazę, gdyby statek lecący z prędkością 0,99 prędkości światła rąbnął w jedną z nich.
Do takiej katastrofy nigdy nie doszło, ale pewnego dnia kolejna sonda wróciła uszkodzona – i sama. Przeanalizowano jej dane i okazało się, że jakiś kosmolot ścigał i zniszczył statek kolonistów. Zdarzyło się to opodal Aldebarana, w układzie Taurusa, jednak ponieważ słowo „Aldebarańczycy” jest trochę przydługie, nazwano wrogów „Taurańczykami”.
Od tej pory statki kolonistów ruszały pod eskortą uzbrojonych jednostek. Te uzbrojone okręty często wyruszały same, aż w końcu Grupa Kolonizacyjna przekształciła się w Siły Zbrojne ONZ. Z naciskiem na „Siły”.
Potem jakiś błyskotliwy członek Zgromadzenia Generalnego zdecydował, że powinniśmy wysłać w pole oddziały piechoty, żeby strzegła planet wokół najbliższych kolapsarów. To doprowadziło do uchwalenia ustawy o powszechnej służbie wojskowej i powstania najbardziej elitarnej armii w historii wojskowości. I tak znaleźliśmy się tutaj, pięćdziesięciu mężczyzn i pięćdziesiąt kobiet o IQ powyżej 150, niezwykle zdrowych i silnych, brodząc w glinie i błocie środkowego Missouri, zastanawiając się, w jaki sposób umiejętność stawiania mostów może przydać nam się na planetach, na których jedynym płynem jest sporadycznie spotykana kałuża ciekłego helu.
3
Blisko miesiąc później wyruszyliśmy na ostatnie ćwiczenia – manewry na planecie Charon. Chociaż to pobliskie peryhelium, mimo to leży dwa razy dalej od Słońca niż Pluton.
Przewoził nas przerobiony „barakowóz”, przeznaczony dla dwustu kolonistów wraz z ich sadzonkami i inwentarzem. Jednak nie myślcie, że było przestronnie, skoro leciało nas o połowę mniej. Większość wolnej przestrzeni zajmowały dodatkowe zbiorniki paliwa, broń i amunicja.
Cała wycieczka trwała trzy tygodnie: przez połowę drogi przyspieszanie do 2 g, a potem deceleracja. Nasza największa prędkość, z jaką przemknęliśmy obok Plutona, wynosiła w przybliżeniu jedną dwudziestą prędkości światła – za mało, aby dała o sobie znać teoria względności.
Trzy tygodnie dźwigania dwukrotnie większego ciężaru ciała niż zwykle to nie piknik. Trzy razy dziennie wykonywaliśmy krótką gimnastykę, a pozostały czas staraliśmy się spędzać w pozycji horyzontalnej. Mimo to mieliśmy kilka przypadków złamań i poważnych zwichnięć. Mężczyźni musieli zakładać suspensoria, żeby nie poodpadały im członki. Sen przychodził z trudem; przerywany koszmarami o duszeniu się i zgniataniu, okresowymi zmianami pozycji dla podtrzymania krążenia krwi i zapobiegania odleżynom. Jedna z dziewcząt była tak zmęczona, że ledwie obudziła się, kiedy żebro przebiło jej skórę.
Kilkakrotnie byłem już w kosmosie, więc kiedy wreszcie zakończyliśmy decelarację i przeszliśmy w stan nieważkości, poczułem jedynie ulgę. Jednak niektórzy z nas, oprócz krótkiego szkolenia na Księżycu, nigdy nie byli w przestrzeni, więc doznali gwałtownego ataku choroby lokomocyjnej. Posprzątaliśmy po nich, fruwając po pomieszczeniach z gąbkami i ssawkami, wsysając kulki częściowo strawionej „skoncentrowanej, wysokobiałkowej, wysokokalorycznej pasty mięsnej (z soi)”.
Schodząc z orbity, mieliśmy doskonały widok na Charona. Jednak nie było tam wiele do oglądania. Po prostu mlecznobiała kula z kilkoma smugami. Wylądowaliśmy jakieś dwieście metrów od bazy. Wysunął się z niej hermetyczny rękaw, który połączył się z promem, tak że nie musieliśmy zakładać skafandrów. Ze szczękiem przemaszerowaliśmy do głównego budynku, niekształtnego pudła z szarego plastiku.
Ściany wewnątrz miały tę samą ponurą barwę. Reszta kompanii siedziała za stołami, zabijając czas rozmową. Obok Freelanda było wolne miejsce.
– Czujesz się lepiej, Jeff?
Nadal był trochę blady.
– Jeśli bogowie chcieli, żeby człowiek przeżył swobodne spadanie, to powinni go obdarzyć stalowym żołądkiem. – Westchnął ciężko. – Nieco lepiej. Dałbym wszystko za dyma.
– Taak.
– Ty znosisz to całkiem dobrze. Byłeś już w przestrzeni, prawda?
– Praca doktorska ze spawania w próżni. Trzy tygodnie na orbicie okołoziemskiej.
Usiadłem i po raz tysięczny sięgnąłem po papierośnicę. Nadal jej tam nie było. Systemy podtrzymywania życia nie chciały męczyć się z nikotyną i ciałami smolistymi.
– Ćwiczenia były paskudne – narzekał Jeff – ale to gówno…
– Baa-czność!
Staliśmy bez ładu i składu, dwójkami i trójkami. Otworzyły się drzwi i wszedł jakiś major. Lekko zesztywniałem. Był najwyższym rangą oficerem, jakiego widziałem. Na kurtce munduru miał rząd baretek, włącznie z purpurowym paskiem świadczącym o tym, że był ranny podczas walki w szeregach dawnej amerykańskiej armii. Na pewno w Indochinach, ale tamte zarzewia wojny wygasły, zanim przyszedłem na świat. On nie wyglądał tak staro.
– Siadajcie, siadajcie – poparł słowa gestem. Potem oparł ręce na biodrach i z nikłym uśmieszkiem obrzucił nas spojrzeniem. – Witajcie na Charonie. Wybraliście sobie piękny dzień na lądowanie, na zewnątrz mamy letni skwar – temperaturę 8,15 stopnia powyżej zera absolutnego. Oczekujemy niewielkiej zmiany pogody za jakieś sto czy dwieście lat.
Niektórzy zaśmiali się bez przekonania.
– Lepiej cieszcie się tym tropikalnym klimatem tu, w bazie Miami; korzystajcie, póki możecie. Znajdujemy się w centrum słonecznej strony, a większość ćwiczeń odbędzie się po ciemnej stronie. Tam utrzymuje się chłodniejsza temperatura – około 2,08 stopnia. Powinniście traktować wasze dotychczasowe szkolenie na Ziemi i na Księżycu jako ćwiczenia wstępne, umożliwiające wam przetrwanie na Charonie. Tutaj przejdziecie pełne przeszkolenie w zakresie używania broni i narzędzi oraz zajęcia taktyczne. I przekonacie się, że w tych temperaturach narzędzia nie zachowują się tak, jak powinny; broń nie chce strzelać. A ludzie poruszają się bardzo ostrożnie.
Spojrzał na notes, który trzymał w ręku.
– W tej chwili jest was czterdzieści dziewięć kobiet i czterdziestu ośmiu mężczyzn. Dwa zgony na Ziemi, jeden przypadek choroby psychicznej. Zapoznałem się z programem waszych ćwiczeń. Jestem zaskoczony, że tak wielu z was zdołało przez nie przebrnąć. Jednak nie ukrywam, że nie będę rozczarowany, jeśli tylko połowa z was – pięćdziesiąt procent – ukończy ten etap szkolenia. A jedyną alternatywą jest śmierć. Tutaj. Każdy z nas – włącznie ze mną – może wrócić na Ziemię dopiero po wykonaniu zadania. Przez miesiąc będziecie tu ćwiczyć. Potem polecicie do kolapsara Stargate, pół roku świetlnego stąd. Zatrzymacie się w bazie Stargate 1, na największej planecie przejścia, do czasu przybycia posiłków. Miejmy nadzieję, że nie potrwa to dłużej niż miesiąc; zaraz po waszym odlocie ma przybyć tu następna grupa.
– Kiedy opuścicie Stargate, udacie się do jakiegoś strategicznie ważnego kolapsara, założycie tam bazę i odeprzecie wroga, jeśli zaatakuje. Jeżeli nie, zaczekacie w bazie na dalsze rozkazy.
– Podczas ostatnich dwóch tygodni ćwiczeń będziecie budowali dokładnie taką samą bazę na ciemnej stronie planety. Będziecie całkowicie odcięci od bazy Miami; żadnej łączności, żadnych możliwości ewakuacji, żadnych dostaw żywności. Przed upływem tych dwóch tygodni sprawdzimy wasze umiejętności obrony przed atakiem zdalnie sterowanych pocisków. Będą uzbrojone.
Wydali na nas tyle forsy, żeby pozabijać nas podczas ćwiczeń?
– Cała załoga bazy na Charonie to żołnierze z doświadczeniem bojowym, mający po czterdzieści i pięćdziesiąt lat. Jednak myślę, że dotrzymamy wam kroku. Dwóch z nas będzie towarzyszyć wam przez cały czas i poleci z wami przynajmniej na Stargate. To kapitan Sherman Stott, wasz dowódca kompanii, oraz sierżant Octavio Cortez. Panowie..?
« 1 2 3 4 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Wojna nigdy nie trwa wiecznie
— Jakub Gałka

Tegoż twórcy

Esensja czyta: IV kwartał 2008
— Artur Chruściel, Ewa Drab, Jakub Gałka, Daniel Gizicki, Anna Kańtoch, Paweł Sasko, Agnieszka Szady, Konrad Wągrowski

Na zawsze bez sensu
— Darth Caine al-Taqwa Atreides

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.