WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Tytuł | Wieczna wojna |
Tytuł oryginalny | Forever War |
Data wydania | 12 marca 2007 |
Autor | Joe Haldeman |
Przekład | Zbigniew A. Królicki |
Wydawca | Solaris |
Cykl | Wieczna wojna |
ISBN | 978-83-89951-57-6 |
Format | 300s. oprawa twarda |
Cena | 39,90 |
Gatunek | fantastyka |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | MadBooks.pl |
Wyszukaj w | Selkar.pl |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wieczna wojnaJoe Haldeman
Joe HaldemanWieczna wojna5 Słońce było jaskrawobiałym punktem tuż nad głowami. Było o wiele jaśniejsze, niż oczekiwałem; ponieważ znajdowaliśmy się w odległości osiemdziesięciu AU, jego jasność wynosiła zaledwie 1/6400 tej, jaką miało na Ziemi. Pomimo to dawało mniej więcej tyle światła, co silna latarnia uliczna. – Tutaj jest znacznie jaśniej, niż będzie na planetach przejść – zatrzeszczał nam w uszach głos kapitana Stotta. – Cieszcie się, że będziecie mogli patrzeć pod nogi. Staliśmy w szeregu na permaplastowym chodniku łączącym kwatery z magazynem sprzętu. Przez całe rano ćwiczyliśmy wchodzenie do środka, w czym nie znaleźliśmy niczego nowego oprócz scenerii. Nawet w tym słabym świetle, wobec braku atmosfery, wszystko było wyraźnie widoczne aż po horyzont. Kilometr od nas, od jednego krańca horyzontu po drugi, ciągnęło się czarne urwisko o zbyt regularnym kształcie, aby mogło być dziełem natury. Grunt był obsydianowo czarny, pocięty pasami białego lub błękitnego lodu. W pobliżu magazynu zaopatrzenia wznosiła się sterta śniegu w beczce z napisem: TLEN. Skafander był dość wygodny, jednak wywoływał dziwne wrażenie, iż jest się jednocześnie marionetką i lalkarzem. Wyślij impuls ruszający nogą, a skafander odbierze go i poruszy nogą za ciebie. – Dziś będziemy chodzić tylko wokół naszej bazy i niech nikt się nie oddala. Kapitan nie zabrał swojej czterdziestki piątki – chyba że nosił ją jak amulet, w skafandrze – jednak miał laser w palcu, tak jak my wszyscy. Tyle że jego pewnie był podłączony. Zachowując przynajmniej dwumetrowe odstępy, zeszliśmy z permaplastu i poszliśmy za kapitanem po gładkiej skale. Chodziliśmy ostrożnie przez prawie godzinę, zataczając coraz szersze kręgi, aż w końcu stanęliśmy na samym obwodzie. – Teraz niech wszyscy pilnie uważają. Podejdę do tej bryły niebieskiego lodu – rzekł, wskazując wielki głaz, znajdujący się około dwudziestu metrów dalej – i pokażę wam coś, o czym powinniście wiedzieć, jeżeli chcecie pozostać przy życiu. Pewnym krokiem podszedł do głazu. – Najpierw muszę ogrzać skałę – filtry w dół. Nacisnąłem przycisk pod pachą i filtr przysłonił wizjer mojego hełmu. Kapitan wycelował palcem w czarny kamień wielkości piłki i puścił krótką serię. Rozbłysk rzucił ku nam długi cień kapitana. Głaz rozsypał się na drobne kawałki. – One szybko ostygną – powiedział, schylając się i podnosząc jeden odłamek. – Ten zapewne ma temperaturę dwudziestu do dwudziestu pięciu stopni. Patrzcie. Rzucił „ciepły” kamyk na bryłę lodu. Kamień przez moment tańczył na jej powierzchni, po czym spadł. Następny rzucony odłamek zachował się tak samo. – Jak wiecie, nie jesteście idealnie izolowani. Te kamyki mają temperaturę zbliżoną do temperatury podeszew waszych butów. Jeśli spróbujecie stanąć na bloku lodu, to samo przydarzy się wam. Tyle, że kamienie już są martwe. Przyczyną takiego zachowania jest fakt, że między kamykiem a lodem wytwarza się śliska warstewka płynnego wodoru, unosząca cząsteczki nad płynem na poduszce gazu. W ten sposób przy zetknięciu kamienia lub waszych butów z lodem nie występuje tarcie, a bez tarcia nie można ustać na nogach. Po miesiącu lub dwóch noszenia skafandrów powinniście przeżyć taki upadek, ale teraz jeszcze za mało wiecie. Patrzcie. Kapitan sprężył się i wskoczył na głaz. Stracił równowagę, ale obrócił się w powietrzu i wylądował na czworakach. Ześlizgnął się i stanął na ziemi. – Chodzi o to, żeby nie dotknąć chłodnicą zamrożonego gazu. W porównaniu z lodem chłodnica jest gorąca jak piec hutniczy i wystarczy ledwie muśnięcie, aby nastąpił wybuch. Po pokazie maszerowaliśmy jeszcze przez godzinę, po czym wróciliśmy na kwatery. Przeszedłszy przez śluzę musieliśmy zaczekać jeszcze chwilę, pozwalając kombinezonom osiągnąć w przybliżeniu pokojową temperaturę. Ktoś podszeł do mnie i stuknął swoim hełmem w mój. – William? Nad wizjerem miała napis: McCoy. – Cześć, Sean. O co chodzi? – Po prostu zastanawiałam się, czy masz dziś z kim spać. Racja – zapomniałem. Tutaj nie było żadnego grafiku. Każdy sam wybierał sobie partnera. – Pewnie… chciałem powiedzieć, że nie… jeszcze nikogo nie prosiłem. Pewnie, jeśli chcesz… – Dzięki, Williamie. Na razie. Patrzyłem, jak odchodzi i pomyślałem, że jeśli ktoś mógłby sprawić, żeby skafander bojowy wyglądał sexy, to tylko Sean. Jednak nawet jej się to nie udało. Cortez zdecydował, że ogrzaliśmy się wystarczająco i zaprowadził nas do szatni, gdzie odstawiliśmy skafandry na miejsce i podłączyliśmy je do zasilaczy. (Każdy skafander miał wstawioną płytkę plutonu wystarczającą na kilka lat, ale kazano nam jak najczęściej korzystać z akumulatorów). Po dłuższym zamieszaniu wszyscy w końcu podłączyli się i otrzymaliśmy pozwolenie na zdjęcie kombinezonów – dziewięćdziesiąt siedem nagich kurcząt wykluwających się z jasnozielonych jaj. Wszystko było zimne – podłoga, powietrze, a szczególnie skafandry – więc rzuciliśmy się tłumnie do szafek. Włożyłem koszulę, spodnie i sandały, ale nadal było mi zimno. Wziąłem kubek i stanąłem w kolejce po soję. Wszyscy podskakiwali dla rozgrzewki. – Z-zimno, n-no nie, M-Mandella? – wykrzytusiła McCoy. – Nawet-nie-chcę-o-tym-myśleć – wycedziłem. Przestałem podskakiwać i zacząłem tłuc się jedną ręką po żebrach, w drugiej trzymając kubek z soją. – Co najmniej tak zimno jak w Missouri. – Mhm… chciałabym, żeby trochę, kurwa, ogrzali, to miejsce. Małe kobiety zawsze odczuwają to najdotkliwiej. McCoy była najmniejsza w kompanii, zgrabna laleczka mająca zaledwie pięć stóp wzrostu. – Włączyli klimatyzację. Niedługo zrobi się cieplej. – Chciałabym-być-takim-wielkim-chłopem-jak ty. Cieszyłem się, że nim nie była. |
Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.
więcej »Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.
więcej »Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner
Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner
Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner
Wojna nigdy nie trwa wiecznie
— Jakub Gałka
Esensja czyta: IV kwartał 2008
— Artur Chruściel, Ewa Drab, Jakub Gałka, Daniel Gizicki, Anna Kańtoch, Paweł Sasko, Agnieszka Szady, Konrad Wągrowski
Na zawsze bez sensu
— Darth Caine al-Taqwa Atreides