Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 27 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Robert J. Sawyer
‹Hominidzi›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułHominidzi
Tytuł oryginalnyHominids
Data wydania20 czerwca 2007
Autor
PrzekładAgnieszka Jacewicz
Wydawca Solaris
CyklNeandertalska paralaksa
ISBN978-83-89951-80-9
Format376s. 125×195mm
Cena35,90
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Hominidzi

Esensja.pl
Esensja.pl
Robert J. Sawyer
« 1 2 3

Robert J. Sawyer

Hominidzi

Nagle przyszło jej do głowy, że mężczyzna może cierpieć na chorobę kesonową. Komora detektora miała głębokość trzydziestu metrów; kto wie, jak głęboko zszedł i jak szybko wypłynął na wierzch. Ciśnienie na tej głębokości pod ziemią miało wartość 130 procent normalnego. Louise nie miała pojęcia, jaki wpływ mogło to mieć na wystąpienie u kogoś choroby kesonowej, ale wiedziała na pewno, że mężczyzna wdycha teraz więcej tlenu, niż gdyby znajdował się na powierzchni Ziemi, a to musiało być dla niego dobre.
Pozostawało im tylko czekać; obcy oddychał i jego puls stawał się coraz mocniejszy. Louise wreszcie mogła się dobrze przyjrzeć twarzy nieznajomego. Była szeroka, ale nie płaska; kości policzkowe układały się ukośnie. Gigantyczny nos rozmiarem niemal dorównywał wielkości zaciśniętej pięści. Dolną szczękę pokrywał gęsty zarost koloru ciemnoblond. Proste, jasne włosy oblepiały czoło. Rysy jego twarzy nieco przypominały cechy mieszkańców Europy Wschodniej, ale karnację miał raczej skandynawską. Szeroko rozstawione oczy były zamknięte.
– Skąd on mógł się wziąć? – spytał Paul, który siedział teraz ze skrzyżowanymi nogami na platformie tuż obok mężczyzny. – Dostanie się tutaj jest w zasadzie niemożliwe, a nawet…
Louise skinęła głową.
– A nawet gdyby komuś się udało, to jak by się przedostał do zaplombowanej komory detektora? – Na moment przerwała i odgarnęła włosy z oczu, uświadamiając sobie w tej chwili, że podczas kąpieli w zbiorniku zgubiła siatkę ochronną. – Z ciężkiej wody nic już nie będzie. Jeśli on to przeżyje, czeka go poważny proces.
Pokręciła głową. Kto to mógł być? Może jakiś rdzenny mieszkaniec Kanady – Indianin-fanatyk, który uważał, że kopalnia narusza świętość jego ziem. Ale mężczyzna miał blond włosy – rzadkość wśród Indian. Nie był to też nieudany głupi wybryk jakiegoś młokosa; obcy wyglądał na jakieś trzydzieści pięć lat.
Może był terrorystą albo przeciwnikiem wykorzystania energii jądrowej. Ale chociaż Atomic Energy of Canada Limited dostarczyło ciężką wodę, kopalnia nie prowadziła żadnych prac nuklearnych.
Kimkolwiek jest – myślała Louise – gdyby zginął, stałby się doskonałym kandydatem do nagrody Darwina. Klasyczny przykład ewolucji w akcji: człowiek, który odważył się na coś tak potwornie głupiego, że zapłacił za to życiem.
Rozdział drugi
Louise Benoît usłyszała odgłos otwieranych drzwi; ktoś wyszedł na platformę nad komorą detektora.
– Hej tam! – zawołała, aby zwrócić uwagę doktora Montego. – Jesteśmy tutaj!
Reuben Montego, Kanadyjczyk jamajskiego pochodzenia, mężczyzna mniej więcej trzydziestopięcioletni, podszedł do nich szybko. Golił głowę i był jedyną osobą, która mogła wejść do SNO bez siatki na włosy – ale, tak jak pozostali, musiał nosić kask ochronny. Doktor przykląkł, obrócił lewy nadgarstek rannego mężczyzny i…
– Co to jest, do diabła? – powiedział z charakterystycznym dla siebie akcentem.
Louise też zobaczyła to coś, co wyglądało, jakby zostało wszczepione w skórę nadgarstka – wysokokontrastowy, matowy, prostokątny monitor długości mniej więcej ośmiu centymetrów i szerokości dwóch. Wyświetlał szereg symboli, z których pierwszy z lewej zmieniał się mniej więcej co sekundę. Sześć małych paciorków, każdy innego koloru, tworzyło linię poniżej wyświetlacza, a coś jeszcze – może obiektyw – znajdowało się przy najbliższej łokcia krawędzi urządzenia.
– Może to jakiś specjalny zegarek? – powiedziała Louise.
Reuben chyba postanowił zostawić tę zagadkę na później, bo zajął się badaniem tętna, kładąc wskazujący i środkowy palec na tętnicy promieniowej.
– Puls ma dobry – zauważył. Lekko uderzył mężczyznę najpierw w jeden policzek, potem w drugi, próbując go ocucić. – No dalej – powiedział zachęcająco. – Dalej. Obudź się.
W końcu obcy się poruszył. Zakaszlał gwałtownie i wypluł jeszcze więcej wody. Po chwili jego powieki uniosły się z drżeniem. Miał niezwykłe, złotobrązowe tęczówki, niepodobne do żadnych, jakie Louise dotąd widziała. Sekundę trwało, zanim odzyskał ostrość widzenia. Jego źrenice rozszerzyły się gwałtownie. Zdumiał się na widok Reubena. Powoli obrócił głowę i zobaczył Louise oraz Paula. Z jego twarzy nie schodził wyraz szoku. Mężczyzna poruszył się nieznacznie, jakby chciał się odsunąć od pozostałych.
– Kim jesteś? – spytała Louise.
Mężczyzna spojrzał na nią w osłupieniu.
– Kim jesteś? – powtórzyła. – Co tu robiłeś?
Dar – odezwał się głębokim głosem z rosnącą intonacją, jakby zadawał pytanie.
– Muszę go zabrać do szpitala – oznajmił Reuben. – Widać, że porządnie uderzył się w głowę; trzeba będzie zrobić mu prześwietlenie czaszki.
Mężczyzna rozglądał się po metalowej platformie, jakby nie wierzył własnym oczom.
Dar barta dulb tinta? – powiedział. – Dar hoolb ka tapar?
– Co to za język? – spytał Paul Louise.
Wzruszyła ramionami.
– Może Odżibwejów? – zasugerowała. Niedaleko kopalni znajdował się rezerwat tego plemienia.
– Nie. – Reuben pokręcił głową.
Monta has palap ko – powiedział obcy.
– Nie rozumiemy cię – odpowiedziała mu Louise. – Mówisz po angielsku? – Nic. – Parlez-vous français? – Nadal nic.
Nikohongo ga dekimasu ka? – spytał Paul. Louise domyśliła się, że znaczy to: „Czy mówisz po japońsku?”.
Mężczyzna po kolei przyjrzał się pozostałym szerokimi ze zdziwienia oczami, ale nic nie odpowiedział.
Reuben wstał i wyciągnął do niego rękę. Mężczyzna patrzył na nią przez sekundę, po czym ujął ją w swoją wielką dłoń z palcami grubości kiełbasy i niezwykle długim kciukiem. Pozwolił, aby Reuben pomógł mu się podnieść. Doktor otoczył ramieniem szerokie plecy obcego, podtrzymując go. Ranny był od niego cięższy przynajmniej o trzydzieści kilo i wyglądał tak, jakby składał się z samych mięśni. Paul podszedł do niego z drugiej strony i także objął go ramieniem. Louise ruszyła przodem, przytrzymując drzwi do sterowni, które zamknęły się automatycznie, gdy tylko Reuben wszedł do środka.
Wewnątrz pomieszczenia założyła ochronne buty i kask. Paul poszedł za jej przykładem; kaski miały wbudowane latarki i specjalne ochraniacze na uszy, które w razie potrzeby można było opuścić. Oboje włożyli też ochronne okulary. Reuben nadal miał na głowie kask. Paul znalazł zapasowy na metalowej szafce i podał go rannemu, ale zanim mężczyzna zdążył zareagować, doktor machnął ręką.
– Nie chcę, aby cokolwiek uciskało jego głowę, dopóki nie zrobimy mu prześwietlenia – wyjaśnił. – No dobrze, wyprowadźmy go na powierzchnię. Wezwałem już karetkę.
Cała czwórka opuściła sterownię i ruszyła korytarzem do wyjścia z SNO. Obserwatorium stale filtrowało powietrze w pomieszczeniach, aby zapewnić mu odpowiednią czystość. Nie, żeby to miało jeszcze jakieś znaczenie – pomyślała z żalem Louise. Minęli śluzę powietrzną, niewielką kabinę przypominającą prysznic, w której oczyszczano z kurzu i pyłu wszystkie osoby wchodzące na teren SNO. Przy wychodzeniu ten proces nie był konieczny. Obok znajdował się punkt pierwszej pomocy. Louise i Reuben spojrzeli przelotnie na szafkę z napisem „Nosze”. Ale ranny mężczyzna poruszał się w miarę sprawnie, więc doktor gestem dał znak, że mogą iść dalej.
Włączyli lampy na kaskach i powoli ruszyli długim na 1250 metrów ciemnym tunelem. Wyciosane w skale ściany upstrzone były stalowymi prętami i przesłonięte drucianą siatką; na tej głębokości pod powierzchnią ziemi, z masą dwukilometrowej warstwy skał nad nimi, niepodparte ściany popękałyby, wdzierając się skalnym gruzem w każdą wolną przestrzeń.
Po drodze musieli pokonać kilka błotnistych odcinków sztolni. W miarę jak szli, mężczyzna coraz mniej potrzebował wsparcia; najwyraźniej dochodził do siebie po tym, przez co przeszedł.
Paul i doktor Montego z ożywieniem dyskutowali o tym, jak obcy mógł się dostać do szczelnie zamkniętej komory. Louise rozmyślała o zniszczonym detektorze neutrin i zastanawiała się, jak to wpłynie na finansowanie prowadzonych przez nią badań. Przez cały czas czuli na twarzach ruch powietrza w sztolni; olbrzymie wentylatory bezustannie pompowały je w dół z powierzchni ziemi.
W końcu dotarli do windy. Reuben nakazał zablokowanie kabiny tutaj, na poziomie 6800 stóp – oznaczeń w kopalni dokonano jeszcze zanim Kanada przeszła na system metryczny. Winda wciąż na nich czekała – bez wątpienia ku rozczarowaniu górników, którzy chcieli zjechać w dół lub wjechać na górę.
Kiedy weszli do kabiny, Reuben kilkakrotnie wcisnął dzwonek, dając znak operatorowi na powierzchni, aby uruchomił wciągarkę. Winda zadrżała i ruszyła. W kabinie nie było wewnętrznego oświetlenia, a Reuben, Louise i Paul wyłączyli latarki na kaskach, żeby nie oślepiać siebie nawzajem. Przez otwarty przód kabiny docierały do nich teraz tylko błyski światła z tuneli, które mijali co sześćdziesiąt metrów. W dziwnym, stroboskopowym blasku Louise raz po raz widziała kanciaste rysy dziwnego mężczyzny i jego głęboko osadzone oczy.
W drodze na górę kilkakrotnie czuła, jak zatykają się jej uszy. Wkrótce minęli ulubiony przez nią poziom 4600 stóp. Inco hodowało tu drzewa do ponownego zalesienia okolic Sudbury. Dzięki stałej temperaturze dwudziestu stopni i sztucznemu oświetleniu miejsce to zmieniono w doskonałą cieplarnię.
Louise przychodziły do głowy różne szalone pomysły rodem z serialu Z archiwum X, wyjaśniające, jak obcy mógł się dostać do środka sfery, choć klapa włazu była zamknięta na głucho. Wolała jednak zatrzymać je dla siebie; jeśli Paul i Reuben tak jak ona puścili wodze fantazji, prawdopodobnie też woleli nie mówić o tym na głos. Przecież musi istnieć jakieś racjonalne wyjaśnienie – wmawiała sobie Louise. Musi.
Podczas długiej jazdy w górę obcy wyglądał, jakby analizował sytuację, w jakiej się znalazł. Jego dziwne ubranie wciąż było trochę wilgotne, na szczęście ruch powietrza w tunelach pomagał je wysuszyć. Mężczyzna próbował wyżąć koszulę; kilka kropli kapnęło na pomalowaną na żółto metalową podłogę kabiny. Dużą dłonią odgarnął mokre włosy z czoła, odsłaniając, ku zdumieniu Louise – która zdołała stłumić okrzyk, choć hałas jadącej w górę windy i tak by go zagłuszył – kolosalny fałd biegnący łukiem nad każdym okiem, przypominający nieco przypłaszczoną wersję znaku McDonalda.
Wreszcie kabina gwałtownie się zatrzymała. Paul, Louise, doktor Montego i obcy minęli niewielką grupę skonsternowanych i zirytowanych górników, którzy czekali przy szybie dźwigu, żeby zjechać w dół. Wszyscy czworo wspięli się po pochylni do dużego pomieszczenia szatni, w której pracownicy przebierali się ze zwykłych ubrań w kombinezony. Czekało tu dwóch sanitariuszy pogotowia.
– Nazywam się Reuben Montego – przedstawił się Reuben. – Jestem lekarzem kopalni. Ten człowiek niemal utonął i doznał urazów czaszki… – Sanitariusze i lekarz kontynuowali rozmowę na temat stanu mężczyzny, jednocześnie wyprowadzając go z budynku prosto w upalny letni dzień.
Paul i Louise ruszyli za nimi. Patrzyli, jak doktor, ranny mężczyzna i sanitariusze wsiadają do karetki i odjeżdżają żużlową drogą.
– Co teraz? – spytał Paul.
Louise zmarszczyła brwi.
– Muszę zadzwonić do doktor Mah – powiedziała. Bonnie Jean Mah była dyrektorką SNO. Jej biuro znajdowało się na Carleton University w Ottawie, niemal 500 kilometrów od kopalni. Rzadko widywano ją na terenie obserwatorium; nadzór nad codziennymi operacjami pozostawiała stażystom po doktoracie i doktorantom, takim jak Louise i Paul.
– Co jej powiesz?
Louise spojrzała za karetką odwożącą dziwnego pacjenta.
Je ne sais pas – powiedziała powoli, kręcąc głową.
koniec
« 1 2 3
29 stycznia 2008

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Człowiek człowiekowi kuzynem
— Michał Kubalski

Tegoż twórcy

W pajęczynie
— Magdalena Kubasiewicz

Widzę cię
— Magdalena Kubasiewicz

Rzut oka w przyszłość
— Konrad Wągrowski

Człowiek człowiekowi kuzynem
— Michał Kubalski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.