Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 18 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Joan D. Vinge
‹Królowa Zimy›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułKrólowa Zimy
Tytuł oryginalnyThe Snowqueen
Data wydania26 listopada 2008
Autor
PrzekładJanusz Pultyn
Wydawca Solaris
CyklTiamat
ISBN978-83-7590-010-1
Format586s.
Cena49,90
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Królowa Zimy

Esensja.pl
Esensja.pl
Joan D. Vinge
1 2 3 »
Zapraszamy do lektury framgentu powieści Joan D. Vinge „Królowa Zimy”. Książka ukazała się dzisiaj nakładem wydawnicywa Solaris.

Joan D. Vinge

Królowa Zimy

Zapraszamy do lektury framgentu powieści Joan D. Vinge „Królowa Zimy”. Książka ukazała się dzisiaj nakładem wydawnicywa Solaris.

Joan D. Vinge
‹Królowa Zimy›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułKrólowa Zimy
Tytuł oryginalnyThe Snowqueen
Data wydania26 listopada 2008
Autor
PrzekładJanusz Pultyn
Wydawca Solaris
CyklTiamat
ISBN978-83-7590-010-1
Format586s.
Cena49,90
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup
Prolog
Drzwi zamknęły się cicho za nimi, odcinając światło, muzykę i dzikie harce sali balowej. Nagła utrata obrazów i dźwięków wywołała w nim klaustrofobię. Zacisnął dłoń na trzymanym pod płaszczem zestawie narzędzi.
W mroku rozległ się jej rozbawiony śmiech i ponownie rozbłysło światło, ukazując małą komnatę, w której stali. Nie byli sami. Wzdrygnął się, choć był na to przygotowany, choć już pięciokrotnie spotkało go to tej niekończącej się nocy i zdarzy się jeszcze kilka razy. Teraz był to salon – bezkształtna kanapa przytłaczała gąszcz nóg ciemnych, obsypanych złotem mebli. Pomyślał przelotnie, że tej jednej nocy widział więcej chyba stylów i odmian smaku, aniżeli przez ostatnie czterdzieści lat spędzone na Kharemough.
Nie znajdował się jednak na Kharemough, lecz w Krwawniku, a choćby dożył stu lat, nigdy nie dozna nocy dziwniejszej od tej, świątecznej. Na kanapie, nieświadoma ich obecności, leżała para, kobieta i mężczyzna. Oboje pogrążeni byli w głębokim śnie, wywołanym zaprawionym narkotykiem winem z leżącej na dywanie, na wpół opróżnionej butelki. Wpatrywał się w purpurową plamę, rozlewającą się na grubym kobiercu; usiłował jak najmniej – na ile mógł – zakłócać ich prywatność.
– Jest pani pewna, że i ta para była… bliska sobie?
– Całkowicie pewna. W pełni. – Zdjęła z ramion maskę z białych piór, odsłaniając kłębowisko niemal równie jasnych włosów, wijących się jak węże nad żywą, dziewczęcą twarzą. Maska groteskowo kontrastowała ze słodyczą oblicza; haczykowaty, ostry dziób drapieżnego ptaka, wielkie czarne oczy nocnego łowcy, wpatrujące się w niego z – zawieszoną w równowadze – obietnicą życia i śmierci… Nie. W jej oczach nie dostrzegł kontrastu. Niczym się nie różniły.
– Wy, Kharemoughi, jesteście tacy obłudni – powiedziała, zrywając czepek z białych piór. – Straszni z was hipokryci. – Roześmiała się znowu, głosem pełnym zarówno światła, jak i mroku.
Z oporem ściągnął własną, prostszą maskę, przedstawiającą dziwaczne, fantastyczne zwierzę, na wpół rybę, na wpół wymyśloną istotę. Nie lubił zdradzać wyrazu swej twarzy.
Przyglądała mu się w bezlitosnym świetle z udawaną niewinnością.
– Doktorze, nie powie mi pan chyba, że nie lubi się przyglądać?
Z trudem przełknął zniewagę.
– Wasza Wysokość, jestem biochemikiem, a nie podglądaczem.
– Bzdura. – Na jej ustach pojawił się uśmiech zbyt stary, jak na tak młodą twarz. – Wszyscy lekarze to podglądacze. Po co innego zostają doktorami? Nie licząc oczywiście sadystów, lubujących się w krwi i bólu.
Wolał nie odpowiadać, więc przeszedł obok niej po dywanie i postawił przy kanapie torbę z narzędziami. Za tymi ścianami dochodziło szczytu beztroskie, radosne świętowanie przez miasto Krwawnik cyklicznej wizyty Premiera. Nigdy nie sądził, iż spędzi tę noc z królową planety – a już na pewno, że na robieniu tego, co czyni.
Kobieta spała z twarzą zwróconą w jego stronę. Była młoda, średniego wzrostu, silna i zdrowa. Pod splątanymi, jasnymi włosami widniała rozjaśniona lekkim uśmiechem twarz, mocno opalona przez słońce i wiatr. Resztę skóry miała bladą, podejrzewał, iż dobrze ją chroni przed panującym za murami miasta przejmującym chłodem. Leżącego obok mężczyznę oceniał na niewiele ponad trzydzieści lat, miał ciemne włosy i jasną skórę, mógł pochodzić z tej lub innej planety, nie obchodziło go to teraz. Puste oczy ich świątecznych masek patrzyły z potępieniem, jak bezsilne bóstwa opiekuńcze, spoczywające na oparciu kanapy. Przetarł ramię kobiety środkiem odkażającym, by móc wstrzyknąć wskaźnik pod skórę. Miał nadzieję, iż ta prosta czynność przywróci mu pewność siebie. Królowa przyglądała się bacznie, nic nie mówiąc, bo potrzebował ciszy.
Za zamkniętymi drzwiami nasilił się gwar; dochodziły go trochę niewyraźne, protestujące żarliwie głosy. Skulił się jak zwierzę w pułapce, oczekując wykrycia.
– Proszę się nie obawiać, doktorze. – Królowa położyła mu na ramieniu lekką dłoń. – Moi ludzie dopilnują, aby nam nie przeszkadzano.
– Jak, u diabła, dałem się na to namówić? – mruknął bardziej do siebie niż do niej. Wrócił do pracy, lecz ręce mu drżały.
– Dodatkowe dwadzieścia dwa lata młodości są bardzo przekonujące.
– Dużo mi z nich przyjdzie, jeśli spędzę je w kolonii karnej.
– Niech się pan weźmie w garść, doktorze. I tak nie uzyska pan dwudziestu dwóch lat, jeśli nie dokończy dzisiejszej pracy. Umowa wejdzie w życie tylko wówczas, gdy wśród Letniego ludu tej planety będę miała przynajmniej jedno całkowicie normalne, sklonowane dziecko.
– Znam warunki. – Zakończył umieszczanie wskaźnika. – Mam jednak nadzieję, iż Wasza Wysokość rozumie, że w tych okolicznościach wszczepienie klonu jest nie tylko nielegalne, ale i bardzo ryzykowne. To trudny zabieg. Szanse uzyskania klonu będącego w miarę dokładną repliką pierwowzoru nie są zbyt wielkie nawet w warunkach ścisłej kontroli, nie mówiąc…
– W takim razie im więcej umieści pan dzisiaj wszczepów, tym będzie lepiej dla nas obojga. Zgadza się?
– Tak, Wasza Wysokość – potwierdził, czując do siebie pogardę. – Tak sądzę. – Ostrożnie przewrócił na plecy śpiącą kobietę i ponownie sięgnął do torby.
1
Na Tiamat jest więcej wód niż lądów, brak tu przeto wyraźnego horyzontu oddzielającego ocean od nieba; oba żywioły zlewają się z sobą. Woda spada na nie zjadliwymi szkwałami, wysysana z lśniącej powierzchni morza. Chmury przelatują jak uczucia po płomiennych obliczach Bliźniąt i strącane przez nie rozpadają się na tęcze. Dziesiątki tęcz codziennie przestały już zachwycać, nikt nie przystaje, aby je podziwiać, nikt się im nie przygląda…
– To wstyd – powiedziała nagle Moon, napierając mocno na wiosło sterowe.
– Co takiego? – zapytał jej kuzyn Sparks, uchylając się, gdy wypełniony wiatrem żagiel przerzucił mu bom nad głową. Pływak łodzi zanurzył się jak latająca ryba. – To wstyd, że nie uważasz. Chcesz nas potopić?
Moon skrzywiła się, wyrwana z chwilowego nastroju.
– Och, sam się utop.
– Już mi niewiele brakuje, w tym kłopot. – Wskazał na wodę sięgającą do kostek ich wodoszczelnych butów ze skóry klee i chwycił za czerpak.
Ostatni szkwał porwał nie tylko koszyki z zapasami, ale i jego dobry humor, pomyślała. A może to tylko ze zmęczenia. Żeglowali już niemal miesiąc, posuwając się wolno wzdłuż wysepek Archipelagu Nawietrznego. Od wczoraj są już poza nim, poza zasięgiem znanych im map, kierując się przez przestwór otwartego oceanu w stronę leżących obok siebie trzech wysepek, sanktuarium Matki Morza. Ich łódź jest za mała na tak daleki rejs, a za jedynych przewodników mają gwiazdy i przybliżone mapy prądów morskich, zrobione ze splecionych patyków.
Byli jednak w równej mierze dziećmi Morza, jak i swych matek, Moon nie wątpiła też, iż Ona będzie dla nich łaskawa, wiedząc o świętym celu ich wyprawy.
Moon patrzyła na podskakującą głowę Sparksa na tle przebijającej się przez chmury ognistej tarczy jednego z podwójnych słońc Tiamat. Nagły blask rozpalił czerwienią jego włosy i rzadką, świeżo zapuszczoną brodę, rzucił na dno łodzi rozmazany cień szczupłego, muskularnego ciała. Westchnęła – nie potrafiła długo się gniewać, będąc przy nim – i dotknęła łagodnie jego rudych, błyszczących warkoczy.
– Tęcze… mówiłam o tęczach. Nikt ich nie docenia. A gdyby ich zabrakło? – Odrzuciła kaptur cętkowanego, wodoszczelnego kaftana i rozluźniła rzemyki pod szyją. Na plecy opadły jej białe jak mleko warkocze. Oczy miała barwy mgły i mchu. Patrzyła poprzez trójkątny żagiel, mrużąc oczy rozdzielała chmury od nieba, szukając łuków rozszczepionego światła, niknących w jednych miejscach, w innych podwajających się i mnożących.
Sparks wylał za burtę następną muszlę wody, nim uniósł głowę, podążając za jej wzrokiem. Pomijając nawet opaleniznę, jego skóra była za ciemna, jak na wyspiarza. Tylko nad oczami, o barwie zmiennej jak morze, miał powieki i brwi niemal równie blade co ona.
– Daj spokój. Tęcze będą zawsze, kuzyneczko. Dopóki nie zabraknie Bliźniąt i deszczu. To proste zjawisko dyspersji; pokazywałem ci…
Nie znosiła, gdy mówił jak tech, z tą niezamierzoną arogancją.
– Wiem. Nie jestem głupia! – Ostro szarpnęła za miedziany warkocz.
– Au!
– Wolę jednak słuchać opowieści babci, że to obietnica obfitości składana przez Panią, aniżeli pozbawiających je wszelkiego znaczenia gadek handlarza. Tak jak i twoich. Prawda, dziecko z gwiazd? Przyznaj!
– Nie! – Odtrącił jej dłoń. – Nie śmiej się z tego, do licha! – Odwrócił się plecami. Widziała w duszy, jak do białości zaciska palce na krzyżu koła sterowniczego; darze podczas ostatniego Święta przekazanym jego matce przez pozaziemskiego ojca. – Matko Nas Wszystkich!
1 2 3 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.