Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 19 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Mariusz Kaszyński
‹Martwe światło›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułMartwe światło
Data wydania22 lipca 2009
Autor
Wydawca RUNA
ISBN978-83-89595-51-5
Format368s. 125×195mm
Cena29,50
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Martwe światło – fragment 2

Esensja.pl
Esensja.pl
Mariusz Kaszyński
1 2 3 »
Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Mariusza Kaszyńskiego „Martwe światło”. Książka ukazała sie nakładem Agencji Wydawniczej RUNA.

Mariusz Kaszyński

Martwe światło – fragment 2

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Mariusza Kaszyńskiego „Martwe światło”. Książka ukazała sie nakładem Agencji Wydawniczej RUNA.

Mariusz Kaszyński
‹Martwe światło›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułMartwe światło
Data wydania22 lipca 2009
Autor
Wydawca RUNA
ISBN978-83-89595-51-5
Format368s. 125×195mm
Cena29,50
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup
ROZDZIAŁ 2
Pustka eksplodowała rozdartymi na pół wspomnieniami. Niewyraźne, nieskładne obrazy ukazywały się i znikały, zostawiając po sobie uczucie smutku i straty. Pojawiały się rozmazane postaci, przerwane w pół zdania, uśmiechy i okrzyki bólu – elementy jednej układanki, która została zniszczona. Pozbawione wewnętrznego rytmu resztki pamięci osuwały się w głąb ciemności, chciwie je połykającej. Odchodziły na dobre, a może tylko skrywały się w oczekiwaniu na impuls, który byłby w stanie je stamtąd wydobyć i na nowo poskładać. Teraz jednak bezsprzecznie tonęły, a czerń pożerała je, wydalając ból. Morze, ocean bólu. Cały kosmos cierpienia, w którym pulsowała myśl, że nic już nie będzie takie jak przedtem. Coś zostało stracone, odeszło. Nieodwołalnie.
Ruch powiek sprowadził światło. Zalało źrenice, atakując ukrywający się w nich mrok i wywołując kolejne salwy bólu. Tym razem pozbawionego znaczenia i świadomości. Nieukierunkowanego bólu wyłaniającego się z chaosu. Jego zwycięstwo było szybkie i całkowite. Wygnał z umysłu poczucie straty, wprowadzając na jej miejsce budzącą się jaźń. Nagą i obdartą ze wspomnień. Czystą kartkę z zapisanej po brzegi książki.
Powieki zatrzepotały, z każdym uderzeniem coraz bardziej odrzucając w niebyt ból wywołany jasnością. W białej plamie zaczęły się pojawiać kształty. Z początku rozmazane, nałożone na siebie, stopniowo stawały się coraz mniej rozmyte, by w końcu zająć właściwe im miejsce. Z blasku wyłonił się biały sufit upstrzony szarymi plamami i odłażącą płatami farbą. Z sufitu zwisał na co najmniej metrowych linkach rząd lamp uzbrojonych w świetlówki. Obudowy lamp – tam gdzie nie zdążyła nadgryźć ich ruda rdza – były jasnozielone, choć kolor ten tłumiła warstwa szarego nalotu.
– Budzi się… – rozległ się w pobliżu piskliwy głos.
– To ten, co…? – Wypowiedziane szeptem pytanie zawisło w powietrzu.
Ten co…? – pytał zdezorientowany umysł, daremnie oczekując odpowiedzi. Nie mógł jej znaleźć, przynajmniej w sobie, wewnątrz. Została wchłonięta przez ciemność, strawiona, a potem wypromieniowana jako ból.
– Uhmm. – Ciche potwierdzenie rozdarło ciszę niczym błyskawica zapowiadająca niespodziewaną wiosenną burzę. Było w nim coś odpychającego, coś podpowiadającego chciwej informacji świadomości, że nie chce poznać odpowiedzi. Pragnie jej, ale popełnia błąd, wiedza ta bowiem nie przyniesie nic dobrego.
Źrenice, posłuszne woli, oderwały się od brudnych świetlówek, szukając źródeł dźwięków. Prześlizgnęły się z lamp na ściany – także jasnozielone, choć wypłowiałe, zmienione w wyjątkowo blady seledyn – i zatrzymały się na twarzy stojącej w pobliżu kobiety.
– Słyszy mnie pan? – Blade usta bez cienia szminki poruszyły się i wypluły krótkie pytanie.
Twarz kobiety była zniszczona. Szpeciły ją zmarszczki wokół oczu i w kącikach ust, układające się w grymas wiecznego niezadowolenia. Czujne szare oczy spoglądały bez sympatii. W ich głębi coś się kryło, ale była to raczej obawa niż troska.
– Panie… Piotrze? – powiedziała, odgarniając z oczu niesforny kosmyk przetłuszczonych włosów, na których przez nałożoną przed kilkoma tygodniami jasną farbę zaczęły przebijać już ciemniejsze odrosty.
Piotr. To chyba było jego imię. Brzmiało znajomo. Pasowało. Nagle, po tym jednym słowie odzyskał osobowość, a przynajmniej jej część.
– Tak… Gdzie jestem…?
Źrenice zsunęły się z twarzy kobiety na jej fartuch, a następnie objęły całą postać. Niewątpliwie była to pielęgniarka. Koło czterdziestki, brzydka, zmarnowana, z wyraźnie widoczną nadwagą. Anioł miłosierdzia, którego widok nie przynosi ulgi.
– W szpitalu – stwierdziła z urażoną miną, jakby poczuła się dotknięta tym pytaniem.
Szpital. Lampy, zielone ściany, łóżko, na którym leżał, i pielęgniarka. Tak, wszystko układało się w logiczną całość. Tylko co on tu robił? Dlaczego się tu znalazł i co… Jaźń wydaliła z siebie niewyraźne twarze. Pojawiły się nagle w umyśle, a przez drzwi, którymi zostały tam wepchnięte, wdarło się kilka podmuchów zimnego przerażenia.
– Co z nimi…? – spytał, wciąż nie panując w pełni nad głosem.
– Słucham. – Pielęgniarka się pochyliła. Jej ciało było napięte, przygotowane do ucieczki, jakby się spodziewała, że pacjent może się na nią rzucić.
– Co z moimi dziećmi?
Kobieta odskoczyła. W jednej chwili pochylała się nad nim, a w ułamku sekundy znikła. Odsunęła się od łóżka. Piotr spojrzał za nią. Wychodziła z sali wraz z drugą kobietą, prawdopodobnie także pielęgniarką. Robiły to w dziwnym pośpiechu, jakby pytanie je przeraziło.
– Co z dziećmi…? – powtórzył słabym głosem.
Został sam, nikt nie mógł mu udzielić odpowiedzi. Zamknął oczy i spróbował przywołać z pamięci obrazy ostatnich wydarzeń. Co się mogło stać? Dlaczego znalazł się w szpitalu? Czyżby miał jakiś wypadek? Wypadek samochodowy, wybuch gazu, napad… Rozważał różne ewentualności, jednak żadna nie przywołała wspomnień. Wszystkie wydawały się tak samo bezbarwne i obojętne. Nie dotyczyły go, a w każdym razie nie budziły najmniejszych emocji. Nabrał pewności, że chodzi o coś innego… Tylko o co?
Uniósł się na łokciach. Szpitalna sala zawirowała niebezpiecznie i ponownie osunął się na posłanie. Był za słaby, żeby wstać.
Z korytarza dobiegł głośny stukot obcasów.
– Panie doktorze, obudził się… ten z czwórki się obudził – usłyszał. Mógł się mylić, ale odniósł wrażenie, że chodzi o niego. Głos należał do pielęgniarki, którą zobaczył, gdy otworzył oczy.
– To dobrze. Już pytali o niego…
Pytali…? – zdziwił się, ale nim zdążył rozważyć te słowa, pielęgniarka podsunęła odpowiedź.
– Policja? – spytała.
– Tak – odpowiedział lekarz. – Nasza mieścina stała się słynna, niech to szlag. Trąbią o niej chyba wszystkie stacje. Całe to bagno to teraz sprawa priorytetowa, w każdym razie tak długo, dopóki media nie znajdą sobie kolejnego ciepłego kąska.
Na chwilę zapadła cisza.
– Podobno ekipę do oględzin zbierali kilka godzin, a i tak kilku mniej odpornych zarzygało pół klatki schodowej. Po prostu rzeźnia – dodał mężczyzna.
Policja… rzeźnia… policja… rzeźnia… Piotr czuł, jak w jego gardle narasta krzyk. Czy chodziło o jego dzieci? Co się stało z jego dziećmi?! Pomyślał ze złością o pielęgniarce. Dlaczego ta tłusta krowa uciekła z pokoju, gdy zadał jej to pytanie? Zdrętwiał ze strachu. Lęk wypływał gdzieś z podświadomości, z głębi studni, na której dnie leżała pogrzebana prawda.
– Dlaczego nic nie pamiętam? – załkał głośno.
Zerwał z siebie kołdrę i zrzucił na podłogę. Prawą ręką zahaczył o jakąś rurkę. Dopiero teraz zauważył, że z jego lewej dłoni wystaje wenflon. Wyrwał go wściekle i odrzucił. Krótki ból, który poczuł, zaginął w świadomości przytłumiony widokiem strużki ciemnoczerwonej krwi wypływającej z rany. W tym widoku było coś bardzo znajomego. Coś, co wywołało dziwną falę przerażenia, przy której wcześniejszy strach wydawał się jedynie nic nieznaczącą obawą, dreszczem niepokoju.
Zaczął krzyczeć.
W drzwiach sali ukazał się lekarz. Spojrzał na pacjenta i jego twarz dziwnie zszarzała. Błyskawicznie podszedł do łóżka.
– Proszę się uspokoić – powiedział.
Położył dłoń na ramieniu Piotra, przyciskając go do pościeli.
– Siostro, do mnie! – zawołał.
Piotr wierzgał, próbując wyrwać się z uścisku. Kątem oka zarejestrował, że do sali wbiegły dwie pielęgniarki. Mógłby przysiąc, że miały zachlapane krwią fartuchy, ba, całe tonęły we krwi. Czerwone strugi spływały im po twarzach, kapiąc obficie na podłogę. Czarno-białą posadzkę przecięły purpurowe ślady chodaków.
– Środek uspokajający – polecił lekarz. – Szybko!
– Środek… – rzuciła niepewnie któraś z pielęgniarek, jakby to żądanie było zupełnie niezrozumiałe.
– Tak! Środek uspokajający! Ja też dałbym najchętniej skurwysynowi strychniny, ale nie zamierzam pójść siedzieć! A posadziliby mnie jak za człowieka.
Piotr nie próbował łowić sensu tej wymiany zdań. Patrzył na przytrzymującego go mężczyznę. On także ociekał krwią. Wypływała gdzieś spomiędzy jego rzadkich, siwiejących włosów i spłynąwszy po czole, rozlewała się po twarzy. Po chwili nowe potoki trysnęły z oczu, ochlapując wszystko dokoła. Z nosa lekarza, niczym z niedokręconego kranu, ciekły pojedyncze krople, padając wprost na twarz Piotra. Zalewały jego usta i nos, wciskając się w każdą dostępną szczelinę. Mężczyzna czuł miedziany posmak krwi, zalewała mu gardło, krztusił się nią.
Przestał krzyczeć, walczył o oddech.
– Co z tym zastrzykiem?! – wrzasnął lekarz.
Piotr obrócił nieznacznie głowę, by spojrzeć na pielęgniarki. Kobiety stały przy łóżku, spoglądając na niego z wyrzutem. W piersi jednej z nich tkwiło dwudziestopięciocentymetrowe ostrze kuchennego noża. Druga, ukryta nieco za nią, stała okrakiem i dopiero po kilku sekundach Piotr dostrzegł, że próbuje przytrzymać wnętrzności wypływające z rozciętego brzucha. Błyszczące jasne jelita, skąpane w czerwonej posoce, wyślizgiwały się z jej dłoni, układając się na podłodze w nieforemną piramidę niczym poskręcany sznur kiełbasek.
– Ja nie chciałem… – szepnął, niezrozumiale dla samego siebie.
Czego nie chciał? Co zrobił lub czego nie zrobił, że czuł się winny…?
Przeniósł wzrok z powrotem na lekarza i zamarł. Cała czerwień znikła. Wciskający go w łóżko mężczyzna był czysty, jakby nigdy nie zalewały go strużki krwi. Jego policzki zdobiły rumieńce, a na czole wystąpiła pulsująca żyła, ale Piotr nie dostrzegł nawet kropli krwi. Odwrócił głowę. Jedna z pielęgniarek ściskała jego prawy nadgarstek, druga trzymała w dłoni strzykawkę, gotowa wykorzystać każdą nadarzającą się okazję, by zrobić zastrzyk. Żadna z nich nie była ranna.
Zdezorientowany Piotr przestał się szarpać. Poczuł, jak w jego ciało wbija się igła, i zamknął oczy. To wszystko było tylko przywidzeniem, wytworem umęczonego umysłu. Koszmarem wydobytym z głębi niepamięci, spotęgowanym lękiem o dzieci.
– Co z nimi? – wychrypiał.
Czuł, jak zapada się w głąb łóżka, w głąb siebie. Spróbował jeszcze unieść powieki, ale okazały się stanowczo zbyt ciężkie. Uchyliły się jedynie, ukazując stojące nad nim rozkołysane trzy postacie. Niby etykieta wprawionej w ruch płyty gramofonowej, obracały się, stając się coraz mniej wyraźne i rozpoznawalne. Powoli wtapiały się w tło.
• • •
1 2 3 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Horror rodzica
— Konrad Wągrowski

Martwe światło
— Mariusz Kaszyński

Tegoż twórcy

Klątwa Kinga
— Paweł Sasko

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.