Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 18 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Kim Harrison
‹Przynieście mi głowę wiedźmy›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułPrzynieście mi głowę wiedźmy
Tytuł oryginalnyDead Witch Walking
Data wydania23 września 2009
Autor
PrzekładAgnieszka Sylwanowicz
Wydawca MAG
CyklZapadlisko
ISBN978-83-7480-147-8
Format576s. 115×185mm
Cena39,—
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Przynieście mi głowę wiedźmy

Esensja.pl
Esensja.pl
Kim Harrison
« 1 2 3 4 5 »

Kim Harrison

Przynieście mi głowę wiedźmy

Pixy smyrgnął z mojego kolczyka, który się zakołysał od tego gwałtownego ruchu.
– Ja bym pilnował języka – powiedział Jenks, przekrzywiając głowę, by spojrzeć na legitymację. – Ostatni przygłup, który się śmiał z jej zdjęcia, spędził noc na ostrym dyżurze z parasolką z drinka w nosie.
Zrobiło mi się przyjemnie.
– Wiesz o tym? – zapytałam, wyrywając legitymację Peterowi i chowając ją w torbie.
– Wiedzą o tym wszyscy w dziale przydzielania funduszy. – Pixy się roześmiał. – Oraz o próbie przyszpilenia tego łaka za pomocą zaklęcia swędzenia i zgubieniu go w kiblu.
– Spróbuj aresztować łaka tak blisko pełni i nie dać się ugryźć – zaproponowałam tonem usprawiedliwienia. – To nie takie łatwe, jak wygląda. Musiałam użyć eliksiru. Takie rzeczy są kosztowne.
– A potem pozbawiłaś włosów cały autobus ludzi?
Jego skrzydełka ważki poczerwieniały, ponieważ się śmiał, a to pobudziło mu krążenie. Ubrany w czarny jedwab i z czerwoną chustką wyglądał jak miniaturowy Piotruś Pan udający członka miejskiego gangu. Dziesięć centymetrów jasnowłosego utrapienia i wybuchowego charakteru.
– To nie była moja wina – odparłam. – Kierowca wjechał na wybój.
Zmarszczyłam brwi. Oprócz tego ktoś pozamieniał moje zaklęcia. Usiłowałam splątać łakowi nogi, a skończyło się to usunięciem włosów kierowcy i wszystkim siedzącym w trzech pierwszych rzędach foteli. Przynajmniej schwytałam obiekt poszukiwań, chociaż w ciągu następnych trzech tygodni zmarnowałam całą wypłatę na taksówki, bo autobus nie chciał mnie zabierać.
– A ta żaba? – Jenks błyskawicznie odfrunął, bo bramkarz chciał go pstryknąć, ale zaraz wrócił. – Tylko ja chciałem ci dzisiaj towarzyszyć. Płacą mi za ryzyko.
Duszek uniósł się z dumą o kilka centymetrów.
Najwyraźniej nie zrobił wrażenia na Peterze. Ja byłam przerażona.
– Posłuchaj, ja chcę tu tylko grzecznie i spokojnie posiedzieć i czegoś się napić – powiedziałam i skinęłam głową w stronę sceny, gdzie młodzieniec plątał przewody od swoich wzmacniaczy. – Kiedy to się zacznie?
Bramkarz wzruszył ramionami.
– Jest nowy. Wygląda, że za jakąś godzinę. – Jeden ze wzmacniaczy spadł z hukiem ze sceny. Rozległy się radosne okrzyki. – Może za dwie.
– Dzięki.
Nie zwracając uwagi na przypominający dźwięk dzwoneczków śmiech Jenksa, przeszłam między pustymi stolikami do rzędu ciemniejszych boksów. Wybrałam ten pod głową łosia i zapadłam się w zwiotczałe siedzenie o osiem centymetrów głębiej, niż powinnam. Zmywam się stąd, jak tylko znajdę tego małego przestępcę podatkowego. To mnie obrażało. Pracowałam dla ISB od trzech lat – siedem, jeśli policzyć cztery lata „szpitalne” – a teraz wykonywałam pracę stażystki.
To stażyści pilnowali codziennie porządku na ulicach Cincinnati i jego największego przedmieścia po drugiej stronie rzeki, pieszczotliwie zwanego Zapadliskiem. Braliśmy nadprzyrodzone przypadki, z którymi nie mogło sobie poradzić prowadzone przez ludzi FBI – Federalne Biuro Inderlandzkie. W zakresie działalności stażysty ISB leżały drobne zajścia wywołane przez zaklęcia oraz zdejmowanie famulusów z drzew. Ale ja byłam pełnoprawną agentką, do cholery. Zasługiwałam na coś lepszego. Wypełniałam lepsze zlecenia.
To ja w pojedynkę wyśledziłam i zatrzymałam krąg mrocznych wiedźm, które obchodziły zaklęcia zabezpieczające zoo w Cincinnati, żeby kraść z niego małpy i sprzedawać je do podziemnego laboratorium. Ale czy zdobyłam sobie za to uznanie? Nie.
To ja zdałam sobie sprawę, że wariat wykopujący ciała na jednym z przykościelnych cmentarzy jest powiązany z serią zgonów w skrzydle przeszczepów w jednym ze szpitali prowadzonych przez ludzi. Wszyscy założyli, że zbierał materiały do tworzenia nielegalnych zaklęć, a nie, że rzucał na te organy zaklęcia czasowego zdrowia, a potem sprzedawał je na czarnym rynku.
A te kradzieże przy bankomatach, które nękały miasto w ostatnią Gwiazdkę? Musiałam jednocześnie użyć sześciu amuletów, by przybrać wygląd mężczyzny, ale przyskrzyniłam tę czarownicę. Do rabowania naiwnych ludzi używała amuletu miłości w połączeniu z zaklęciem zapomnienia. To przyszpilenie sprawiło mi szczególnie dużo satysfakcji. Ścigałam ją przez trzy ulice i kiedy się odwróciła, żeby rzucić na mnie być może zabójczy urok, nie miałam czasu na rzucenie żadnego zaklęcia, więc miałam słuszne powody, by pozbawić ją przytomności potężnym kopniakiem. Jeszcze lepsze było to, że FBI szukało jej przez trzy miesiące, a mnie przyszpilenie jej zajęło dwa dni. Wyszli przeze mnie na durniów, ale czy ktoś mi powiedział: „Dobra robota, Rachel”? Czy ktoś mnie chociaż podwiózł do wieżowca ISB z moją spuchniętą stopą? Nie.
A później dostawałam jeszcze gorsze zlecenia: dziewczyny z korporacji studentek kradnące programy telewizji kablowej za pomocą czarów, kradzieże famulusów, psotne zaklęcia – i nie mogłam zapomnieć mojego ulubionego: wyganiania trolli spod mostów i z przepustów, zanim zjadły całą zaprawę. Westchnęłam, patrząc na bar. Żałosne.
Jenks z powrotem przysiadł na moim kolczyku, unikając moich apatycznych prób pacnięcia go. To, że musieli mu płacić potrójnie za to, żeby mi towarzyszył, nie wróżyło nic dobrego.
Sprężystym krokiem podeszła odziana na zielono kelnerka, deprymująco dziarska jak na tak wczesną porę.
– Cześć! – odezwała się, pokazując zęby i dołeczki w policzkach. – Mam na imię Dottie. Będę cię dzisiaj obsługiwać.
Cała w uśmiechach, postawiła przede mną trzy drinki: Krwawą Mary, koktajl z bourbona i piwo imbirowe z sokiem pomarańczowym. Jakie to słodkie.
– Dzięki, skarbie – powiedziałam z pełnym znużenia westchnieniem. – Od kogo to?
Przewróciła oczyma w stronę baru, starając się wyglądać na osobę wyrafinowaną i znudzoną, lecz udało jej się zrobić wrażenie licealistki na balu. Wyglądając zza jej szczupłej, owiązanej fartuszkiem talii, zerknęłam na trzech pijaków o oczach płonących pożądaniem. To była stara tradycja. Przyjęcie drinka oznaczało przyjęcie kryjącego się za nim zaproszenia. Kolejna sprawa, którą powinna się zająć pani Rachel. Wyglądali na normalnych, ale nigdy nic nie wiadomo.
Wyczuwając koniec rozmowy, Dottie pośpieszyła pełnić obowiązki barmanki.
– Sprawdź ich, Jenks – szepnęłam.
Duszek odfrunął, trzepocząc skrzydełkami zaróżowionymi z podniecenia. Nikt go nie zauważył. Pixy inwigilacja w najlepszym wydaniu.
W pubie było spokojnie, ale jako że za barem stało dwoje barmanów, stary mężczyzna i młoda kobieta, domyślałam się, że wkrótce zabawa się rozkręci. „Krew i Piwo” był znanym lokalem, do którego chodzili normalni, by pozadawać się z Inderlanderami, a potem wrócić na drugą stronę rzeki z zablokowanymi drzwiczkami i zakręconymi szybami, podekscytowani i zachwyceni sobą. I chociaż samotny człowiek wśród Inderlanderów rzuca się w oczy jak syf na twarzy królowej balu maturalnego, to Inderlander z łatwością wtapia się w tłum ludzi. To cecha pomagająca im przetrwać, szlifowana od czasów sprzed Pasteura. Stąd pixy. Pixy i fairy potrafią dosłownie wywąchać Inderlandera szybciej, niż ja potrafię powiedzieć „sik”.
Bez przekonania rozejrzałam się po na wpół pustym barze. Na widok znajomej twarzy z biura mój zgorzkniały nastrój wyewoluował w uśmiech. Ivy.
Ivy była wampirzycą, gwiazdą zespołu agentów ISB. Poznałyśmy się przed kilku laty podczas ostatniego roku mojego stażu i na rok stworzyłyśmy zespół do wykonywania na wpół niezależnych zadań. Ona właśnie zatrudniła się jako pełnoprawna agentka; miała za sobą sześć lat studiów uniwersyteckich, a nie dwa lata uniwersytetu i cztery lata stażu, które ja wybrałam. Sądzę, że przydzielenie nas do siebie wydawało się komuś dobrym żartem.
Praca z wampirem – żywym czy nie – śmiertelnie mnie przerażała do czasu, kiedy odkryłam, że Ivy nie jest praktykująca i wyrzekła się picia krwi. Byłyśmy do siebie tak niepodobne, jak to tylko możliwe, lecz jej mocne punkty stanowiły moje słabości. Chciałabym powiedzieć, że jej słabości były moimi mocnymi punktami, lecz Ivy nie miała żadnych słabości – poza skłonnością do zabijania wszelkiej radości z działania przez skrupulatne układanie planów.
Nie pracowałyśmy razem od dwóch lat i mimo niechętnie przyznanego mi awansu Ivy nadal miała wyższe stanowisko. Umiała mówić właściwe rzeczy właściwym ludziom we właściwym czasie. Pomagało jej też pochodzenie z rodu Tamwood, którego nazwisko było stare jak samo Cincinnati. Była ostatnim przedstawicielem rodziny, miała duszę i była tak samo żywa, jak ja, ponieważ wirusem wampiryzmu została zarażona za pośrednictwem nadal wówczas żyjącej matki. Wirus ukształtował Ivy jeszcze w jej łonie, dzięki czemu posiadała elementy obu światów, żywego i martwego.
« 1 2 3 4 5 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Po pomidorowej zagładzie
— Anna Kańtoch

Tegoż twórcy

Czarownica wraca
— Magdalena Kubasiewicz

Esensja czyta: Czerwiec 2011
— Miłosz Cybowski, Anna Kańtoch, Joanna Kapica-Curzytek, Konrad Wągrowski

Dłużyzny były? Były.
— Anna Kańtoch

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.