Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 4 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Anna Brzezińska
‹Letni deszcz. Sztylet›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułLetni deszcz. Sztylet
Data wydania21 października 2009
Autor
Wydawca RUNA
CyklSaga o zbóju Twardokęsku
ISBN978-83-89595-57-7
Format608s. 125×185mm
Cena34,50
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Letni deszcz. Sztylet

Esensja.pl
Esensja.pl
Anna Brzezińska
« 1 2

Anna Brzezińska

Letni deszcz. Sztylet

Spostrzegła, że Czarnywilk poruszył się czujnie w kącie klatki. Jego kuzyn leżał w barłogu – wynędzniały, jednoręki starzec, jeden z najwspanialszych wojowników, którzy chadzali pod północnymi gwiazdami – i gapił się w niebo, lecz przed oczami, zamiast obłoków, miał raczej wyszarzałą, jałową równinę, po której wędrują upiory. I milczał. Wiedźma nie znajdowała żadnych słów, żeby go wyrwać z tej ciszy.
Gdyby Iskra żyła, wyśpiewałaby sobie ścieżkę przez fale i odnalazła ich wśród sinego przestworu morza. Słońce rozkwitało jednak na niebie i nikło, a ona nie powracała. Więc może Zird Zekrun naprawdę zdołał nią owładnąć pośrodku mrocznej ziemi Pomortu? Bogowie nie darzyli litością takich jak ona. Wiedźma wiedziała o tym bardzo dobrze.
Tymczasem sinoborscy wojownicy przybliżali się ku klatce, odmierzając kroki z powagą, jaka znamionuje ciężar powziętego zamiaru. Ostatni trzymał pochodnię i w jej świetle wiedźma zobaczyła coś jeszcze: poszczerbioną, płaską misę. Z trudem przełknęła ślinę. Od Wysp Zwajeckich, poprzez Pomort, Sinoborze aż po Wyspy Hackie – wszędzie krew ofiarnych zwierząt spływała do naczyń z czarnego kamienia, prostych, nieprzybranych żadną ozdobą ni nawet imieniem boga. W Górach Żmijowych wlewano w nie czasem juchę byków i baranów, żeby płonęła przed ołtarzem na chwałę Kii Krindara. Ale jasnowłosa niewiastka wiedziała, że w dziedzinie Kei Kaella wciąż sycono je krwią wołw.
Wojownicy zatrzymali się u podnóża bramy. Jeśli nic się nie odmieni, w czas zimowych sztormów wyzdychają tu z głodu. Ich ciała, nieopłakane, pozostaną w obcej ziemi. Dusze, pozbawione posługi kapłanek, będą się błąkać w nieskończoność po bezimiennych skałach.
Zatem któryś wymyślił sposób.
– Gotuj się, przeklętnico – zwrócił się do wiedźmy najstarszy z Sinoborzan. – Za twoją przyczyną nas bogini karze.
Przez gębę biegła mu szeroka, zastarzała blizna: musiał chadzać na rabunek jeszcze z dawniejszym kniaziem, z Krobakiem. Kiedy ich spojrzenia spotkały się przelotnie, wiedźma nie dostrzegła w oczach wojownika zajadłości. Jałowe oczekiwanie wyniszczało Sinoborzan równie mocno jak jeńców.
Dwóch innych splunęło w ręce i, zwolniwszy zaczep łańcucha, jęło powoli opuszczać klatkę.
Czarnywilk uchwycił się pręta i z trudem dźwignął się na nogi.
– Zostawcie ją – rzekł chropawo. – Nic wam nie zawiniła.
Któryś z drużynników dobył miecza i zamierzył się na Zwajcę, lecz pobliźniony powstrzymał go gestem.
– Odstąpcie, panie – poprosił cicho. – Nie każcie, byśmy dołożyli waszą śmierć do niegodziwości, które wcześniej popełniono. Lecz wołwa musi zginąć. Pożera nasze modły i poprzez swoją nieprawość więzi nas na tej wyspie. Was również.
Chmury skłębiły się ponad murami warowni, odpychając krwiste, wieczorne słońce. Czarnywilk zaśmiał się. Jego włosy połyskiwały w półmroku jak mleko.
– Myślicie, że wystarczy zarzezać wiedźmę, by Wewnętrzne Morze pokryło pamięć o waszej podłości? O uczcie, truciźnie i zdradzie, jakiej dotąd nie oglądano pod jasnym niebem bogów?
Wojownik potrząsnął głową i spojrzał na niego łagodnie, jak matka ku dziecku. On jeden nie miał broni, tylko wiązkę metalowych prętów w ręku.
Przebiją mi serce, pomyślała. Przeszyją usta, przygwożdżą dłonie i stopy do ziemi, a potem pogrzebią pod głazami, żeby żaden pręt nie wystawał ponad mogiłę i żebym nie zdołała się uwolnić, powróciwszy na ziemię upiorem.
– To rzeczy kniaziów, panie, nie nasze. Kapłani nie władają w Sinoborzu, więc kiedy staniemy w Tregli, bojarzy wstawią się za wami i za waszym krewniakiem, a potem naznaczą za was okup, żebyście mogli na powrót popłynąć do swoich. Tutaj czeka tylko śmierć. Dla was i dla nas po równo.
Nie dosłyszała odpowiedzi. Wojownicy poluzowali łańcuch i klatka uderzyła o kamienie.
– Precz! – Czarnywilk rzucił się ku nim z rozcapierzonymi palcami jedynej ręki.
Odepchnęli go bez wysiłku.
– Llostris, Llostris, Llostris… – zaszemrało w kącie.
Nie zdążyła spojrzeć. Kłódka pękła i jeden z wojowników natychmiast wczepił się w jej włosy i, wierzgającą, wywlókł ją na zewnątrz. Zaskowytała w uścisku, rozpaczliwie bijąc piętami w metalową podstawę.
Czarnywilk usiłował ku niej sięgnąć, lecz ostrze miecza zagrodziło mu drogę.
– Pomiłujcież, panie! – syknął ktoś przez zęby. Chyba ten stary. – Bo ubijemy. Jak psa ubijemy.
Chciała zawołać do Zwajcy, lecz wojownik trzymał ją za gardło. Nawet nie próbowała się szamotać. Po raz pierwszy od długiego czasu czuła pod stopami żywe kamienie, a nie żelazo, które dawno temu wydarto z głębi wyspy i przetopiono w obcy kształt. Wprawdzie ziemia nie szeptała już do niej jak niegdyś, w Górach Żmijowych, kiedy, krusząc grudkę gliny, umiała wyczuć korzenie, ocierające się o siebie pod doliną, wytrwały mozół kreta w podziemnej dziedzinie i śliskie tory pędraków. Moc zgasła, stłumiona przez chłód wody Ilv. Pozostało jednak naczynie. Wyschnięte, puste naczynie, które wciąż pamiętało płynny ogień mocy.
Czyż nie jestem głupia? – przemknęło jej przez myśl. Czy śmiertelnik może targować się z bogami?
Wojownicy zatrzasnęli drzwi klatki, odgradzając ją od obu jednorękich mężczyzn. Nie chciała ich stracić: wszak zapłacili już tak wiele.
Dobrze, pomyślała, otwierając się na tę ziemię, zimną, nieurodzajną i zupełnie obcą, bo przecież nie znała mocy, które się w niej skrywały. Weź mnie. Nie będę się opierać.
Jednakże żadna odpowiedź nie nadeszła. Ktoś błysnął przed jej oczami ostrzem.
– Llostris, Llostris, Llostris… – załkał znów zwajecki kniaź.
Wiedźma odwróciła się ku niemu z mozołem, wkładając w ten drobny ruch wszystkie swoje siły. Trzymający ją mężczyzna roześmiał się. Opór tylko go rozochocił.
Chmury rozsunęły się na moment, odsłaniając wytarty miedziak słońca. Promień sieknął ją w twarz i oślepił, a potem wszystko zgasło i usunęło się sprzed niej bez śladu.
Moc odpowiedziała.
• • •
Czarnywilk spostrzegł raptem, że w oczach niewiastki nie pozostał ani strzęp błękitu. Były teraz złote i przypominały płynny miód. Nie umiał zgadnąć, co przebudziło się pod ich powierzchnią.
Żaden z Sinoborzan nie zauważył przemiany. W chwilę później chmury znów wygładziły się w czystą taflę czerni, a złoty blask w oczach wiedźmy zgasł bez śladu. Dwóch wojowników przygięło ją do ziemi. Trzeci trzymał misę z czarnego kamienia. Blisko, by nie uronić ani kropli, kiedy jej życie wytryśnie wreszcie spod cienkiego ostrza.
Wiatr ustał, spostrzegł ze zdumieniem Czarnywilk.
– Llostris, Llostris, Llostris… – wyrzęził kniaź.
I wtedy znienacka ogarnęła ich nawałnica.
Powietrze zgęstniało jak zupa, pełna pyłu, drobinek wody i wyschłych gałązek, które raptem podniosły się z ziemi. Przez tę krótką chwilę, kiedy Zwajca jeszcze coś widział, nigdzie wokół nie dostrzegł Sinoborzan. Ich krzyki dobiegały z ogromnej odległości, stłumione zawodzeniem wichru.
Kamyki sypnęły mu w twarz jak grad.
– Llostris! – wykrzyknął Suchywilk.
Wiedźma stała przed nimi, w otwartych na nowo drzwiach klatki. Rozrzuciła szeroko ramiona, a zawieja uformowała wokół niej ciemny kłąb. Wirowały gałęzie, potężne głazy, strzaskane resztki kolumn, przegniłe belki i cegły, przemieszane z jaśniejszymi pasmami wody i piany. Oni zaś tkwili w sercu tego tumanu, w bąblu spokojnego, nieruchomego powietrza, jak gdyby drobna sylwetka wiedźmy osłaniała ich przed burzą.
– Zaczęło się – powiedziała kobieta, w jakiś niemożliwy, niewiarygodny sposób przebijając się przez łoskot wichury. – Usłyszała wołanie i wkrótce się obudzi. A po niej będą powracać inni. Jedno po drugim.
Jej głos przeniknął Czarnywilka na skroś. Coś ciepłego pociekło mu nosa, uszy wypełnił szum.
Na twarzy wiedźmy również połyskiwała świeża krew. Nabrała jej na palce, po czym skosztowała, jakby chciała ocenić konsystencję i smak. W oczach miała złocistą, roztopioną moc, kiedy utaczała w ręku krew zmieszaną ze śliną. Gdy popatrzył na jej dłoń, dojrzał, że spoczywał w niej malutki czerwony pajączek, ulotny i równie nierzeczywisty jak wszystko, co Zwajca właśnie zobaczył. Niewiastka uniosła pajączka do ust i dmuchnęła lekko.
Wzbił się w powietrze. Kruchy, podniebny wędrowiec na paśmie przędzy, która wyglądała jak utkana z księżycowego światła.
– Leć – powiedziała wiedźma. – Leć, póki nie nadejdzie świt.
Wicher popchnął ją do wnętrza więzienia. Kiedy tylko jej stopy zetknęły się z żelazem, wichura ścichła, jakby ucięta nożem. Drzwi znów się zatrzasnęły.
koniec
« 1 2
28 października 2009

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Esensja czyta: Grudzień 2009
— Jędrzej Burszta, Jakub Gałka, Anna Kańtoch, Marcin T.P. Łuczyński, Daniel Markiewicz, Beatrycze Nowicka, Monika Twardowska-Wągrowska, Mieszko B. Wandowicz, Konrad Wągrowski

Letni deszcz. Sztylet – fragment 2
— Anna Brzezińska

Kołatka w kształcie łba kota czyli o tym, że nic się nie kończy
— Karina Murawko-Wiśniewska

Tegoż twórcy

Wiedźmie kłamstwa
— Anna Nieznaj

Królewny i karliczka
— Magdalena Kubasiewicz

Esensja czyta: Listopad 2014
— Miłosz Cybowski, Jacek Jaciubek, Paweł Micnas, Agnieszka ‘Achika’ Szady, Konrad Wągrowski

Gdzie diabeł nie może, tam wiedźmę pośle
— Magdalena Kubasiewicz

Oczy błękitne jak niebo
— Magdalena Kubasiewicz

Esensja czyta: Styczeń 2011
— Jędrzej Burszta, Anna Kańtoch, Joanna Kapica-Curzytek, Marcin Mroziuk, Beatrycze Nowicka, Joanna Słupek, Agnieszka Szady, Monika Twardowska-Wągrowska, Mieszko B. Wandowicz, Konrad Wągrowski

Jak dawniej nie będzie
— Jędrzej Burszta

Chwała ogrodów, błoto i morze
— Michał R. Wiśniewski

Kategoria A
— Michał R. Wiśniewski

Niewielka wojna
— Michał Kubalski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.