Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 11 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Lauren Kate
‹Udręka›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułUdręka
Tytuł oryginalnyTorment
Data wydania10 listopada 2010
Autor
PrzekładAnna Studniarek
Wydawca MAG
CyklUpadli (Lauren Kate)
ISBN978-83-7480-184-3
Format464s. 135×202mm
Cena35,90
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Udręka

Esensja.pl
Esensja.pl
Lauren Kate
« 1 2 3 4 »

Lauren Kate

Udręka

– Kto? Możesz mnie ochronić przed Camem, Molly czy kimkolwiek. – Luce zaśmiała się, choć zimno w jej piersi zaczęło sięgać żołądka.
– Nie chodzi też o Cama i Molly, Luce. Nie mogę o tym rozmawiać.
– Czy będziemy tam kogoś znali? Czy są tam inne anioły?
– Jest tam kilka aniołów. Nikt, kogo znasz, ale na pewno się polubicie. I jeszcze jedno. Ja się nie zapisuję. – Nie odrywał wzroku od drogi. – Tylko ty. Na krótki czas.
– Jak krótki?
– Kilka… tygodni.
Gdyby to Luce prowadziła, w tej chwili zahamowałaby gwałtownie.
– Kilka tygodni?!
– Gdybym mógł być z tobą, na pewno bym to zrobił. – Ton głosu Daniela był tak obojętny, tak spokojny, że Luce zdenerwowała się jeszcze bardziej. – Widziałaś, co się stało z twoją torbą i bagażnikiem. To było jak wystrzelenie w powietrze flary, żeby wszyscy wiedzieli, gdzie jesteśmy. Żeby ostrzec wszystkich, którzy mnie szukają, a kiedy mówię o mnie, chodzi o ciebie. Mnie jest zbyt łatwo odnaleźć, zbyt łatwo wyśledzić. A ten numer z torbą? To drobiazg w porównaniu z tym, co robię codziennie, i co może przyciągnąć uwagę… – Gwałtownie potrząsnął głową. – Nie sprowadzę na ciebie niebezpieczeństwa, Luce.
– No to nie rób tego.
Daniel zrobił zbolałą minę.
– To skomplikowane.
– I niech zgadnę… nic nie możesz mi powiedzieć.
– Bardzo żałuję.
Luce podciągnęła kolana pod brodę, odsunęła się od niego i oparła o drzwi pasażera, czując się nieco klaustrofobicznie pod wielkim, błękitnym niebem Kalifornii.
• • •
Przez pół godziny jechali w milczeniu. Przebijali się przez kłęby mgły, jechali w górę i w dół przez kamieniste, suche okolice. Minęli tablice Sonomy, a gdy ruszyli drogą pośród bujnych zielonych winnic, Daniel w końcu się odezwał:
– Od Fortu Bragg dzielą nas trzy godziny jazdy. Masz zamiar złościć się na mnie przez cały ten czas?
Luce go zignorowała. Wymyśliła setki pytań, wyrazów frustracji, oskarżeń i – w końcu – przeprosin za zachowywanie się jak rozpieszczony bachor, lecz żadnego z nich nie wypowiedziała na głos. Gdy dotarli do rozjazdu na Dolinę Anderson, Daniel skręcił na zachód i znów próbował chwycić ją za rękę.
– Może wybaczysz mi na tyle szybko, byśmy mogli przyjemnie spędzić ostatnie kilka chwil razem?
Chciała. Naprawdę bardzo chciała nie kłócić się teraz z Danielem. Ale wspomnienie o „ostatnich kilku chwilach razem”, o tym, że zostawi ją samą z powodów, których nie rozumiała i których nie chciał jej wyjaśnić – sprawiło, że Luce poczuła się najpierw zdenerwowana, później przerażona, a na koniec znów sfrustrowana. Pośród wzburzonego morza nowego stanu, nowej szkoły, nowych niebezpieczeństw, Daniel był jedyną stabilną skałą, której mogła się trzymać. I miał ją zostawić? Czyż nie przeżyła już wystarczająco wiele? Czy oboje nie przeżyli już wystarczająco wiele?
Dopiero kiedy wyjechali spomiędzy sekwoi i znaleźli się pod gwiaździstym, szafirowym wieczornym niebem, Daniel powiedział coś, co do niej dotarło. Właśnie minęli znak z napisem WITAMY W MENDOCINO i Luce spoglądała na zachód. Księżyc w pełni świecił nad grupą budynków – latarnią morską, kilkoma miedzianymi wieżami ciśnień i rzędami dobrze utrzymanych, starych drewnianych domków. Gdzieś dalej znajdował się ocean, którego nie widziała, ale go słyszała.
Daniel wskazał na wschód, w stronę ciemnego, gęstego lasu sekwoi i klonów.
– Widzisz tamten kemping?
Nie zauważyłaby go, gdyby jej nie pokazał, ale teraz, gdy zmrużyła oczy, zobaczyła wąski podjazd i zabłoconą drewnianą tablicę, na której białymi literami wypisano OSIEDLE DOMKÓW KEMPINGOWYCH MENDOCINO.
– Kiedyś tam mieszkałaś.
– Co? – Luce tak szybko odetchnęła, że aż zaczęła kaszleć. Osiedle wydawało się przygnębiające i samotne, ponury rząd niskich, szablonowych pudełek wzdłuż żwirowej drogi. – To straszne.
– Mieszkałaś tam, zanim powstał kemping – wyjaśnił Daniel i zwolnił, by zatrzymać samochód na poboczu. – Zanim wymyślono domki kempingowe. Twój ojciec z tamtych czasów sprowadził tu waszą rodzinę z Illinois podczas gorączki złota. – Wydawało się, że Daniel przywołał jakieś wspomnienie, po czym ze smutkiem potrząsnął głową. – To było naprawdę ładne miejsce.
Luce patrzyła, jak łysy mężczyzna z wielkim brzuchem ciągnie na smyczy rudego kundla. Mężczyzna miał na sobie biały podkoszulek i flanelowe bokserki. Luce zupełnie nie potrafiła wyobrazić sobie siebie w tym miejscu.
A jednak dla Daniela wspomnienia były bardzo czytelne.
– Mieliście dwuizbową chatkę, a twoja matka nie umiała gotować, więc zawsze śmierdziało kapustą. Mieliście zasłony z niebieskiej bawełny w kratę, które odsuwałem i przez okno wkradałem się do środka, kiedy twoi rodzice już spali.
Samochód wciąż stał na poboczu, ale Daniel nie gasił silnika. Luce zamknęła oczy i próbowała walczyć z głupimi łzami. Kiedy Daniel mówił o ich wspólnej historii, czuła, że jest ona jednocześnie możliwa i niemożliwa. A z drugiej strony przepełniało ją ogromne poczucie winy. Pozostał z nią tak długo, przez tyle żywotów. Zapomniała, jak dobrze ją znał. Lepiej, niż ona sama znała siebie. Czy wiedział, o czym teraz myśli? Luce zastanawiała się, czy w pewnym sensie jej nie było łatwiej, nigdy nie pamiętała bowiem Daniela, on zaś musiał to wszystko przeżywać raz za razem.
Skoro powiedział, że musi wyjechać na kilka tygodni, i nie mógł wyjaśnić, dlaczego… musiała mu zaufać.
– Jak wyglądało nasze pierwsze spotkanie? – spytała.
Daniel się uśmiechnął.
– W tamtym czasie rąbałem drewno w zamian za jedzenie. Pewnego wieczoru, w porze kolacji przechodziłem obok waszego domu. Twoja matka znów gotowała kapustę i śmierdziało tak potwornie, że chciałem ominąć wasz dom. Ale wtedy zobaczyłem cię przez okno. Szyłaś. Nie mogłem oderwać wzroku od twoich dłoni.
Luce spojrzała na swoje ręce, blade, wąskie palce i małe, kwadratowe dłonie. Zastanawiała się, czy zawsze wyglądały tak samo. Daniel sięgnął do nich.
– Są równie miękkie, jak wtedy.
Luce potrząsnęła głową. Historia jej się podobała, chciała usłyszeć tysiące podobnych, ale nie o to jej chodziło.
– Chciałam, żebyś mi opowiedział o naszym pierwszym spotkaniu – powiedziała. – Pierwszym w ogóle. Jak ono wyglądało?
Po długiej chwili powiedział w końcu:
– Robi się późno. W Shoreline oczekują nas przed północą.
Dodał gazu i skręcił w lewo w stronę centrum Mendocino. Luce obserwowała w bocznym lusterku, jak osiedle domków kempingowych staje się coraz mniejsze i coraz ciemniejsze, aż zupełnie znika. Kilka chwil później Daniel zaparkował samochód przed zupełnie pustym całodobowym barem z żółtymi ścianami i sięgającymi do samej ziemi oknami.
Ten kwartał był pełen dziwacznych, staroświeckich budynków, które wydawały się Luce mniej wyniosłą wersją wybrzeża Nowej Anglii w okolicach Dover, jej starej szkoły w New Hampshire. Ulica została wybrukowana nierównymi kamieniami, które błyszczały żółcią w świetle ulicznych latarni. Na końcu droga opadała do oceanu. Dziewczyna poczuła nagły chłód. Musiała zdusić odruchowy strach przed ciemnością. Daniel wyjaśnił jej, czym są cienie – że nie należy się ich obawiać, są bowiem jedynie posłańcami. To powinno ją uspokoić, lecz nie umiała zignorować faktu, że to oznaczało, że istnieją większe rzeczy, których należy się bać.
– Dlaczego mi nie powiesz?
Nie umiała się powstrzymać. Nie wiedziała, dlaczego to pytanie wydawało się jej tak ważne. Jeśli miała zaufać Danielowi, kiedy mówił, że musi ją zostawić, choć całe życie czekała na to spotkanie – cóż, może po prostu chciała poznać źródła tego zaufania. Dowiedzieć się, kiedy i jak się to zaczęło.
– Czy wiesz, co oznacza moje nazwisko? – spytał, zaskakując ją.
Luce zagryzła wargi, próbując przypomnieć sobie badania, które prowadziła z Penn.
– Pamiętam, że panna Sophia wspomniała coś o Obserwatorach. Ale nie wiem, co to znaczy, a nawet, czy powinnam jej zaufać.
Uniosła palce do szyi, do miejsca, którego dotykał nóż panny Sophii.
– Miała rację. Grigori to klan. Klan, który nosi moje imię. Ponieważ obserwują i uczą się z tego, co się wydarzyło, kiedy… kiedy wciąż byłem mile widziany w Niebie. I kiedy ty byłaś… cóż, to się wydarzyło bardzo dawno temu, Luce. Nie pamiętam wszystkiego.
« 1 2 3 4 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Tegoż twórcy

Esensja czyta: Kwiecień-czerwiec 2010
— Jakub Gałka, Anna Kańtoch, Joanna Słupek, Konrad Wągrowski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.