Od autobiografii i książek relacjonujących wyprawy w najdalsze zakątki świata uginają się półki w księgarniach. Jednak „Dom na niebie” Amandy Lindhout i Sary Corbett to coś więcej. To podróż na granice globu oraz ludzkiej wytrzymałości. Gra przeciwieństw, emocjonalny patchwork. Urzeka i daje nadzieję, ale też dręczy i przeraża; opowiada o tym, o czym wolałoby się nie słyszeć.
Wolność na łańcuchu
[Amanda Lindhout, Sara Corbett „Dom na niebie” - recenzja]
Od autobiografii i książek relacjonujących wyprawy w najdalsze zakątki świata uginają się półki w księgarniach. Jednak „Dom na niebie” Amandy Lindhout i Sary Corbett to coś więcej. To podróż na granice globu oraz ludzkiej wytrzymałości. Gra przeciwieństw, emocjonalny patchwork. Urzeka i daje nadzieję, ale też dręczy i przeraża; opowiada o tym, o czym wolałoby się nie słyszeć.
Amanda Lindhout, Sara Corbett
‹Dom na niebie›
Z trwającej około trzy lata współpracy dwóch kobiet – podróżniczki i dziennikarki – zrodziła się oparta na faktach opowieść opisująca niezwykłe, a zarazem szokujące, przeżycia pierwszej nich. Odwaga i otwartość Amandy Lindhout w dzieleniu się własnymi – nierzadko wyjątkowo bolesnymi – wspomnieniami, w połączeniu z literackim kunsztem i wyczuciem Sary Corbett – publikującej artykuły między innymi w „New York Magazine” – doprowadziła do powstania książki poruszającej i zaskakującej bardziej od niejednej fikcyjnej historii.
Amanda już od najmłodszych lat musiała polegać tylko na sobie. Pozbawiona jakiegokolwiek wsparcia ze strony dorosłych, uciekała z naznaczonego przemocą i niepewnością świata w marzenia o podróżach. Po latach postanowiła te dziecięce fantazje urzeczywistnić. Nie czując się na siłach, aby od razu wyruszyć z plecakiem do wyśnionej Afryki, zaczęła swoją przygodę od przewędrowania Ameryki Łacińskiej i Azji. Z każdym odwiedzonym krajem zyskiwała niezbędne umiejętności i pewność siebie. Rosnący głód doświadczeń sprawił, że nabrała odwagi, by wreszcie polecieć do Sudanu, Syrii i Pakistanu. Szukając sposobu, aby móc zarabiać i realizować się zawodowo, jednocześnie nie rezygnując z pasji, udała się do Iraku i Afganistanu w roli reporterki wojennej. Tak oto – jak sama powtarza w powieści – trochę z rozpędu, mimo licznych ostrzeżeń ze strony otoczenia, odwiedziła sporą część świata. Niebezpieczeństwo, o którym tyle zdążyła się nasłuchać w trakcie swoich wojaży, dopadło ją dopiero w ogarniętej wojną i pogrążonej w bezprawiu Somalii. Wraz z przyjacielem i grupą miejscowych współpracowników została uprowadzona dla okupu przez muzułmańskich ekstremistów. Przetrzymywana w kompletnych ciemnościach, bita, torturowana i głodzona przeszła najcięższą z prób.
Rozpoczynając lekturę „Domu na niebie” można odnieść wrażenie, że Amanda wprowadza czytelnika – żeby nie powiedzieć, prowadzi za rękę – krok po kroku do swojego świata, relacjonując najważniejsze etapy życia, od dzieciństwa, przez moment podjęcia pracy, przeprowadzki i zakochania, aż po narodziny podróżniczej przygody. Poruszane wątki pozwalają lepiej wczuć się w jej późniejszą sytuację oraz zrozumieć, jak to możliwe, że na własne życzenie znalazła się w jednym z najniebezpieczniejszych miejsc świata. Jednocześnie chwilami trudno pozbyć się odczucia, że jest to pewnego rodzaju streszczenie, wprowadzenie napisane z konieczności. Jednak od czasu, gdy bohaterka po raz pierwszy wsiada na pokład samolotu, zagłębianie się w jej opowieść zaczyna przypominać patrzenie w kalejdoskop. Kolejne kraje, miasta i ludzie przemykają przed oczami z całym swym kolorytem; zachwycają feerią barw, smaków i zapachów. Być może właśnie dlatego dotarcie do głównego wątku, dla którego cała dotychczasowa historia jest bez wątpienia dopiero „przygrywką”, powoduje odczucie nagłego „wyhamowania”, mimo że sama akcja przyspiesza. Zachwyt nad światem i zaskoczenie coraz śmielszymi wyprawami Amandy jeszcze całkiem nie przygasa, a już następuje gwałtowne wepchnięcie w mroczny świat ofiary i kata; z dnia na dzień coraz bardziej brutalny, lecz mimo to opisany z onieśmielającą wręcz szczerością i bez ogródek.
Podział na czasy wolności i czasy uwięzienia zostaje bardzo mocno zarysowany w powieści, lecz tak naprawdę jest ona pełna splatających się ze sobą przeciwieństw – bliskości i samotności, bezradności i mocy, wolności i zniewolenia, ciemności i światła, miłości i nienawiści, człowieczeństwa i jego braku – a granica między nimi okazuje się niekiedy przerażająco cienka. Co bardzo cieszy, narratorka – mimo że pierwszoosobowa – wyposażona została w dostateczną dawkę dystansu do siebie i relacjonowanej sytuacji, by uchwycić te subtelności, nie przytaczając jednocześnie górnolotnymi przemyśleniami, a raczej zarysowując obraz swoistej filozofii codzienności. Czytelnik może więc, bez trudu, stać się świadkiem przemiany osoby bezradnej w samodzielną, nastolatki w kobietę, człowieka wolnego w więźnia.
Świat przedstawiony w powieści nie jest czarno-biały. To świat żywych istot, które potrafią jednocześnie ranić i zostać zranione, być z natury ludźmi i stać się do szpiku kości nieludzkie. Ale to także – trochę na przekór wszystkiemu – świat niemal niegasnącej nadziei. Czasem młodzieńczej i gorącej, godnej żądnego przygód odkrywcy, czasem zaś nieśmiałej, szukającej choćby najmniejszego wsparcia, choćby ptaszka, który przysiadł cicho na parapecie, przypominając, że gdzieś tam, „za murem” życie toczy się dalej.
Jak każda książka, „Dom na niebie” również ma swoje wady i niedociągnięcia, takie jak choćby wspomniana wcześniej skrótowość, rzucająca się w oczy szczególnie w początkowych fragmentach. Upchniętych jakby trochę na siłę zostało tam sporo wątków, które, choć same w sobie ciekawe i mające potencjał, poprowadzone zostały w taki sposób, że zamiast wciągnąć w wir akcji lub choćby budować klimat, nabierają czysto informacyjnego charakteru. Powieść nadrabia jednak te drobne braki autentyzmem, pozwalając spojrzeć na świat i ludzi z różnych perspektyw. Pozostawia po sobie niepokój, a zarazem każe pochylić się nad tym, co w życiu ważne. Efekt jest tym silniejszy, że historia oparta została na faktach – choć momentami chyba wygodniej byłoby uznać ją za fikcyjną.