Genetyczne modyfikacje, wojna o minerały oraz dziennikarz, który z powodu wybujałych ambicji wkracza do niebezpiecznego świata pełnego krwi oraz śmierci. Książka, którą zapowiadano jako brutalną i wojenną… okazuje się czymś kompletnie odmiennym.
Wojna, genetyka i... miłość?
[T.C. McCarthy „Genoboty” - recenzja]
Genetyczne modyfikacje, wojna o minerały oraz dziennikarz, który z powodu wybujałych ambicji wkracza do niebezpiecznego świata pełnego krwi oraz śmierci. Książka, którą zapowiadano jako brutalną i wojenną… okazuje się czymś kompletnie odmiennym.
Dziennikarz Oscar Wendell pracujący w „Stars and Snipes” niezmiennie marzy o sukcesie. Wojna tocząca się pomiędzy Stanami Zjednoczonymi i Rosją wydaje się idealnym tematem, który zapewni mu nagrodę Pulitzera. Problem polega na tym, że Oscar większość życia spędził w sposób niesprzyjający rozwojowi kariery, a na dodatek pozostaje uzależniony od wielu nielegalnych używek. Niezależnie od tego, że wielokrotnie zawiódł już swojego wydawcę i zapewne wysłanie kogoś bardziej pewnego byłoby rozsądniejsze, zostaje pierwszym korespondentem na linii frontu.
Nie jesteśmy w stanie dokładnie powiedzieć, w jakim czasie toczy się akcja powieści. Na pewno jest to bliżej nieokreślona przyszłość, gdzie techniki wojenne zostały znacząco unowocześnione i oparły się na wszelkiego rodzaju działkach, kombinezonach bojowych oraz genetycznych modyfikacjach. Autor podaje za powód wybuchu wojny potrzebę zdobywania cennych dla przemysłu minerałów, które występują na terenie Kazachstanu. Nie jesteśmy ograniczeni do jednego kraju, wraz z bohaterem przemierzamy ogromne obszary Azji, o których jednak tak naprawdę nie dowiadujemy się za wiele. Wspomniane są nazwy, czasem pojawia się niewielki opis zburzonych budynków lub zobojętniałej ludności. Opowieść przede wszystkim skupia się na głównym bohaterze, pozostawiając wszystko inne bardzo daleko w tle.
Wojna opisana w książce różni się od zwykłych starć tym, że jest toczona głównie pod ziemią. Zdarzają się momenty, kiedy bitwy odbywają się na powierzchni, jednak w większości ludzie mają w nich niewielkie znaczenie, a ciężar walki spoczywa na wszelkiego rodzaju dronach, czołgach oraz broni miotającej plazmę. Niewątpliwie zadziwiająca jest zajadłość oraz krwawość potyczek. Obie strony dosłownie wykrwawiają własne narody i, co więcej, angażują w starcia inne nacje. Widzimy w oddziałach osoby młode, ale również dzieci oraz starców – jednocześnie poza Kazachstanem życie toczy się normalnie. Zadziwia nas liczba młodych, zdrowych mężczyzn niepowołanych do walki na froncie.
Wendell trafia pod ziemię, aby wziąć udział w starciach. Od samego początku będąc na skraju załamania nerwowego, odurza się wszelkimi dostępnymi środkami i większość czasu spędza w stanie niepozwalającym na odpowiednie postrzeganie rzeczywistości. Pozostaje sporą zagadką, w jaki sposób udaje mu się przeżyć pomimo braku wyszkolenia, wiecznego odurzenia oraz pakowania się w spore kłopoty.
Nie można zapomnieć o najważniejszej rzeczy – genobotach. Pierwszy raz widzimy tę nazwę na okładce książki. Nie mówi ona wiele, jednak wskazuje wyraźnie na bawienie się inżynierią genetyczną. Oscar spotyka te niezwykłe istoty w jednym z tuneli. Wyhodowane w laboratoriach, zmodyfikowane genetycznie, pod postacią niezwykle pięknych kobiet walczą w szeregach armii. Wyszkolone i posiadające określoną datę przydatności – około osiemnastu lat – walczą, recytując wpojone religijne mantry, a kiedy nadchodzi ich termin ważności, są zabijane lub same popełniają samobójstwo. Starsze osobniki stają się szalone lub trudne do opanowania. Prawdziwy problem pojawia się, kiedy Rosjanie również zaczynają hodować własne genoboty. Właśnie w tym momencie zaczyna się fabuła książki.
Książka McCarthy’ego, będąca jego debiutem i pierwszą częścią cyklu „Podziemna wojna”, niewątpliwie może zaskoczyć treścią. Spodziewamy się bardziej książki science-fiction ze szczególnym naciskiem na wojnę, bitwy oraz dylematy moralne związane z modyfikowaniem genetycznym ludzi. Dostajemy za to powieść z pierwszoosobową narracją, gdzie główny bohater jest zwykle zbyt odurzony, by dostrzec pewne problemy. Pojawiają się pytania i dylematy, jednak są one raczej marginalne i czytelnik sam musi znaleźć w sobie chęć do snucia przemyśleń. Jeśli sklasyfikować „Genoboty” ze względu na fabułę, zasługują one raczej na miano powieści obyczajowej zmieszanej z romansem, niż książki typowo wojennej. Problem w tym, że trudno tu mówić nawet o wątku romantycznym, lecz bardziej o szczątkowym erotycznym.
Bohaterowie są raczej płascy, chociaż może to teoretycznie wynikać z faktu, że obserwujemy ich oczami Wendella. W związku z wyborem pierwszoosobowej narracji wiemy wiele na temat samego głównego bohatera, natomiast dziennikarz niespecjalnie wnika w przeszłość oraz emocje innych, wychodząc z założenia, że szybko mogą zginąć. Ostatnią rzeczą, którą można zarzucić książce, jest to, że sam opis wojny nie budzi szczególnych emocji. Sposób pisania sprawia, że obojętnie przechodzimy obok zniszczonych wiosek, wagonów pełnych gnijących trupów czy też starca z wypalonymi oczyma.
Fabularne braki rekompensuje dynamika akcji. Fabuła nie stoi w miejscu, lecz nieustannie pędzi naprzód, sprawiając, że przy chwilowym rozproszeniu można łatwo się pogubić. Warto skupić się na samym Wendellu, o którym dowiadujemy się najwięcej. Zmieniające się stany emocjonalne, traumy oraz próba pogodzenia się z otaczającą go rzeczywistością niewątpliwie stanowią ciekawy obraz przemiany zwykłego człowieka w żołnierza.
Książka sama w sobie jest dobra do jednokrotnego przeczytania. Nie pozostawia nadmiernego niesmaku, daje chwilę rozrywki i pozwala nawet cieszyć się z prostych humorystycznych wstawek. Nie rozważając nadmiernie fabuły, można naprawdę dobrze się bawić. Niestety, wszystkie pytania na temat moralności genetycznych modyfikacji musimy sobie zadać sami, powieść zaledwie na moment nakieruje nas na tę kwestię. Podsumowując: książka mocno średnia, lecz daje się lubić.