Literacki surrealizm wymieszany z groteską w taki sposób, że staje się realnością – ten paradoks rządzi tomem opowiadań Etgara Kereta „8% z niczego”. Tytuły książki i tej recenzji brzmią identycznie, ale różnica form jest widoczna na pierwszy rzut oka. Podobnie jest z tymi prostymi opowieściami o szukaniu swojej drogi w życiu, gdzie niezwykły sposób prowadzenia narracji to tylko maska, za którą skrywa się znana nam dobrze codzienność.
8% z Nietzschego
[Etgar Keret „8% z niczego” - recenzja]
Literacki surrealizm wymieszany z groteską w taki sposób, że staje się realnością – ten paradoks rządzi tomem opowiadań Etgara Kereta „8% z niczego”. Tytuły książki i tej recenzji brzmią identycznie, ale różnica form jest widoczna na pierwszy rzut oka. Podobnie jest z tymi prostymi opowieściami o szukaniu swojej drogi w życiu, gdzie niezwykły sposób prowadzenia narracji to tylko maska, za którą skrywa się znana nam dobrze codzienność.
Etgar Keret
‹8% z niczego›
To nie pierwsza książka Kereta wydana w Polsce. Wcześniej ukazały się już dwa wybory opowiadań: w 2000 roku „Gaza blues” a w 2001 „Pizzeria »Kamikadze«”. Pisarz jest jednym z najpopularniejszych twórców w Izraelu, o czym świadczy szerokie pole jego działań artystycznych. Poświęca się nie tylko literaturze, ale jest również twórcą filmów, komiksów a nawet musicalu. Wszechstronność i talent widoczne są też w jego tekstach – w krótkich, prostych formach Keret potrafi wykreować pełnowartościowy świat i opowiedzieć fascynujące historie. Jednocześnie teksty charakteryzują się ascetycznością i skupiają się na tym, co w danej chwili najważniejsze.
„8% z niczego” to zbiór trzydziestu pięciu różnorodnych w treści, ale podobnych stylowo opowiadań – w układzie zaproponowanym przez autora. Krytycy mówią o nich: „portret współczesnych Izraelczyków”. Minimalistyczne i krzywdzące to określenie. Mimo wyraźnego zakorzenienia w kulturze swojego narodu, Keret tworzy opowieści bardzo uniwersalne, aktualne i odnoszące się do doświadczeń wspólnych dla większości ludzi Zachodu.
Bohaterowie opowiadań często podróżują, latają samolotami, mają kilka ojczyzn – to cecha charakterystyczna dla wciąż rozproszonego narodu żydowskiego. Ale w dzisiejszym zglobalizowanym świecie brak mentalnej ojczyzny jest coraz bardziej powszechny. Pytanie: „gdzie jest mój dom?” wraca we współczesnej twórczości coraz częściej i dotyczy nie tylko diaspory żydowskiej.
Może więc nazwanie tych historii uniwersalnymi jest nie na miejscu? Wszak uniwersalizm nie neguje poczucia odrębności i przynależności do miejsca. Bardziej odpowiedni wydaje się być termin „zglobalizowana”, przez który możemy tu rozumieć zatarcie elementów pomagających umiejscowić dane historie w określonej czasoprzestrzeni.
Między wierszami (akapitami?) odczytujemy silne poczucie wyobcowania, pragnienie odnalezienia swojego miejsca na ziemi, swoich korzeni (choć rozumianych tutaj o wiele szerzej – jako mentalny łącznik z wybranym przez siebie miejscem, z ludźmi). Doskonale świadczy o tym język opowieści – wyciszony, składający się z niewyszukanych elementów, oddających onieśmielenie rzeczywistością, pokorę (może nieuzasadnioną?) wobec niej.
Może się wydawać nieporozumieniem analiza języka przy tłumaczeniach (tu: z hebrajskiego). Ale indywidualny styl, choć subtelny w swojej nietypowości, jest wyczuwalny podczas lektury i najwyraźniej celowo dopasowany do tematyki: proste, nieskomplikowane zdania (wulgaryzmy pojawiają się wyłącznie tam, gdzie są niezbędne), niewyszukane słownictwo (ale nie ubogie), jakby prowadzona przez dziecko relacja – naiwna, wyciszona i ograniczona do obserwacji. Mało tu opisów, wiele zdaje się dziać TERAZ, a retrospekcje lub spojrzenia w przyszłość nie zaburzają tego wrażenia. Daje to poczucie obiektywizmu. Narrator jest „przezroczysty”, przez co możemy śledzić zdarzenia z pozycji obserwatora, który sam ocenia to, co ma przed oczami.
Czasami historię opowiada jeden z bohaterów (w „Ładnej parze” mamy nawet kilku narratorów – dziewczynę, chłopaka i … telewizor) – wtedy jasne staje się skąd taka stylizacja językowa. Język narratora to język bohaterów – ludzi onieśmielonych światem, a wyciszony głos zdradza, co stanowi sedno ich życia – uległość wobec codziennej rutyny i schematów zachowań.
Jeżeli Keret odchodzi gdzieś od obiektywizmu, to nie przy sposobie opowiadania, ale wyborze zdarzeń. Zróżnicowane historie opisane niecodziennym, z lekka surrealistycznym tonem (na przykład z punktu widzenia telewizora obserwującego kochającą się parę) mają w sobie ogromną dawkę groteski i tragikomizmu. Jednak wybór zdarzeń, ich konstrukcja, połączenia, słowa bohaterów zawsze kierują nas na konkretne tory, wskazując lub podpowiadając interpretację – w każdym opowiadaniu odmienną.
Ale spostrzeżenia Kereta przeważnie nie są oryginalne. Siła jego opowieści tkwi gdzie indziej – w niezwykle świeżym, nieszablonowym podejściu do opisywanego świata. Obserwuje to, co nas otacza w sposób wyjątkowo oryginalny, dostrzega to, czego my nie dostrzegamy. Tutaj ważne jest jednak nie odkrycie świata (nic nowego dostrzec się już nie da?), ale sposób patrzenia na niego czy też wpływ rzeczywistości na świat wewnętrzny bohaterów. Przecież poprzez takie zabiegi jak uczynienie telewizora narratorem Keret dosłownie pozwala przemówić rzeczywistości!
Portrety świata namalowane przez Kereta są bardzo zróżnicowane. Raz realistyczne, kiedy indziej – surrealistyczne. Po co? Wydaje się, że jego strategia polega często na niedostosowaniu stylu opowieści do opisywanych zdarzeń – te niesamowite opisuje w możliwie najbardziej niewyszukany sposób, zdarzenia zwykłe – wręcz odwrotnie – jak najkunsztowniej. Ten dysonans podkreśla funkcję języka jako łącznika czytelnika z bohaterami, nie zaś z fabułą. To Człowiek jest tu najważniejszy, a nie jego Przypadki.
Keret skupia się na postaciach, ich myślach i działaniach jako wyróżnikach tego, co najistotniejsze. Nie sposób jednak ocenić czy te opowieści to tylko zindywidualizowane portrety zebrane w jednym tomie, czy też spójna całość połączona jedną myślą przewodnią. Odnalezienie łącznika dla wszystkich opowieści nie jest łatwe. Ale jest coś, co odnosi się do większości z nich.
Najciekawsze wydają się być dwa teksty: tytułowy „8% z niczego” oraz ostatni „Druga szansa”. Pierwszy z nich to historia mężczyzny handlującego nieruchomościami, który pewnego dnia poprzez splot zdarzeń odkrywa jak zakłamane jest jego życie. Od tego momentu pragnie odzyskać swoją utraconą osobowość, stłamszoną dotąd przez „markę” firmy, w której pracuje.
„Druga szansa” z kolei to miniaturowa opowieść o tajemniczym wynalazku, który pozwala cofnąć się w przeszłość i zmienić swoje życie w wybranym przez siebie momencie.
Bohaterowie większości tekstów to ludzie bezimienni, zatraceni w codzienności, wykonujący wciąż te same czynności. Zostają oni sportretowani w jakimś przełomowym momencie, gdy muszą podjąć decyzję, która może zaważyć na reszcie ich życia. Pozornie są to decyzje błahe, skąpane w szarzyźnie codzienności, przynależne do niej – decyzje z gatunku tych, do których nie przywiązujemy wielkiej wagi: „czy wysłuchać historii staruszka na lotnisku?”, „czy zerwać z dziewczyną?”, „czy zdjąć kochance bluzkę?”.
Jednak Keret dostrzega, że pod pozornie prostymi zdarzeniami czasami kryje się coś więcej niż nam się wydaje. Gdy rzeczywistość zostaje zdemaskowana, gdy przedrzemy się przez zasłonę pozornej prostoty i „nieistotności” codziennych czynności, dostrzegamy ludzi samotnych, smutnych, zagubionych w życiu. Czy dlatego, że podjęli złe decyzje? Łączy ich jedno – pragną wrócić do jakiejś minionej chwili w swoim życiu, by zmienić swój los.
Keret nie moralizuje, nie daje łatwych (żadnych!) recept, nie sypie bon motami, nie komentuje. Pokazuje jedynie, że nie ma w życiu chwil nieważnych – nam pozostawia ocenę i refleksję. Końcowy tekst o „drugiej szansie” jest niezwykle ironiczny. Zrealizowana utopia nie daje szczęścia, bo ludzie pragną dostać szansę trzecią, czwartą… Zabawne. Czyżby sądzili, że wystarczą drobne korekty, by być szczęśliwym?