Fionie McIntosh w trylogii „Trójca” (kolejne pompatyczne nazwy tomów to „Zdrada”, „Zemsta” i „Przeznaczenie”) udało się coś niewątpliwie interesującego: połączenie najbardziej sztampowych elementów konwencji harlequina i fantasy. Niestety, poza tym zainteresowanie w trakcie lektury może budzić tylko liczba nielogiczności i sprzeczności fabularnych, do których swoje trzy grosze dołożyli tłumacze.
Wyrób czekoladopodobny (w etykiecie zastępczej)
[Fiona McIntosh „Zdrada”, Fiona McIntosh „Zemsta”, Fiona McIntosh „Przeznaczenie” - recenzja]
Fionie McIntosh w trylogii „Trójca” (kolejne pompatyczne nazwy tomów to „Zdrada”, „Zemsta” i „Przeznaczenie”) udało się coś niewątpliwie interesującego: połączenie najbardziej sztampowych elementów konwencji harlequina i fantasy. Niestety, poza tym zainteresowanie w trakcie lektury może budzić tylko liczba nielogiczności i sprzeczności fabularnych, do których swoje trzy grosze dołożyli tłumacze.
W pierwszym tomie poznajemy Torkyna Gynta – prostego chłopaka z Twyfford Cross – i jego miłość, Alyssę Qyn. Obydwoje przejawiają zdolności magiczne, co w krainie Tallinoru jest karane napiętnowaniem, a czasem i śmiercią z rąk okrutnych inkwizytorów. Do pewnego czasu udaje im się ukrywać swe nienaturalne umiejętności, jednak gdy Tor ma piętnaście lat, jego sekret odkrywa królewski lekarz, Merkhud, sam w tajemnicy będący czarownikiem. Tor wyjeżdża z Merkhudem na dwór królewski i tam jako uczeń medyka rozpoczyna dworską karierę, zaś Alyssa pod opieką tajemniczej staruszki Sorrel udaje się do Akademii w Caremboche, gdzie kobiety obdarzone mocą znajdują azyl za cenę ujarzmienia ich magii. Szef inkwizytorów, Goth, nie daje jednak łatwo za wygraną i młodzi nadal są zagrożeni.
Kreacja bohaterów jest koszmarnie sztampowa. Tor Gynt nie tylko jest niewiarygodnie przystojny, a jego „piękne błękitne oczy” doprowadzają kobiety do szaleństwa – jest także podrzutkiem i Wybrańcem, od którego działań zależy los całego Tallinoru i który ma obronić krainę przed gniewem uwalniającego się z wielowiekowych okowów boga Orlaca. Alyssa Qyn jest piękna i szlachetna, a jej pochodzenie również okrywa Mgła Wielkiej Tajemnicy. Jeden z głównych czarnych bohaterów, inkwizytor Goth, jest tak okrutny, że ojojoj, a przy tym oczywiście jest paskudnie okaleczony, żeby od pierwszego opisu nie było wątpliwości, kto tu jest zły. Z kolei wszystkie spotykane dziwki (a Tor odbywa po burdelach prawdziwe tournée) to kobiety o złotym sercu, piraci to albo zepsuci do szpiku kości (dosłownie: jeden z opisów dotyczy tego, jak bardzo śmierdziały zepsute zęby i krwawiące dziąsła Czarnorękiego) mordercy, albo szlachetni i honorowi awanturnicy. I tak dalej, i tym podobne.
Kto w kim się zakochał i jakie emocje targają bohaterami w związku z kolejami uczuć – to w tym cyklu ważniejsze niż cokolwiek innego. Opisy kolejnych perypetii miłosnych potrafią zwalić z nóg głębią i oryginalnością:
– Zostanę blisko ciebie, panie. Pokażę całemu Tallinorowi, że nasze serca należą… do siebie.
Spojrzał na nią, a jego oczy dosłownie błyszczały w ciemnym różu zachodzącego słońca.
– Czy mogę cię pocałować, pani?
– Na co czekasz, wasza wysokość? – zapytała, przyciągając go energicznie do siebie i nie dbając już o ciekawskie spojrzenia.
Jednak „najpiękniejsza” scena odgrywa się pomiędzy Torem a Alyssą podczas ich kolejnego spotkania. Tor, bzykający kogo się da, chętnie i regularnie odwiedzający burdele na trasie swych podróży, wyznaje Alyssie:
– Prawda jest taka, że spałem z wieloma kobietami, lecz żadnej nie kochałem. Uczuciem tym darzyłem w życiu tylko jedną kobietę od chwili, gdy skończyła dziewięć lat. Alyssandra Qyn z Mallee Marsh (…) pragnienie mego serca, powód, dla którego oddycham.
To takie romantyczne, nieprawdaż? Po takim dictum Alyssa nie dość, że mięknie w kolanach, to dziękuje Torowi za „te słowa”, zaś ten wspaniałomyślnie wybacza jej, że będąc mylnie przekonana o jego śmierci, ponownie wyszła za mąż. Rozbrajających fragmentów jest zresztą więcej, czy to pod względem odkrywczości:
– Wasza wysokość. – Mężczyzna pokłonił się nisko.
„Widać, że często rozmawia z koronowanymi głowami” – pomyślała królowa.
czy też subtelności:
– Może powinienem dosiąść którejś z tych nieco podejrzliwych, acz niezbyt przyjaznych krów i pojechać tam?
Lauryn była zachwycona jego dowcipem.
Są także inne standardowe elementy oper mydlanych i romansideł: zaginione i odnajdywane dzieci (doliczyłem się sześciu), rozstania ukochanych i powroty, nieraz po latach, akcesoria udowadniające pokrewieństwo (niczym
grzechotka Adama Carringtona), spiski i trucizny.
Jednak jest to także fantasy, z obowiązkową standardową mapką, wielkim lasem o zaskakującej nazwie Wielki Las, z pseudośredniowieczem, no i z magią. Tor Gynt włada nią bieglej niż ktokolwiek inny z żyjących, jednak tak naprawdę trudno dociec, czemu korzysta z niej w pewnych okolicznościach („zarzucił mentalną kotwicę i bezpiecznie wylądował na brzegu”), a w innych – nie. Konieczną cechą fantasy są także wędrówki: faktycznie, Przeznaczenie rzuca bohaterami wte i wewte. Jednak zależnie od widzimisię autorki przestrzeń skraca się lub wydłuża. Gdy Alyssa podróżuje z Sorrel, droga trwa całe miesiące. Jednak gdy w drugim tomie Saxon zostaje ogłuszony w Caradoon, a następnie przewieziony i porzucony na drodze do stolicy Tallinoru, pół kontynentu dalej, podróż zajmuje tyle, że napadnięty nie zdąża nawet odzyskać przytomności. Także w drugim tomie autorka z beztroską oznajmia, że „do Caradoon wieść o śmierci sławnego medyka jeszcze – ku jego zadowoleniu – nie dotarła”, podczas gdy od tego wydarzenia upłynęły, bagatela, ponad cztery lata… Wydaje się zatem, że autorka stwarzała swój świat w miarę postępów i potrzeb akcji, nie troszcząc się o sensowność składanych deklaracji.
Fiona McIntosh
‹Przeznaczenie›
Oto kolejny przykład na nieopanowanie materii cyklu przez McIntosh i jej życzeniowość – w pierwszym tomie czytamy:
– Czyż można jechać dalej na północ niż do Caremboche? – zapytał Goth.
I faktycznie, na załączonej mapce najdalej na północ znajduje się miejscowość Caremboche. Jednak już w drugim tomie na mapce pojawiają się dwa miasteczka: Caradoon i Kyrakavia. I nie są to jakieś małe, nowe osady:
– O Kyrakavii, rzecz jasna, słyszałeś?
– To główny port, przez który przechodzi cały oficjalny eksport z północnych królestw do Tallinoru.
Król musiał zapomnieć…
Niestety, takich sprzeczności i niezgodności jest całe mnóstwo. Bogini Lys nie rozmawia z wygnanym na Pustkowie bogiem Dorgrylem („Spędził w Pustkowiu wiele wieków, nie rozmawiając z nikim, nawet ze sobą”), ale jednak rozmawia („Przez te wszystkie wieki mamił mnie rozmowami o niczym i narzekaniami na swoją nędzną egzystencję”), córeczka Tora rodzi się z włosami na głowie („miękki puch włosów koloru truskawek posklejały wody płodowe. Bardzo różniła się od brata, ten bowiem miał czarne, grube i sterczące włosy”), a zarazem bez włosów („Lauryn z kolei mogła być blondynką jak matka – o tym jednak trudno było wyrokować, bo urodziła się łysa”), zaś posługujący się
szpadami „pirat już, już miał rozpłatać Adonga”.
Nie wiem, które z wymienionych przykładowo sprzeczności są „zasługą” autorki i jej pierwotnego redaktora, a które polskich tłumaczy i redaktorów. Niemniej dokładając do tego takie ewidentne wpadki translatorsko-redaktorskie jak przetłumaczenie „kawalera” jako „bakałarza” oraz fakt, że w zależności od tomu jeden z bohaterów został do pałacowej bramy przybity, przywiązany lub przykuty, a także niezręczności w stylu „Wrzucił dwie czubate łyżeczki miodu” czy „Z hukiem odłożyła kieliszek na stół”, otrzymujemy żałosny produkt, który nie jest w stanie obronić się jako literatura i uniknąć wyśmiania. Miejmy nadzieję, że to ostatni gościnny występ pani McIntosh na naszym rynku.
Aha, czy już pisałem, że okładki wszystkich trzech tomów nie mają absolutnie nic wspólnego z ich treścią?