Bierzesz do ręki książkę. Uznaną, nagradzaną, cenioną. Myślisz sobie: to będzie coś. Czytasz i ogarnia cię coraz większy niepokój, bo wcale nie odczuwasz zachwytu. Zaczynasz się zastanawiać, czy to z tobą jest coś nie tak czy może jednak z książką. I przychodzi wreszcie ta chwila, gdy trzeba zacisnąć zęby i sprzeciwić się woli ogółu. To zdarza się prędzej czy później każdemu recenzentowi. Mnie zdarzyło się przy lekturze zbioru opowiadań „Księżyc na wodzie” Morta Castle’a.
Anna Kańtoch
Przychodzi ta chwila…
[Mort Castle „Księżyc na wodzie” - recenzja]
Bierzesz do ręki książkę. Uznaną, nagradzaną, cenioną. Myślisz sobie: to będzie coś. Czytasz i ogarnia cię coraz większy niepokój, bo wcale nie odczuwasz zachwytu. Zaczynasz się zastanawiać, czy to z tobą jest coś nie tak czy może jednak z książką. I przychodzi wreszcie ta chwila, gdy trzeba zacisnąć zęby i sprzeciwić się woli ogółu. To zdarza się prędzej czy później każdemu recenzentowi. Mnie zdarzyło się przy lekturze zbioru opowiadań „Księżyc na wodzie” Morta Castle’a.
Mort Castle
‹Księżyc na wodzie›
Są w tym zbiorze dwa bardzo dobre teksty – „Pewnego dnia zrobię film” oraz „Jaś, Małgosia i Baba Jaga: listy do artystki”. Oba w pewien sposób przewrotne, bo opowiadają o czymś zupełnie innym, niż mogłoby się wydawać na początku, oba przejmujące i zarazem niepokojące, być może nawet najbliższe temu, by nazwać je grozą. Ten pierwszy ujmuje przy tym prostotą, z jaką został napisany, drugi zaś intryguje formą (dopełniają się nawzajem fragmenty bajki i listów pisanych przez owej bajki autorkę). To właśnie za te opowiadania przede wszystkim dałam 50% ekstraktu.
Na przeciwnym biegunie są natomiast szorty takie jak: „Tato jest naprawdę bystry” czy „Pora przyjęcia”. Oba pisane wyłącznie pod „zaskakującą” puentę, która w „Tacie…” jest boleśnie przewidywalna, a w „Porze…” wręcz niesmaczna w swojej tandetnej groteskowości. Jeśli, drogi czytelniku tej recenzji, swoją wiedzę o dzieciach czerpiesz z serii o Harrym Potterze, to owszem, powyższe utwory mogą cię zaszokować – ale tylko w tym przypadku. Albo „Wiadomość” – nudna, wydumana i pretensjonalna w swojej ambicji „zaglądania w duszę psychopaty”. I wcale, ale to wcale nie przerażająca. „Wiadomość” jest interesująca tylko z jednego względu – otóż jej fabuła wydaje mi się zaskakująco podobna do fabuły „Obcego”, czyli powieści Morta Castle’a, którą swego czasu w „Esensji”
recenzował Daniel Markiewicz. W połączeniu z faktem, iż w zbiorze „Księżyc na wodzie” dwa opowiadania oparte są na niemal identycznym pomyśle („Miejsce Hendersona/Dziewczyna o oczach w kolorze lata” oraz „Miłość, nienawiść i piękne morze złomu”), budzi to we mnie podejrzenia, że Castle ma nieładny zwyczaj kopiowania swych koncepcji.
Pomiędzy tymi dwiema skrajnościami jest jeszcze mnóstwo opowiadań, dla których najprostszym wspólnym mianownikiem jest ich długość, czy może raczej krótkość, bo zawarte w zbiorze utwory mają przeciętnie po kilka, kilkanaście stron. Różnią się stylem, mamy tu bowiem zarówno teksty pisane „po bożemu”, jak i literackie eksperymenty. Widać jednak powracające tematy. Skomplikowane stosunki rodzinne, wyobcowanie i samotność dzieci czy wreszcie zło przydarzające się zwyczajnym osobom. Brzmi dobrze? W teorii tak. W założeniu w twórczości Morta Castle’a groza powinna brać się z codzienności. Nie ma tu bowiem żadnych potworów, są za to ludzie gotowi zrobić krzywdę innym ludziom, bez powodu i bez sensu, co – znowu w teorii – powinno czynić te opowiadania tym bardziej przerażającymi. Fantastyki tu niewiele, a jeśli już się pojawia, to można ją wytłumaczyć konwencją onirycznej wizji, narkotycznych majaków czy wreszcie wybujałą wyobraźnią bohaterów.
Próbując ogarnąć tę różnorodność form i tematów podzieliłam opowiadania na cztery kategorie – to podział rzecz jasna mocno uproszczony, ale dający, mam nadzieję, pewne pojęcie o tym, co można znaleźć w zbiorze. Otóż są tu typowe shorty, których głównym celem jest zaskoczenie czytelnika. Lepsze i gorsze (te gorsze wymieniłam wcześniej, do lepszych należy „Jeśli weźmiesz mnie za rękę, mój synu”, zaliczone do Top Terror Tales of All Times) mają jedną wspólną cechą – otóż wypadają z pamięci niemal zaraz po przeczytaniu. Tak jest, nawet te lepsze, w których puenta jest prawdziwą niespodzianką. Kolejna grupa to teksty oparte w dużym mierze na nastroju – jak na przykład tytułowy „Księżyc na wodzie”. Zdarzają się w nich naprawdę ładne, klimatyczne sceny, ale niestety, tylko sceny. Jako całość opowiadania te dzielą los swych współbratymców – za przykład niech posłuży fakt, że w tydzień po lekturze kartkowałam zbiór, aby przypomnieć sobie, o czym opowiadał taki czy inny tytuł. Są grupy trzecia i czwarta, które wreszcie zostają w pamięci, ale niestety nie z powodu swych zalet. Numer trzy bowiem to teksty „hermetyczne”, do których należy np. „Bird nie żyje”, wymagający pewnej wiedzy na temat historii jazzu oraz, co więcej, odpowiedniego stosunku emocjonalnego do tego rodzaju muzyki. Jeśli, drogi czytelniku, dźwięk trąbki wywołuje u ciebie ból głowy, a nazwisko Charlie Parker nic ci nie mówi, to „Birda…” nie czytaj. Nie ma to sensu, gdyż w rezultacie zamiast nastrojowej impresji (jak sądzę, to właśnie było celem autora) otrzymasz mętną i męczącą historyjkę o niczym. Czwarta wreszcie i ostatnia kategoria to wspomniane wyżej literackie eksperymenty. Gdy Castle używa ich w ograniczonym zakresie, np w „Jeśli weźmiesz mnie za rękę, mój synu”, opowiadanie da się czytać bez większego bólu, choć – nazwijcie mnie konserwatystką – nie rozumiem, dlaczego zdania rozrzucone po całej kartce i z akapitami w dowolnych miejscach miałyby lepiej oddawać stan ducha bohaterów niż tekst pisany zwyczajnie od lewej do prawej. A gdy autor idzie na całość, jak w „Historii Dani”, czytanie jest mordęgą, bo forma zabija całkiem ciekawy pomysł.
Zdaję sobie przy tym sprawę, że powyższa recenzja jest w dużej mierze wyrazem mojego prywatnego de gustibusa. Utwory Morta Castle’a są na tyle krótkie, że nie ma sensu ich rozliczać ze stopnia skomplikowania fabuły czy z pogłębionego wizerunku bohaterów. Można za to mówić o pomysłach i o stylu. Pomysły Castle ma średnie, ale bądźmy uczciwi – ilu autorów tworzy naprawdę oryginalne fabuły? A styl… cóż, to czy styl się spodoba, zależy właśnie od gustu. Jeśli przeraża cię myśl, że dzieci może wcale nie są tak niewinne, na jakie wyglądają, jeśli lubisz literackie eksperymenty i być może nawet słuchasz jazzu – zakup tego zbioru może okazać się strzałem w dziesiątkę.