Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 10 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Xavier Dollo, Djibril Morissette-Phan
‹Historia science fiction›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułHistoria science fiction
Scenariusz
Data wydania14 lutego 2024
RysunkiDjibril Morissette-Phan
PrzekładWojciech Birek
Wydawca Egmont
ISBN9788328161924
Format240s. 193x260 mm
Cena129,99
Gatunekpopularnonaukowy
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
Wyszukaj / Kup

Koledzy od komiksów to już by cię gonili z widłami

Esensja.pl
Esensja.pl
Tomasz Kołodziejczak
« 1 2

Tomasz Kołodziejczak

Koledzy od komiksów to już by cię gonili z widłami

MO: Zauważam duży dysonans pomiędzy tym, co piszesz na temat polskiej SF (Żuławski, Lem) a tym, co możemy znaleźć w komiksie. Lem to w sumie jeden kadr z informacją o 3 książkach i jego popularności w NRD. Podobnie zostali potraktowani wybitni pisarze rosyjscy.
TK: Tak jak wspominałem, fantastyka światowa jest tutaj niedoreprezentowana. Z tego, co wiem, to w wydaniu amerykańskim tego albumu w ogóle nie ma tych stron o fantastyce spoza Wielkiej Brytanii, Stanów i Francji. Po to właśnie jest moje posłowie, aby uzupełnić o ten aspekt polskiej fantastyki, myślę, że dla polskiego odbiorcy najbardziej interesujący. Myślę też, że dla wielu ludzi, którzy kupią tę pozycję w Polsce, także informacja, że istniał ktoś taki jaki Strugaccy może być nowa. Nie mówię o tobie czy o mnie, ale prawda jest taka, że wielu młodych czytelników tych kilka rosyjskich nazwisk może być odkryciem. Moje posłowie jest po to, żeby ten polski element, kluczowy dla polskiego odbiorcy uzupełnić. Tutaj już akurat w formie tekstu. Chciałem też uniknąć sytuacji, żeby to była zwykła wyliczanka nazwisk. Starałem się pokazać pewne procesy zachodzące na przestrzeni lat i związki pomiędzy poszczególnymi zjawiskami. Trzeba było też zatrzymać się przy kilku autorach, przy Lemie czy przy Dukaju. I chyba też mocniej dotykam tam innych mediów, takich jak film i komiks. Komiksu dlatego, że świetnie się na tym znam. Film SF w Polsce był mały, biedny, więc tym bardziej warto o nim wspomnieć, a jest to o tyle ciekawe, że on się odmiennie od literatury polskiej rozwijał i, szczerze powiedziawszy, mało z niej korzystał. I to bardziej teraz niż w PRL. Twórcy filmów w Polsce chyba uważają najlepiej jaką tematykę wybrać, że nie potrzebują do tego wzorców literackich, a efekt jest, jaki jest.
MO: Wspominasz też, że „żelazna kurtyna” oddzielająca nas od Zachodu jednak nie odcięła polskiego czytelnika w 100% od zachodniej literatury SF. Trochę książek było wydawanych, bardzo dużo publikowała „Fantastyka”. Dlaczego w przypadku komiksu było inaczej? Bo chyba w PRL-u nie został opublikowany legalnie żaden zachodni komiks, poza „Thorgalem” i „Yansem”, ale to nieco inna sprawa?
TK: Po pierwsze, możliwe, że wydawcy fantastyki mieli większe przebicie niż wydawcy komiksów. Inna sprawa, że ta kurtyna to jednak gdzieś do 1957 roku była szczelna. Wtedy ukazały się „Rakietowe szlaki”. Można stwierdzić, że przez pierwsze 13 lat istnienia PRL-u ta kurtyna była szczelna w stu procentach. Ale później też nie było dużo lepiej. Myślę, że biorąc pod uwagę okres do początku lat siedemdziesiątych, książki autorów zachodnich można policzyć na palcach, jeśli nie dwóch rąk, to dwóch rąk i dwóch nóg. Tego też było bardzo mało. Trochę więcej działo się w latach siedemdziesiątych, a takie naprawdę szersze otwarcie to dopiero ostatnia dekada PRL-u, czyli lata 80. głównie za sprawą wspominanej „Fantastyki”. Wydaje mi się, że komuniści w pewnym momencie uznali, że fantastyka naukowa im pasuje, bo wspierała wyścig kosmiczny, bo był Lem, którym można było się chwalić. Komunistom zależało, i chyba słusznie, żeby budować zainteresowanie naukami ścisłymi, techniką. Każde państwo potrzebuje takich ludzi. A poza tym, w Związku Radzieckim drukowano fantastykę, więc wiadomo było, że można. I odwrotnie. Tam nie drukowano fantasy, to i u nas nie drukowano. Natomiast komiksy to była trudniejsza sprawa. Nie wiadomo, jak traktować takiego Supermana czy Batmana. I na to jeszcze wieczne kłopoty z poligrafią, bo jednak komiks trzeba wydać w kolorze na jakimś w miarę dobrym papierze. To jest ta fundamentalna różnica. Stosunek do fantastyki w PRL-u z różnych powodów nie był zły. Z komiksami było inaczej, do tego ten komiks fantastycznonaukowy startował później niż literatura. Papcio Chmiel to końcówka lat 50., „Kajtek i Koko w kosmosie” przełom lat 60. i 70., a realistyczny komiks SF to dopiero lata 70.
MO: Napisałeś, że odwrócenie negatywnych trendów w polskiej SF nastąpiło w pierwszej dekadzie nowego wieku. Jak twoim zdaniem była tego przyczyna? Nowi autorzy czy nowi odbiorcy? A może zmęczenie zalewem zachodnich produkcji i chęć obcowania z czymś powstałym tutaj, u nas?
TK: Wszelkie takie podziały, że coś się równo z jakimś rokiem wydarzyło, jest publicystycznym uproszczeniem, ale przyjmując te uproszczenia, można powiedzieć, że lata 90. to był czas kształtowania się rynku jako całości, jego mechanizmów, stabilizacji, zmiany modelu działania. Ja od początku tamtej dekady siedziałem w kolportażu, to pamiętam, że to była wolna amerykanka. Wszystko się kształtowało i powoli stabilizowało. Drugi powód była taki, że rzeczywiście rynek został wtedy zalany fantastyka zagraniczną, której wcześniej nie było i odbiorcy zwyczajnie chcąc ją poznać, rzucili się na nią. Trzeci powód to taki, że to wszystko zajmuje czas. Trzeba było wykonać pewną robotę na początku lat 90. Ja sam z plecakiem rozwoziłem książki po całej Polsce. Zakładaliśmy kolejne pisma, takie jak „Feniks” czy „Voyager”. Mirek Kowalski założył oficynę SuperNova i wydawał książki. Wielu małych wydawców próbowało publikować polską fantastykę. I ta praca została wykonana. Polska fantastyka była pokazywana równolegle z zagraniczną w tych czasopismach. Pojawiły się nowe nazwisko i w pewnym momencie to zaczęło się jednak kręcić. Powstała Fabryka Słów, bo trzeba powiedzieć, że część tej zmiany to zasługa tego wydawnictwa, które wprowadziło bardziej popowy format książek, sięgnęło po nowych autorów, z którymi inni nie chcieli z jakichś powodów współpracować. Legenda jest taka, że Andrzeja Pilipiuka z dziesięciu wydawnictw „wyrzucono”, zanim Fabryka po niego sięgnęła i na nim zbudowała swoją pozycję. Jak widać, to był splot wielu czynników, być może także takich, że początek lat 90. to było zalanie nowymi mediami, video, gry komputerowe. W pewnym momencie zaczął się tworzyć fandom. Po spadku liczba czytających zaczęła rosnąć i jednocześnie przyszedł czas na lokalność. Ta lokalność w czasach PRL-u była jednak obciążeniem. Pamiętam, że my nie przepadaliśmy za tymi Janami Kowalskimi latającymi w kosmos, co nie znaczy, że coś takiego nie mogło się pojawić i nie mogło być fajne. Częściej to był tak jak u Lema, że kosmici przylatują na Ziemię, akurat do Polski i jest to okazja do stworzenia satyrycznej historyjki niż czegoś poważnego. I jest to zrozumiałe, bo żeby stworzyć porządną SF, to trzeba porządnie opisać tu i teraz, a cenzura nie pozwalała tej realnej rzeczywistości opisywać. Natomiast po roku 1990 ta lokalność przyszła, pojawiła się i okazało się, że można tak jak właśnie Pilipiuk, czy sięgnąć do historii jak Jacek Komuda w swoich cyklach, czy Rafał Ziemkiewicz w cyberpunku osadzonym w polskich realiach. Okazało się, że to jest możliwe, co więcej, że ludzie chcą to czytać. Chociaż z tego, co wiem, to teraz trochę ten rynek na polską fantastykę trochę siada. Autorów jest trochę mniej, popularność nieco spada, może poza historiami young adults fantasy dla dziewczynek. Ten rynek też zmienił się o tyle, że w dzisiejszych czasach Marek Huberath, Rafał Ziemkiewicz czy nawet Jacek Dukaj nie mieliby szansy na „Zajdla” [nagrodę – przyp. red.]. Fandom lat 90. był znacznie mniejszy niż obecny, był jednocześnie fandomem, w którym głosujący ludzie byli wychowani na „starej” fantastyce, rozumiejący jej różne aspekty. Nawet jeśli nagradzali fantasy, bo dużo fantasy dostawało „Zajdle”, to rozumieli, o co chodzi w „Gnieździe światów” czy „Czerwonych dywanach, odmierzonym kroku”. A dzisiaj jest to fandom zdecydowanie bardziej skupiony na fantasy, na urban fantasy. Widać, że to się bardzo zmieniło, ale nie mówię, że to źle. To jest po prostu fakt.
MO: W posłowiu do „Historii science fiction” występujesz w roli eksperta, a jakie dzieła SF cenisz, lubisz prywatnie? Książka, komiks, film.
TK: Trzech moich ulubionych pisarzy to Stanisław Lem, bracia Strugaccy, Philip Dick, czyli widać, że chowałem się na klasyce. Oczywiście, to nie znaczy, że nie ma nowych autorów, których lubię czytać. Jeśli chodzi o filmy, to moim ulubionym z gatunku SF jest „Blade Runner”, „Gwiezdne wojny” pierwsza trylogia to jest coś, co mnie ogłuszyło w swoim czasie i nadal bardzo lubię. Do tego dodam serial, taka grzeszna przyjemność, czyli „Star Trek”. Chociaż za najlepszy serial SF uważam „Babilon 5”. Komiksy? Tutaj nie mam takiej prostej odpowiedzi. Wskazałbym zapewne „Wieczną wojnę”, ale to jest adaptacja. Bardzo szanuję „Targi nieśmiertelnych” Bilala. Lubię klasyczny polski komiks dla dzieci „Kajtek i Koko w kosmosie”. A jako takie geograficzne uzupełnienie, to dodajmy „Akirę”.
MO: Działałeś w fandomie, jesteś pisarzem SF, śledzisz zapewne na bieżąco to, co się dzieje w popkulturze. Czy jakieś informacje zawarte w „Historii science fiction” były dla ciebie zaskoczeniem?
TK: Było tam sporo faktów, których nie znałem. Było też sporo rzeczy, które kiedyś tam słyszałem, ale ich już nie pamiętałem, a tutaj znalazłem je ułożone w ładny sposób. Z mojego punktu widzenia najciekawszy był kawałek o początkach space opery w Stanach i pierwszych autorach tego gatunku. To nie jest grupa twórców znanych w Polsce, bo to są starsze książki. Muszę przyznać, że cały ten album przeczytałem z ciekawością, chociaż ze względu na olbrzymią ilość faktów zrobiłem to w dwóch fazach. To, co jeszcze mi się podobało, to próby sfabularyzowania całej tej opowieści, np. że początki SF, których słusznie szuka się u „Frankensteina” Mary Shelley, pokazuje się poprzez obraz ożywiania tego potwora. Autorzy dobrze odrobili swoją pracę, skupiając się na początkach gatunku. To jest fajna rzecz, która dobrze opisuje procesy zachodzące w fantastyce naukowej gdzieś do lat 80., 90. a te nowsze kawałki są już tak opisywane w pośpiechu, bez szerszej perspektywy.
MO: Do kogo jest twoim zdaniem skierowany ten album? Komu polecasz jego lekturę?
TK: Tak dla przypomnienia, obecnie już w Egmoncie nie pracuję, ale jeszcze ja decydowałem o jego wydaniu. I moim zdaniem ten komiks „obsługuje” dwie, może trzy grupy ludzi. Po pierwsze fanów fantastyki naukowej i fantastyki szeroko rozumianej, którzy chcieliby poznać jej historię. Coś tam wiedzą, gdzieś słyszeli, czasem coś sprawdzili w Wikipedii, ale tak naprawdę nie mieli tej wiedzy usystematyzowanej albo chcieliby sobie przypomnieć o rzeczach, które już kiedyś czytali. Druga grupa to jest młoda publiczność, bardziej popkulturowa, która sięga po fantastykę, czyta komiksy, nie ma pojęcia o tej historii, jest za to zainteresowana, żeby czegoś się dowiedzieć. Części odbiorców nie interesuje teoria, historia gatunku, ich interesuje czytanie i to jest jak najbardziej naturalne, ale są tacy, którzy chcieliby wiedzieć więcej. I w przyjaźniejszej formie, bo komiksowej dostaną taką pigułkę. A trzecia grupa to mogą być ludzie zawodowo zainteresowani takimi sprawami. I ci od komiksu, i ci od fantastyki.
MO: Dziękuję za rozmowę.
koniec
« 1 2
21 marca 2024

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Wracać wciąż do domu
Ursula K. Le Guin, Michał Hernes

24 I 2018

Cztery lata temu opublikowaliśmy krótki wywiad z Ursulą K. Le Guin.

więcej »

Jak zrobić „Indianę Jonesa” lepszego od „Poszukiwaczy Zaginionej Arki”?
Menno Meyjes

23 XI 2014

Usłyszałem od Spielberga, że nie powinienem kręcić, dopóki nie poznam emocjonalnego sedna sceny, dopóki nie spojrzę na nią z sercem- mówi Menno Meyjes, scenarzysta „Koloru purpury” i „Imperium słońca”, które wkrótce ponownie wejdą do polskich kin.

więcej »

Piszę o osobach zagubionych i poszukujących
Anna Kozak

17 XI 2014

Prezentujemy wywiad z Anną Kozak, autorką powieści „Okna” wydanej w październiku 2014 roku nakładem wydawnictwa Akurat.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Tegoż twórcy

Moon Knight i krew
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Każdy chce być Staruszkiem
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Tegoż autora

Nie byłem pesymistą
— Tomasz Kołodziejczak

Chętnie bym coś jeszcze w życiu zrobił
— Tomasz Kołodziejczak

Cierpliwości. Patrzcie na Kinga...
— Tomasz Kołodziejczak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.