Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 26 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Wiatr ze Wschodu (42)

Paweł Laudański
„Miedziany Król” Mariny i Siergieja Diaczenków nie został jeszcze wydany nawet w Rosji, ale nie przeszkodziło nam to przeczytać go i napisać na jego temat kilku zdań. Leonid Kaganow udowadnia kolejnymi dwoma zbiorami, że jest autorem nieobliczalnym. Podobnie zresztą jak H.L. Oldi, któremu udało się zepsuć znakomity koncept. Najlepsze opowiadania ukazują się ostatnio w fantastycznych magazynach, czego dowodzą utwory Giennadija Praszkiewicza, Jany Dubininskiej oraz Marianny Alfierowej.

Paweł Laudański

Wiatr ze Wschodu (42)

„Miedziany Król” Mariny i Siergieja Diaczenków nie został jeszcze wydany nawet w Rosji, ale nie przeszkodziło nam to przeczytać go i napisać na jego temat kilku zdań. Leonid Kaganow udowadnia kolejnymi dwoma zbiorami, że jest autorem nieobliczalnym. Podobnie zresztą jak H.L. Oldi, któremu udało się zepsuć znakomity koncept. Najlepsze opowiadania ukazują się ostatnio w fantastycznych magazynach, czego dowodzą utwory Giennadija Praszkiewicza, Jany Dubininskiej oraz Marianny Alfierowej.
1.
Jakoś mało ciekawie zrobiło się ostatnio na Wschodzie – stara gwardia pisze coraz mniej, a jeśli już, to nieczęsto udaje jej się osiągnąć poziom swych wcześniejszych tekstów. Podobna przypadłość trapi także autorów debiutujących na przełomie lat 80. i 90. ubiegłego stulecia, z tą jednak różnicą, że o ile z ilością nie jest jeszcze w ich przypadku najgorzej, to z jakością bywa już różnie. Najmłodsze pokolenie tłucze tekst za tekstem – znalezienie wśród owej nawały perełki graniczy z cudem.
Niewielu jest autorów, na których można zawsze liczyć. Bez wątpienia do tego grona należą Marina i Siergiej Diaczenkowie. Nawet jeśli przytrafi im się tekst słabszy (jak na przykład opisana niedawno w tym miejscu nowela „Sol’”), to i tak nie jest w stanie zachwiać pokładanego w nich zaufania – bo to nadal poziom nieosiągalny dla większości konkurencji.
Dzięki uprzejmości Wojtka Sedeńki mogłem zapoznać się z najnowszą, nieopublikowaną jeszcze nawet na Wschodzie powieścią Diaczenków „Miednyj Korol” (czyli „Miedziany Król”).
Mistrzowie trzymają poziom.
Kiedyś Siergiej Diaczenko powiedział mi, że co jakiś czas muszą – dla odprężenia po cięższej, psychologizującej prozie – napisać coś lżejszego w odbiorze, coś, co po prostu znakomicie się czyta: jakąś fantasy na przykład. Taką właśnie odprężającą dla autorów funkcję po niesamowitej, demolującej dotychczasowe wyobrażenie o otaczającej nas rzeczywistości „Vita nostrze” spełnił zapewne „Miedziany Król”, choć powieści tej żadną miarą nazwać nie można prostą czy łatwą.
Jej akcja osadzona jest w tym samym uniwersum, co wydany już i u nas „Waran”. Obie powieści są jednak ze sobą dość luźno powiązane – poza odwołaniami do postaci Warana, jego życia i napisanych przezeń książek punktów wspólnych w zasadzie nie ma, brak znajomości „Warana” nie stanowi zatem przeszkody do czerpania satysfakcji z lektury „Miedzianego Króla”.
Opisują Diaczenkowie w „Miedzianym Królu” losy Razwijara, potomka (półkrwi) wyklętej przez większość ludów zamieszkujących ów świat rasy heksów; niechęć do nieznających litości kanibali nie powinna zresztą nikogo dziwić. Natura obdarzyła Razwijara fenomenalną pamięcią; wystarczy mu raz przeczytać książkę, by móc zacytować ją dokładnie, słowo w słowo. Dar ów wywiera zasadniczy wpływ na jego losy – to dzięki niemu staje się własnością zawodowego przepisywacza ksiąg, to przez niego trafia kolejno na prawie bezludną wyspę, statek przemytników, zamek możnego toczącego zażarte boje z przedziwną rasą ludzi-koni (ale nie zwykłych, znanych z naszych mitologii centaurów!), do krainy zamieszkanej przez owych ludzi-koni, do swych rodzinnych stron, znów na wspomniany zamek, by wreszcie stanąć na czele armii, celem której jest rzucenie na kolana jednej z największych potęg tego świata.
Wpływ na losy Razwijara wywiera – prawdopodobnie – także magia. Prawdopodobnie, bo nie sposób doszukać się potwierdzenia owego przypuszczenia.
Przypadek sprawia, że Razwijar poznaje pradawne zaklęcie. To prośba kierowana do mitycznego, tytułowego Miedzianego Króla: w zamian za rzecz szczególnie dla proszącego ważną Król ma dać to, czego w danej chwili proszący szczególnie potrzebuje, przy czym to dający, a nie proszący, decyduje, co stanie się ostatecznie przedmiotem zamiany. Razwijar korzysta z tej wiedzy w sposób bezwzględny; kierowanie próśb do Miedzianego Króla szybko staje się wymagającym stosunkowo najmniej zachodu sposobem na pokonanie stających mu na drodze przeszkód. Początkowo jako niewolnik nie ma wiele do zaoferowania – niedojedzoną kromkę chleba czy ledwo tlący się ogarek świecy, rozświetlający mrok wilgotnego lochu. W miarę awansu rośnie jednak również ranga ofiar Razwijara; to oczywiste – im więcej posiadasz, tym większa wartość tego, co akurat dla ciebie najcenniejsze.
Ofiarowanie staje się sposobem na życie, niedającym się odstawić nałogiem; Razwijar nie zadaje sobie najmniejszego trudu, by samemu stawić czoła temu, co zgotował mu los, tylko od razu ucieka się do pomocy Miedzianego Króla. Dochodzi w końcu do tego, że gotów jest w intencji swego powodzenia poświęcić kogoś, kogo kocha…
Razwijarowi udało się osiągnąć najwyższe zaszczyty; ani on jednak, ani czytelnik do końca nie pozostają pewni, czy zaszczyty owe zdołał osiągnąć dzięki szczęśliwym zbiegom okoliczności, czy też wstawiennictwu Miedzianego Króla.
Próżno, co wydaje się oczywiste, doszukiwać się w powieści Diaczenków jasnej odpowiedzi na te wątpliwości; kwestia pozostaje otwarta, pozostawiona decyzji czytelnika.
„Miedziany Król” na pierwszy rzut oka wydaje się być klasyczną powieścią fantasy, w odmianie „od zera do bohatera”. To tylko pierwsze wrażenie – w istocie widać tu próbę zadania pytania o rolę przeznaczenia, o możliwość wpływania na swoje życie. Pomysł rzecz jasna nienowy, ale w tym wypadku liczy się nie samo pytanie, lecz sposób, w jaki zostało zadane, jak również możliwe odpowiedzi, które zostały zaproponowane – choć raczej należałoby mówić o subtelnej sugestii. A sposób ów jest naprawdę znakomity: czuć tu odległe – bardzo odległe, bo jednak Diaczenkowie są zbyt doświadczonymi twórcami, by dać sobie narzucić czyjkolwiek wpływ – echa prozy Gene’a Wolfe’a (przede wszystkim cyklu o kacie Severianie). Co, jak sądzę, powinno służyć za najlepszą rekomendację i zachętę do zapoznania się z tym utworem.
A ta może się niedługo przydać, bo „Miedziany Król” jest już w zapowiedziach Solarisu.
2.
W roku 2007 ukazały się dwa zbiory najnowszej prozy Leonida Kaganowa: „Daj Bog każdomu” („Daj Boże każdemu”) i „Deficit biełka” („Deficyt białka”). Przyznam, że oczekiwałem tych książek z niecierpliwością, ale i ze sporym niepokojem: otóż Kaganow potrafił we wcześniejszych swych tekstach pokazać się jako twórca obdarzony niepospolitym poczuciem humoru, z tekstami „poważniejszymi” jednak, gdzie nie było miejsca na prześmiewczą ironię, wyraźnie sobie nie radził (opowiadanie „Homka” – polski tytuł „Homik” – stanowi chlubny wyjątek od tej zasady).
Wymienione powyżej książki ugruntowały moją opinię na jego temat.
Znaleźć w nich można łącznie 25 opowiadań i mikropowieści; o części z nich („Ucho” czy „Major Bogdamir spasajet dien’gi”) miałem już okazję wypowiedzieć się w tym miejscu. Tak się złożyło, że obie nowele – jeśli nie liczyć opowiadania „Dien’ swierczka” („Dzień świerszcza”), przezabawnej, podlanej postapokaliptycznym sosem satyry na ludzkie zabobony – stanowią najjaśniejsze punkty obu zbiorów.
Pozostałe utwory są co najwyżej poprawne; co najwyżej, gdyż, niestety, znaleźć można wśród nich także rzeczy ewidentnie słabe. Zaliczyłbym do tej ostatniej grupy w szczególności „Dieło prawoje” („Słuszna sprawa”), w którym opisana została eskapada młodych fanatyków gier komputerowych w przeszłość, w lata dwudzieste poprzedniego stulecia, po to, by zabić przywódcę niemieckich faszystów, co ma uchronić świat przed drugą wojną światową; eskapada ta, jak można się domyślić, przyniosła skutki dalekie od oczekiwanych. I jeszcze „Cziernoju krow’ Transil’wanii” („Czarną krew Transylwanii”), w której całkiem sympatyczny opis rumuńskiej prowincji pod okupacją wojsk NATO zepsuł Kaganow przedstawieniem zupełnie niewiarygodnej – nie tylko dla mnie, jak można wnioskować z reakcji rosyjskiej krytyki – reakcji okupanta na śmierć zachodniego turysty.
Dwa spotkania z nową prozą Kaganowa pozostawiają zatem mieszane uczucia. Mimo to nie przestałem zaliczać go do grona twórców, po których nowe teksty chętnie będę sięgać. Nie wątpię bowiem, że jeszcze przytrafi mu się (a skoro jemu, to i mnie!) coś klasy „Homki” czy „Majora Bogdamira…”.
3.
Czas nadrabiania zaległości – udało mi się ostatnio zdobyć wszystkie brakujące numery magazynu „Połdien’. XXI wiek” z 2006 roku oraz kilka ubiegłorocznych wydań miesięcznika „Real’nost’ fantastiki”. Ucieszyły mnie te zdobycze niepomiernie, ostatnimi czasy bowiem najlepsze teksty znów trafiają na łamy czasopism. Stopniowo będę dzielił się wrażeniami z ich lektury.
Na pierwszy ogień poszedł numer styczniowo-lutowy „Połdiena”. Znaleźć można w nim aż 16 opowiadań, podpisanych w większości przez autorów mało znanych; do wyjątków należą Giennadij Praszkiewicz i Jana Dubinianskaja – i to ich utwory wyróżniają się zdecydowanie in plus na tle pozostałych.
Praszkiewicz w mikropowieści „Russkij strul’dbrug” („Rosyjski struldbrug”) bierze na warsztat temat, zdawałoby się, kompletnie wyeksploatowany: nieśmiertelność. O wartości owego tekstu decyduje jednak przede wszystkim oryginalne podejście do poruszanego problemu. Bohaterem opowieści jest tytułowy długowieczny struldbrug (kłania się znajomość Swiftowskich „Podróży Guliwera”), tułający się po świecie w poszukiwaniu swej tożsamości – on, dziecko laboratorium zniszczonego podczas pamiętnego ataku terrorystycznego z 11 września 2001 r. Cudem ocalały z rozpadającej się jednej z bliźniaczych wież, zmuszony do ciągłej ucieczki przed bezwzględnymi zabójcami polującymi na jemu podobnych, musi ukrywać prawdę o sobie nawet przed najbliższymi.
Największym jednak atutem mikropowieści jest jej język: poetycki, nastrojowy, przypominający nieco najlepsze literackie dokonania Wiliama Gibsona. Czuć w tym wszystkim rękę mistrza.
Dubinianskaja w opowiadaniu „Korabl’ żienszczin” („Statek kobiet”) zastanawia się, co uczynią kobiety, którym zaproponuje się uwolnienie spod męskiej, nieraz nazbyt dotkliwej dominacji i rozpoczęcie nowego życia na nowej planecie, z dala od gorszej – podobno – połowy ludzkości. Odpowiedź autorki trudno uznać za pochlebną dla przedstawicielek jej płci. Wyszedł z tego Dubinianskiej mocny, antyfeministyczny tekst.
W majowej „Real’nosti fantastiki” tekstów mniej, bo raptem dziesięć. Wśród autorów Maria Galina, H.L. Oldi i Julia Zonis – to nie ich utwory jednak zasłużyły na szczególne wyróżnienie. Zdecydowanie najlepsza w tym gronie jest „Łowuszka” („Pułapka”) Marianny Alfierowej, która to autorka dała już poznać się przed kilku laty z jak najlepszej strony dzięki opowiadaniu „Zagriej”.
„Pułapka” to opowieść młodej dziewczyny mieszkającej w zamku pełnym śmiertelnych pułapek, ofiarami których co rusz padają zarówno nieproszeni goście z zewnątrz, jak i nieostrożni lub wyłamujący się z rygorów zamkowych konwenansów jego mieszkańcy. Pechowcy umierają powoli z głodu (woda, choć w niewielkich ilościach, jest w owych swego rodzaju wilczych dołach dostępna) za ścianami z luster weneckich, wystawieni – ku przestrodze – na widok ciekawskiej gawiedzi.
Pewnego dnia do jednej z takich pułapek wpada pewien młodzieniec, poznany dopiero co przez główną bohaterkę podczas jej nielegalnej wyprawy do miasta. Do czego gotowa jest dziewczyna, by uratować pechowego przybysza? Czy w ogóle powinna podejmować jakiekolwiek ryzyko dla nieznanego jej tak naprawdę chłopaka?
4.
Jedynie gwoli kronikarskiego obowiązku przyznam się do przeczytania ostatniego tomu trylogii H.L. Oldiego „Ojkumiena”. Przyznam, że „Kukol’nych dieł master” („Mistrz spraw lalczanych”) zaskoczył mnie negatywnie.
Nie rozumiem, jak można było skopać tak dobrze rozpoczętą i pociągniętą następnie przez dwa tomy historię. Wydaje się, że Oldiemu starczyło pary jedynie na wymyślenie naprawdę oryginalnego wszechświata oraz na poprowadzenie interesującej fabuły w dwóch pierwszych częściach trylogii (choć tak naprawdę to jedna, długa powieść w trzech woluminach; tylko patrzeć, jak rzecz ukaże się w całości pod wspólną okładką), nie za bardzo natomiast miał koncept, jak to wszystko zgrabnie zakończyć. Wyszedł mu w efekcie – z zachowaniem, rzecz jasna, należytych proporcji – casus „Achai”: frapujący początek, koniec ciągnięty na siłę za uszy.
Koniec z rozwijaniem wizji uniwersum; wystarczyć musi czytelnikowi to, co zostało przedstawione w dwóch pierwszych tomach. Teraz skupiamy się na przedstawieniu dalszych losów Luciano Borgotty – a że przydarza mu się naprawdę sporo, na nic innego praktycznie nie zostaje miejsca. Akcja, akcja, akcja. Wydarzenie goni wydarzenie. Nie ma czasu na chwilowe choćby odsapnięcie. Do przodu, do przodu…
Szkoda zmarnowanego potencjału, jaki drzemał (i nadal drzemie) w tej wizji.
Mimo to nie omieszkam umieścić całej trylogii w „Chronologii rosyjskojęzycznej fantastyki”. Za dwa pierwsze tomy, za ich rozmach i niesamowitą wyobraźnię. Tym razem to wystarczy.
koniec
2 lutego 2008

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Wiatr ze Wschodu (74)
Paweł Laudański

9 X 2019

Fantasy (choć nietypowe), science fiction (utrzymane w najlepszych tradycjach gatunku), horror (z rosyjską duszą). O tym wszystkim słów kilka w kolejnym raporcie o aktualnym stanie rosyjskojęzycznej fantastyki.

więcej »

Wiatr ze Wschodu (73)
Paweł Laudański

19 VI 2019

Trochę prozy najświeższej (Salnikow, Iwanow, seria „Зеркало”), i trochę prozy klasycznej (Warszawski, zbiór „Фантастика 1963”, czyli kolejna, już 73 edycja WzW.

więcej »

Wiatr ze Wschodu (72)
Paweł Laudański

5 IV 2019

„Wyspa Sachalin”, „Zapomnienia”, „Uśmiech chimery”, „Oddział”… - czyli krótki, subiektywny przegląd najciekawszych książek rosyjskojęzycznej fantastyki roku 2018.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Z tego cyklu

Wiatr ze Wschodu (74)
— Paweł Laudański

Wiatr ze Wschodu (73)
— Paweł Laudański

Wiatr ze Wschodu (72)
— Paweł Laudański

Wiatr ze Wschodu (71)
— Paweł Laudański

Wiatr ze Wschodu (70)
— Paweł Laudański

Wiatr ze Wschodu (69)
— Paweł Laudański

Wiatr ze Wschodu (68)
— Paweł Laudański

Wiatr ze Wschodu (67)
— Paweł Laudański

Wiatr ze Wschodu (66)
— Paweł Laudański

Wiatr ze Wschodu (65)
— Paweł Laudański

Tegoż autora

Ballada o poświęceniu
— Paweł Laudański

Wspomnienie o Maćku
— Paweł Laudański

Esensja czyta: Styczeń 2010
— Anna Kańtoch, Paweł Laudański, Marcin Mroziuk, Beatrycze Nowicka, Mieszko B. Wandowicz, Konrad Wągrowski

Rok 2007 w muzyce
— Sebastian Chosiński, Paweł Franczak, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Paweł Laudański

Kir Bułyczow – polska bibliografia
— Paweł Laudański

Kroki w Nieznane: Sześciu wspaniałych
— Paweł Laudański

W sieci: Rodem zza wschodniej granicy
— Paweł Laudański

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.