Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 2 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Kapitan

Siergiej Łukjanienko
1 2 »
Opowiadanie najpopularniejszego chyba obecnie w Polsce rosyjskiego twórcy fantastyki.

Siergiej Łukjanienko

Kapitan

Opowiadanie najpopularniejszego chyba obecnie w Polsce rosyjskiego twórcy fantastyki.
Stev Blanders położył notes na pulpicie głównego komputera i przeprowadzał ostatnie obliczenia. Krople potu zalśniły na jego czole niczym lampki sygnałowe na pulpicie sterowniczym.
Jedna z tablic na pulpicie niecierpliwie zamigotała i Stev zaczął się spieszyć. Podkreślił ostatnią cyfrą i spróbował wziąć ją w pamięci do kwadratu. Ale 3,5389 uparcie stawiało opór. Stev zaklął i wziął do ręki ołówek.
– Długo mam jeszcze czekać? – Zainteresował się zza ściany bezbarwny metaliczny głos.
– Już, już – wymamrotał Stev. – Gotowe! Czterdzieści cztery, przecinek, trzysta dwadzieścia pięćset dwadzieścia jeden.
Na mostku zapanowało milczenie. Stev zakręcił się na fotelu pilota i niepewnie zapytał:
– Źle?
– Dobrze. Ale za wolno liczysz. Gdybym czekał na ciebie, już dawno przelecielibyśmy obok planety…
Na twarzy Steva pojawiło się coś na kształt dumy. Ręczne wyliczenie wektora kursu hiperprzestrzennego – z czegoś takiego rzeczywiście można być dumnym! Ale statkowy cybermózg nie miał zwyczaju zachwycać się podobnymi osiągnięciami.
– Przygotuj się do lądowania. Bo znowu będę musiał rozhermetyzować przedział medyczny.
Stev pospiesznie zapiął pas. Jak zawsze w takich momentach zaswędziała go brew, rozcięta rok temu o szafkę z mapami nawigacyjnymi. Wtedy cybermózg zapomniał uprzedzić go o lądowaniu…
– Pójdziemy z niewielkimi przeciążeniami, prawda? – Rzucił niedbale i wstrzymał oddech w oczekiwaniu na odpowiedź.
– Oczywiście. Najwyżej dziesięć „g”.
Stev jęknął i w tej samej chwili zaczęły się obiecane przeciążenia. Rzeczywiście, najwyżej dziesięć g, zdaniem maszyny całkiem niedużo.
Gdy otworzył oczy było już po przeciążeniach. Sądząc po danych na pulpicie, statek stał na powierzchni planety, a sondy badawcze już rozpełzły się po okolicy.
– Co to za planeta? – Zapytał słabym głosem Stev. Wcale nie liczył na odpowiedź, ale komputer jednak zniżył się do rozmowy.
– B-M nr 315. Południowy kontynent.
– Przecież tu nic nie ma – niemal krzyknął Stev. – Nie ma! Byłem tu siedem lat temu, zanim…
– Wiem, że byłeś! – w metaliczny głosie pojawiło się dziwne drżenie. – Mikrofony mi niedługo zardzewieją od wysłuchiwania opowieści, jak to właśnie tutaj rozstałeś się tą skorupą, z tą kupą złomu, z tym „Gromowładcą”!
Wewnątrz pulpitu coś zastukało. Stev szybko odsunął fotel do ściany.
– Czego się rzucasz? – spytał już spokojniej cybermózg. – Nie ma co, fartnęło mi się z kapitanem. Od przeciążeń traci przytomność…
– Wcale nie!
– Cicho. Od przeciążeń traci przytomność, podskakuje przy każdym dźwięku i o niczym innym nie mówi tylko o zardzewiałej puszce, na której kiedyś latał… pełzał! po kosmosie.
Stev milczał przygnębiony. Teraz nie miał już co liczyć na spacer po planecie… Ale cybermózg był najwyraźniej w dobrym humorze.
– Jak chcesz, to możesz wyjść na zewnątrz. Obejrzysz sobie planetę…
W głosie cybermózgu drgnęła pogarda – jak wszystkie pokładowe komputery, on również nie lubił planet. Też mi kosmos!
W przedziale śluzowym nie było światła. Ale Stev to przewidział, wyjął z kieszeni latarkę i pewnym krokiem poszedł w stronę wyjścia. Światło zapaliło się natychmiast. Stev nacisnął przycisk otwarcia luku, upewniony co do dobrego nastroju komputera.
– Otwórz ręcznie, muszę oszczędzać silniki – odezwał się cybermózg.
Stev ujął dźwignię. Co to dla niego, przez ostatnie dziesięć lat dorobił się takich mięśni, że w ciągu jednego dnia mógł rozładować całą ładownię statku. Bez pomocy robotów, rzecz jasna.
Planeta powitała go powietrzem przepojonym zapachem kwiatów, tak świeżym i czystym, że Stev zaczął kasłać. Nawet popiół, w który przemieniła się dżungla w promieniu kilometra nie mógł zagłuszyć tej świeżości. „Marzyciel” zawsze lądował na pełnej mocy, jakby napawanie się potęgą własnych silników było dla niego największą przyjemnością…
– No i co tak stoisz? – Zahuczało nad głową Steva. – Idź na zwiad, dowiedz się, co słychać. I to ma być mój kapitan… Złożę raport do zarządu, niech mi poszukają nowego. Opowiem, jak całymi dniami śpisz, nie obserwujesz przyrządów, nie prowadzisz dziennika pokładowego…
– Sam mi go odebrałeś!
– Takie historie będziesz opowiadał w marsjańskiej spelunce. Wywalą cię, bez biletu powrotnego na Ziemię, bo uwierzą mnie. Cybersystemy nie kłamią.
Stev oparł się o wypolerowany do błysku korpus „Marzyciela”. Zgadza się, wrzucą go na zbity pysk…
– Ej, zapomniałem manierkę – skoczył. – I blaster…
– Jak mnie nazwałeś? Ej?
– Nie, nie, chciałem tylko powiedzieć…
– Obejdziesz się bez manierki. A blaster i tak ci nie przysługuje.
Stev odwrócił się i poszedł szybkim krokiem w stronę lasu. Po pierwsze, zwierzęta na pewno się rozbiegły, po drugie… po drugie, blasteru i tak nie dostanie. Obejrzał się i obrzucił nienawistnym wzrokiem dwustumetrową tytanową wieżę z wygiętymi nad lukiem połyskującymi literami: „Marzyciel”. Na wielką przestrzeń, przecież kiedyś ta nazwa pasowała do statku jak ulał! Cóż to był za wspaniały statek, myślał Stev, gdy wreszcie uwolniłem się od tej ruiny, „Gromowładcy”, i objąłem na nim stanowisko kapitana… I jakże szybko się to zmieniło…
Z korpusu statku z hukiem wyskoczyła sztanga sondy i z wyciem wpiła się w pokrytą czarnym, dymiącym się popiołem ziemię. Stev roześmiał się:
– Na wielką przestrzeń…
Przecież „Marzyciel” jest zazdrosny! Do tej pory nienawidzi poprzedniego statku Steva. I te idiotyczne poszukiwania złóż na pozbawionej perspektyw planecie to jedynie kolejna demonstracja własnej przewagi…
– Żebyś tak nie znalazł tu nic prócz pirytu! – wyszeptał straszną klątwę międzygwiezdnych zwiadowców.
Dżungla rzeczywiście była pusta. Stev przeszedł dziesięć kilometrów, stopniowo przypominając sobie planetę. Siedem lat temu wylądował mniej więcej w tym miejscu. Gdzieś u podnóża tej wysokiej skały, na brzegu małego jeziorka. Zaraz wejdzie na wzgórze i zobaczy to miejsce…
Zrobił jeszcze jeden krok i zastygł. Na brzegu, wczepiona w ziemię szerokimi oporami, stała ogromna, stalowa półkula.
– „Gromowładca”… – wyszeptał Stev, próbując odpędzić przywidzenie.
Ale to nie było przywidzenie. W pokładzie statku otworzył się luk, z którego bezszelestnie wysunął się krótki trap. Z odległości kilometra „Gromowładca” usłyszał i rozpoznał jego głos.
Gdy Stev wchodził do luku, miał już obmyśloną taktykę – jedyną możliwą w tej sytuacji.
– Widzę, stary, że jesteś w znakomitej formie! – zaczął radośnie. – O, nawet odmalowałeś śluzę!
– Nie było pana dwa tysiące pięćset dwadzieścia jeden dni, kapitanie, wiele zdążyło się zmienić. Witam na pokładzie, kapitanie.
To prawda, wiele się zmieniło. Nawet głos cybermózgu „Gromowładcy” stał się znacznie przyjemniejszy, mocniejszy. Co się zaś tyczy sytuacji w przedziałach… To było nieprawdopodobne. Wszystko lśniło i błyszczało, wszędzie pojawiły się nowe przyrządy. W rogu mostka dwaj cybermonterzy instalowali pulpit połączenia hiperprzestrzennego, obok fotela pilota czerniała kula grawikompensatora.
– Skąd to wszystko, „Gromowładco”? – zawołał wstrząśnięty Stev.
– Zebrałem, wykorzystując posiadane informacje.
– Ale na to potrzeba było mnóstwo energii!
– We wnętrzu planety, na głębokości ośmiu kilometrów, znalazłem i zacząłem eksploatować złoża uranu.
– I narzędzia!
– Rozpocząłem produkcję z posiadanych materiałów.
– No, no, stary… rzeczywiście, prawie siedem lat… – Stev rozglądał się na boki. – A ja, widzisz… ja musiałem pilnie lecieć na Ziemię… sprawy, interesy… Ale przez cały czas próbowałem wrócić.
– Widziałem wasze lądowanie.
Stev zerknął połyskujące pod sufitem obiektywy i przygotowany komplement utkwił mu w gardle. Zapadła cisza. Jedna sekunda, druga…
– Mam teraz inny statek, staruszku – wykrztusił w końcu Stev. – Jestem jego kapitanem.
Milczenie. Najmniejszej reakcji.
– Gdzie każe pan podać obiad, kapitanie? – Zapytał komputer.
Stev dawno już nie jadł z takim apetytem. Może dlatego, że „Marzyciel” uważał posiłki za proces czysto funkcjonalny, nie wymagający różnorodności.
1 2 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Wiatr ze Wschodu (74)
Paweł Laudański

9 X 2019

Fantasy (choć nietypowe), science fiction (utrzymane w najlepszych tradycjach gatunku), horror (z rosyjską duszą). O tym wszystkim słów kilka w kolejnym raporcie o aktualnym stanie rosyjskojęzycznej fantastyki.

więcej »

Wiatr ze Wschodu (73)
Paweł Laudański

19 VI 2019

Trochę prozy najświeższej (Salnikow, Iwanow, seria „Зеркало”), i trochę prozy klasycznej (Warszawski, zbiór „Фантастика 1963”, czyli kolejna, już 73 edycja WzW.

więcej »

Wiatr ze Wschodu (72)
Paweł Laudański

5 IV 2019

„Wyspa Sachalin”, „Zapomnienia”, „Uśmiech chimery”, „Oddział”… - czyli krótki, subiektywny przegląd najciekawszych książek rosyjskojęzycznej fantastyki roku 2018.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Z tego cyklu

Wiatr ze Wschodu (74)
— Paweł Laudański

Wiatr ze Wschodu (73)
— Paweł Laudański

Wiatr ze Wschodu (72)
— Paweł Laudański

Wiatr ze Wschodu (71)
— Paweł Laudański

Wiatr ze Wschodu (70)
— Paweł Laudański

Wiatr ze Wschodu (69)
— Paweł Laudański

Wiatr ze Wschodu (68)
— Paweł Laudański

Wiatr ze Wschodu (67)
— Paweł Laudański

Wiatr ze Wschodu (66)
— Paweł Laudański

Wiatr ze Wschodu (65)
— Paweł Laudański

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.