Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 26 czerwca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Michał Lebioda
‹Osiedle›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorMichał Lebioda
TytułOsiedle
OpisAutor pisze o sobie:
Jestem trzydziestolatkiem, mieszkam w Warszawie. Debiutowałem w Esensji w 2006r., potem publikowałem jeszcze opowiadania w Science Fiction i Nowej Fantastyce oraz, razem z Kajetanem Wykuszem, komiks „Demoniczny Detektyw”.
Inspiracją „Osiedla” był klimat jednego z warszawskich blokowisk, na którym kilka lat temu wynajmowałem mieszkanie.
Gatunekobyczajowa, realizm magiczny

Osiedle

1 2 3 4 »
Bransoleta nie trafiła do śmietnika sama. Artur zdążył się jej dokładnie przyjrzeć i był pewny, prawie stuprocentowo pewny, że nadgarstek, na którym cały czas tkwiła należał do taniego manekina, takiego z ledwo zaznaczonymi palcami na dłoni, bez wyodrębnionych paznokci czy zgrubień stawów, pomalowanego farbą z trudem imitującą kolor ludzkiej skóry.

Michał Lebioda

Osiedle

Bransoleta nie trafiła do śmietnika sama. Artur zdążył się jej dokładnie przyjrzeć i był pewny, prawie stuprocentowo pewny, że nadgarstek, na którym cały czas tkwiła należał do taniego manekina, takiego z ledwo zaznaczonymi palcami na dłoni, bez wyodrębnionych paznokci czy zgrubień stawów, pomalowanego farbą z trudem imitującą kolor ludzkiej skóry.

Michał Lebioda
‹Osiedle›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorMichał Lebioda
TytułOsiedle
OpisAutor pisze o sobie:
Jestem trzydziestolatkiem, mieszkam w Warszawie. Debiutowałem w Esensji w 2006r., potem publikowałem jeszcze opowiadania w Science Fiction i Nowej Fantastyce oraz, razem z Kajetanem Wykuszem, komiks „Demoniczny Detektyw”.
Inspiracją „Osiedla” był klimat jednego z warszawskich blokowisk, na którym kilka lat temu wynajmowałem mieszkanie.
Gatunekobyczajowa, realizm magiczny
1.
Gdy większość rzeczy była już wypakowana, Artur zgasił światło, stanął przy szeroko otwartym oknie i z metalowej papierośnicy wyciągnął skręta. W kieszeni spodni odnalazł zapalniczkę. Zapalił i zaciągnął się głęboko.
Spójrzcie, pomyślał opierając się o parapet, tak wygląda ostatnia ofiara kryzysu światowej gospodarki.
Przez ostatnie pół roku powodziło mu się naprawdę nieźle. Znalazł swoją niszę na rynku: wszystko brał na kredyt od dwóch złych chłopaków z miasta, odbiorcami byli przeważnie ludzie z wydziału. Nieważne, chcesz się bawić czy uczyć, Artur będzie coś miał dla ciebie.
Szło dobrze, dopóki nie polubił za bardzo swojego towaru. Najpierw odsypywał dla siebie tylko trochę, ale w końcu okazało się, że sam jest swoim największym odbiorcą. Długi rosły, przychody malały. Gdy w zeszłym tygodniu dostawcy postanowili w końcu zamknąć jego linię kredytową, przez chwilę mógł poczuć się jak Madoff. Z tym, że miał lepszy refleks – zamiast dać się dopaść, w porę przestał odbierać telefony, rzucił dorywczą pracę na słuchawkach, przestał pojawiać się na uczelni, wyniósł się z wynajmowanego pokoju. Przez parę dni nocował u znajomych, zanim nie udało mu się odebrać kaucji za pokój i znaleźć tej kawalerki. Drugie piętro w wieżowcu z wielkiej płyty. Okolica paskudna: kilkadziesiąt szarych bloków ustawionych pomiędzy torami kolejowymi, zbankrutowaną fabryką i zaniedbanymi ogródkami działkowymi, czterdzieści minut jazdy tramwajem z centrum. Do tego kościół, szkoła, bazar, parę dyskontów i supermarket.
Wyjrzał na zewnątrz. Okna mieszkania wychodziły na błotniste szkolne boisko. O tej porze szkoła była już dawno zamknięta, ale na niskim murku za linią końcową widać było kilka postaci palących papierosy i pijących piwo. Siedzący obok siebie, w ciemnych kurtkach, przypominali Arturowi rewolucyjny trybunał ze zdjęcia w licealnym podręczniku do historii. Potarł nieogolony policzek i zaczął zastanawiać się, czy nie byłoby dobrym pomysłem zejść na dół, w Żabce na rogu kupić kilka piw, może paczkę tanich papierosów, a potem spróbować nawiązać kontakt z tubylcami. Zajrzał do papierośnicy – skręty już prawie się kończyły. Może byłaby okazja uzupełnić zapas.
Z drugiej strony, może lepiej na razie dać sobie spokój z nowymi znajomościami. Znajomi zawsze mieli innych znajomych, słowa wędrują z ust do ust, dopóki nie trafią do kogoś zorientowanego. Bezpieczniej będzie ograniczyć palenie i zostać przy piwie.
Jeden z mężczyzn na dole podniósł się z murku i zadarł głowę. Było ciemno, ale Artur mógłby przysiąc, że tamten patrzy dokładnie w jego stronę. Odruchowo cofnął się w głąb pokoju. Natychmiast uświadomił sobie, że nie może być widoczny z dołu i wychylił się na nowo.
Stojący mówił coś nerwowym, urywanym głosem, zbyt cicho jednak, by można było zrozumieć poszczególne słowa. Gestykulował przy tym zamaszyście.
Jeżeli ludzie na dole byliby sądem, tak musiałaby wyglądać mowa oskarżyciela.
Nagle mężczyzna przestał mówić i zamachnął się. Artur zmarszczył brwi. Zdążył jeszcze tylko zauważyć refleks światła ulicznej latarni na czymś metalowym lecącym w jego stronę i o ścianę bloku tuż przy jego oknie rozprysnęła się puszka piwa. Pachnąca chmielem piana ochlapała twarz Artura.
Gwałtownie usiadł na podłodze. Joint wypadł ze zdrętwiałej nagle dłoni i potoczył się pod kaloryfer.
Co tu się dzieje, pomyślał. Znają mnie? Podpadłem czymś? Przecież to tylko jakieś żule…
Oparł się o kaloryfer. Odnalazł leżącego na podłodze skręta i zaciągnął się, raz i drugi.
2.
Następnego dnia obudził się wczesnym rankiem. Miał zamiar jeszcze przed śniadaniem przejść się po okolicznych sklepach w poszukiwaniu pracy. Najpierw jednak nie chciało mu się wstawać z łóżka, potem zaczytał się przy jedzeniu. W końcu utknął na dobre przed telewizorem, z blantem w jednej i butelką piwa w drugiej ręce.
Było już dobrze po południu, gdy głód wywabił go na zewnątrz. Artur zasznurował buty i włożył szarą parkę. Przeliczył bilon z kieszeni. Miał już wychodzić, zatrzymał się jednak w ciasnym przedpokoju, rozejrzał po mieszkaniu, zastanowił chwilę. Wszędzie walały się pozostałości po przeprowadzce: tekturowe pudła, foliowe worki i reklamówki. Nie zdejmując kurtki ani butów zawrócił. Najpierw pozbierał wszystkie niepotrzebne worki i siatki, potem porozdzierał tekturę na drobne kawałki. Zrobiło mu się gorąco. Szukając kubła na śmieci zajrzał do szafki pod zlewem, ale znalazł tam tylko wysoki na jakieś pół metra plik starych gazet. Rozłożył leżącą na wierzchu stosu. To była pożółkła „Trybuna Ludu” z niewyraźnymi, rastrowanymi fotografiami i tytułami krzyczącymi tłustą czcionką. Zgodnie z datą miała ponad 40 lat.
Zamierzał wygarnąć gazety na pokrytą PCV podłogę i wyrzucić je z resztą rzeczy, zawahał się jednak. Najwyraźniej leżały tu już prawie pół wieku. Były prawie jak jakiś zabytek. W końcu rzucił gazetę na kuchenny stół, zamknął szafkę, wcisnął resztę śmieci do dwóch worków i wyszedł z mieszkania.
Kontener na śmieci ustawiony był przy parkingu za blokiem, wewnątrz wymazanego czarnym sprayem budyneczku z szarej cegły. Otwierając skrzypiące drzwi Artur skrzywił się – śmierdziało zepsutym mięsem, wilgocią, moczem i cholera wie czym jeszcze. Zamierzał tylko wrzucić worki gdziekolwiek do środka i wycofać się, jednak w chwili, gdy zamachnął się do rzutu, jakiś błysk przyciągnął jego uwagę. Chłopak postawił worki na cementowej posadzce i wszedł dalej.
W stercie odpadków pod ścianą błyszczał krążek pięciozłotówki. Artur ukrył nos pod kołnierzem kurtki, pochylił się i ostrożnie, koniuszkami palców, żeby broń Boże nie dotknąć żadnego ze śmieci, sięgnął po monetę. Przesunął ją odrobinę opuszkami palców, złapał za kant i pociągnął. Poczuł opór. Zaklął i szarpnął mocniej. Śmieci osunęły się w dół miniaturową lawiną starych ulotek i potłuczonego szkła. Z niespodziewanym trudem uniósł monetę kilka centymetrów nad podłoże. Coś przyczepionego do jej dolnej krawędzi nie pozwalało unieść jej wyżej. Szarpnął jeszcze raz. Spomiędzy śmieci uniósł się przyczepiony jakoś do bilonu łańcuszek paciorków zakończony czymś kremowym i pająkowatym. Artur szerzej otworzył oczy. Nagle uświadomił sobie, że ciągle wstrzymuje oddech. Ze świstem wypuścił powietrze z płuc, wypuścił monetę z palców i nie oglądając się za siebie wybiegł ze śmietnika. Pędem wrócił do mieszkania, dokładnie zamknął za sobą drzwi i nie zdejmując kurtki ani butów, na spodku służącym mu za popielniczkę zaczął szukać resztek porannego blanta.
To jakiś głupi dowcip, myślał przypalając, kawał miejscowych dzieciaków. Musieli przewiercić monetę, przewlec przez otwór nitkę, dołożyć trochę starych guzików i koralików. Pobawili się trochę powstałą w ten sposób bransoletą, aż im się znudziło i całość wylądowała w śmieciach. Stary, uspokój się, to plastik, tylko plastik.
Bransoleta nie trafiła do śmietnika sama. Artur zdążył się jej dokładnie przyjrzeć i był pewny, prawie stuprocentowo pewny, że nadgarstek, na którym cały czas tkwiła należał do taniego manekina, takiego z ledwo zaznaczonymi palcami na dłoni, bez wyodrębnionych paznokci czy zgrubień stawów, pomalowanego farbą z trudem imitującą kolor ludzkiej skóry. To był tylko kawałek sztucznego tworzywa, niezbyt nawet przypominający ludzką kończynę.
Mimo wszystko nie spał dobrze tej nocy.
3.
Szybko okazało się, że z pracą nie powinno być problemów. W każdym z okolicznych Lidli, Carrefourów, Biedronek czy Tesco Artur znalazł kartkę z informacją o wakatach i kierownika gotowego zatrudnić go prawie od ręki. Dostępność pracy natychmiast podziałała demobilizująco – decyzję o wyborze konkretnej oferty odłożył na później. Zamiast tego zaczął szczegółowo rozważać plusy i minusy każdego ze sklepów. Czy woli wstawać piętnaście minut wcześniej czy może spać dłużej, ale nosić idiotyczną czapkę? Lepiej będzie przy kasach czy na warzywniaku?
Przemieszczając się od sklepu do sklepu szarymi, pełnymi kałuż i pęknięć chodnikami osiedla uważnie przyglądał się kilkuosobowym grupkom, pełniącym straż na ławkach, placach zabaw czy betonowych murkach. W myślach układał ich w znajomych przegródkach – tu para zwykłych żuli, tam gimnazjaliści na wagarach, kilku cwaniaczków przy sznurówkach rozłożonych na polowym łóżku albo karki grzebiące pod maską przedpotopowej bety trójki. Zastanawiał się, który z nich rzucał wtedy butelką w jego okno, które chore dziecko bawiło się tym pieprzonym manekinem.
1 2 3 4 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Operacja „Wilczyca”
Jakub Wczasek

22 VI 2024

Eli przemknęła bezszelestnie i w przelocie chlasnęła młodego partyzanta. Hanys cofnął się, widząc jak pozbawiony futra stwór o wilczym pysku wyłonił się z ciemności i jednym szybkim uderzeniem szponiastej łapy zamienił szyję Maciusia w krwawą miazgę. Chłopak nie wydał najmniejszego dźwięku i z szeroko rozwartymi oczyma opadł na ściółkę.

więcej »
Ilustracja: Marcel Baron

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Rewolucja w Krotos
— Michał Lebioda

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.