Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 1 lipca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Leonid Kaganow
‹Zerogród›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorLeonid Kaganow
TytułZerogród
TłumaczenieWiktor Serewiś
OpisLeonid Kaganow, rocznik 1972, znany również jako lleo. Jak sam twierdzi posiada jedną z najstarszych stron internetowych, która w dodatku od 10 lat ma niezmienny wygląd. Przy okazji jest też pisarzem, poetą, dziennikarzem, scenarzystą, czasem zdarzy mu się poprowadzić program w telewizji. Jest autorem takich opowiadań jak „Masło”, „Epos drapieżnika” czy „Pierwsza czystka”; niniejsze opowiadanie w oryginale nosi tytuł „Nul’gorod”. W lutym 2010 roku ukazała się jego najnowsza książka „Lena Skwotter i paragon wozmiezdeija”. Stronę autora można znaleźć pod adresem lleo.aha.ru.
Gatunekcyberpunk

Zerogród

« 1 2 3 4 5 »
– Słuchaj, a skoroś taki mądry, to czemu sam nie jesteś w Zerogrodzie? – rozzłościłem się nagle.
Ilustracja: <a href='mailto:ortheza@wp.pl'>Łukasz Matuszek</a>
Ilustracja: Łukasz Matuszek
– Jeszcze miesiąc albo dwa popracuję – poważnie odpowiedział Marat. – Załatwię sprawy, zarobię pieniądze. Tam się zawsze zdąży.
– A sam jak to zrobisz? – zainteresowałem się.
Marat zamilkł, jakby się zastanawiał, czy powierzyć mi swój sekret.
– Kawa z tłuczonym szmaragdem. Smak – mmm! W starożytności sułtanów i padyszachów tak zabijano…
– Dobra, Marat, powodzenia. Pora na mnie.
Pomyślałem, że i tak wschodnia psychologia pozostanie dla mnie zagadką. Zrobiłem jeszcze jeden krok, ale nieoczekiwanie dla samego siebie odwróciłem się:
– Posłuchaj, a nie masz czegoś do jedzenia? Po prostu do jedzenia? He? Zapomniałem zrobić zakupy, a nie ma żadnego sklepu…
Marat zamyślił się.
– Nic tu nie mam… – powiedział z lekkim poczuciem winy. – W domu jem. Ale… wiesz co? – Nagle zdjął z półki jedno z największych opakowań. – Mam tu takie coś: „Pożegnalna kolacja”. Jest tam butelka wina, ananas w puszce i trochę delikatesów. Wino takie sobie, sam kwach. Chiny robią, nie Kaukaz, czego od nich wymagać. A resztę można jeść.
– Przecież jest zatrute! – obraziłem się.
– Pigułki nie łykaj, bracie, kto cię zmusza. Pigułki wyrzuć, a reszta jest w porządku. Jadłem, żyję, jak widzisz…
– Ile? – spytałem.
• • •
Czarne nocne niebo pluło chłodnym deszczem. Zziębłem, zanim doszedłem do domu z przyciśniętym do piersi opakowaniem. Na drzwiach klatki wisiał nowy list. Dawno nie widziałem tutaj ogłoszeń. A tym bardziej z dobrymi informacjami.
„Szanowni mieszkańcy! Z przyczyn technicznych po 20 października w Północnej dzielnicy miasta zostanie przerwana dostawa energii. Prosimy o przeniesienie się do wolnych mieszkań centralnego rejonu miasta. Administracja Północnego okręgu.”
Głośno zakląłem, ale nikt mnie już nie mógł tu usłyszeć. W ani jednym oknie nie paliło się światło – ani w moim domu, ani w sąsiednich. 20 października jest pojutrze. A jeśli spojrzeć na zegarek, to nawet jutro.
Przenieść się… Chryste Panie. Załóżmy, że wezmę najbardziej potrzebne rzeczy. Ubrania. Lodówka się gdzieś znajdzie. Co jeszcze? Przewieźć terminal. Skądś trzeba wziąć samochód. Tylko gdzie? Szukanie nowego mieszkania. O to nietrudno, ale trzeba się przejść po domach, pchnąć drzwi, powybierać. Jak ja mam zdążyć z tym do jutra?
Wyjąłem komórkę, wybrałem numer. Długo nikt nie odbierał, potem ktoś odebrał.
– Nikołaj Borysowicz? – powiedziałem. – Tu Kostia. Nie dam rady jutro przyjść do pracy. Odłączają mi prąd, muszę się przeprowadzić.
W słuchawce była cisza.
– Kostia, nie damy rady jutro bez ciebie. Nikt mi nalotu nie dopnie. Sam wiesz, jakie mamy czasy, nikt już nie został. A w niższym sektorze mamy naruszenia segmentacji. A tobie co… W dyżurce przenocuj. Jutro piątek. A w weekend się przeprowadzisz.
– Odpada. – Pokręciłem głową, choć mój rozmówca nie mógł tego zauważyć. – W dyżurce nie ma terminalu.
– Po co ci terminal w nocy?
– Nikołaju Borysowiczu, mam żonę, syna…
– To poczekają dzień! Niezdrowo tak chodzić w tę i z powrotem codziennie, mózg sobie zetrzesz.
– Dla nas to dzień! A u nich nasz dzień, to dwa tygodnie! To znaczy, że mnie miesiąc nie zobaczą?
– Kostia, nie mogę odpuścić – sucho powiedział Nikołaj Borysowicz. – Kto na zmianę pójdzie? Przecież segmentacja się posypie, szukaj sobie później żony i syna… Żebyś chociaż wcześniej uprzedził, choć z Szuchinem byś się dogadał, żebyście się zamienili. Kto cię zastąpi?
– Nikołaju Borysowiczu! – krzyknąłem. – Oni na mnie czekają po dwa tygodnie! Jeśli jutro nie przyjdę i cały weekend będę się przeprowadzał, to u nich miną dwa miesiące!
– Czego na mnie krzyczysz, Kostia?! – suchym basem powiedział Nikołaj Borysowicz. – Chcesz, to skończymy z dyżurami? Chcesz? A jeśli posypie się cały segment komputerów, a razem z nim posypią się twoja żona i dziecko, tak będzie dobrze, co? Kto będzie winny?
– Nie posypie się – powiedziałem. – Zdublują się trzykrotnie. I w Stanach jest rezerwa. Roboty wyślijcie do pracy! Dość już ganiania ludzi!
– Jakie roboty, Kostia? – ze zmęczeniem powiedział Nikołaj Borysowicz. – O czym ty mówisz?
– Projekt nowy! – ryknąłem. – W Zerogrodzie teraz tylko o tym mówią! I w telewizji pokazują!
– Powariowaliście w tym swoim Zerogrodzie? – westchnął bez nadziei Nikołaj Borysowicz. – Jaki projekt? Jakie roboty, Kostia? Weź się w garść. Wydawało mi się, że zawsze się dogadywaliśmy. Wydawało mi się, że dostajesz niezłą pensję. Mało kto na Ziemi dostaje taką.
– O to nietrudno, na Ziemi mało kto został! – odciąłem się i nagle wybuchnąłem – Gdzieś mam pańską zapłatę! A jeśli wykorzystam swoje konstytucyjne prawo do emigracji do Zerogrodu? Co zrobicie? Hę?! Umrę i już! Nie zatrzyma mnie pan!
– Kostia, kochany, a kto wtedy zostanie… – zaczął Nikołaj Borysowicz, ale nacisnąłem „Rozłącz”, a potem wyłączyłem telefon, by nie mógł do mnie zadzwonić.
Kiedy jestem przeraźliwie głodny, nerwy mam do niczego. Wiem o tym, ale nic na to nie poradzę. Pchnąłem drzwi i wszedłem do klatki. Panujący tutaj zapach był odrażający, chyba znów ktoś niedawno emigrował i nie pofatygował się poinformować o tym służb sanitarnych.
• • •
Jedzenia w opakowaniu było mało. Puszka marynowanych ostryg. Puszka z plastrami ananasów. Suchary, mające zastąpić świeży chleb, bez względu na to, jak długo opakowania walały się w magazynach. I jeszcze jakaś spożywcza podróbka, którą rozpakowałem i zjadłem, zanim zdążyłem się jej przyjrzeć. Nie wiem, o czym myśleli twórcy „Pożegnalnej kolacji”, ale nic wyjątkowego w niej nie było. Ani pożegnania, ani kolacji. Być może dlatego, że zmiąłem ją sam na sucho, a należało romantycznie, we dwoje?
Nie było czym popić. Woda w kranie leciała cienkim strumieniem i była ewidentnie rdzawa z burymi paprochami.
Trzeba było otworzyć wino. Sto lat wina nie piłem. W salonie znalazłem kieliszki. Każdy był pokryty grubą warstwą kurzu. Pomyślałem: co będzie lepsze – zdmuchnięcie kurzu i przetarcie rękawem czy umycie ich w rdzawej wodzie. Wygrało lenistwo.
Stanąłem z kieliszkiem koło okna i długo patrzyłem na miasto. Wydawało się ono dziś całkowicie wymarłe, jedynie w oddali świeciły reflektory wokół budynku Uniwersytetu. Tam stały komputery Zerogrodu, ciągnęły się nocne dyżury techników. Gdzieś pracowało oficjalne centrum emigracji, terminal i hełm z prądem. I dyżurna pielęgniarka. Całodobowo. Konstytucyjne prawo. Chryste Panie, czy jeszcze się komuś opłaca przechodzenie ludzi do Zerogrodu? Komu? Jezu, komu? Albo nikt już o tym nie myśli? A może po prostu jakimś siłom wyższym nasza planeta okazała się przydatna i załatwiły wszystko po cichu i bezkrwawo, żeby ludzie sami z siebie przenieśli się do wirtualnej rzeczywistości, a planeta się oczyściła?
Wino się szybko skończyło. Otworzyłem okno, usiadłem na parapecie i spuściłem nogi. Ciągle siąpił deszcz, gdzieś wył pies. Pewnie ciągle ten sam. Rozumiem ludzi, ale gdzie podziały się psy? Wrony? Przecież nie mogły emigrować do Zerogrodu? Pewnie po prostu odeszły.
Wiatr głucho wył w pustych mieszkaniach. Było zimno, ale nie czułem w tej chwili chłodu. Spać mi z jakiegoś powodu też się nie chciało. Obejrzałem mieszkanie, nasz dawny salon. I zacząłem wspominać, jak żyliśmy tutaj z Olgą, Witią i rodzicami. Jak chodzili grać w wirtualnej rzeczywistości. Jak potem Uniwersytet zbudował dobre łącze i połączył miejscową wirtualną rzeczywistość z światowym Zerogrodem. Podobało się to nam. Chodziliśmy tam przy każdej okazji, na koncerty gwiazd, na święta, po prostu pograć, odpocząć. Wtedy jeszcze nikt nie miał poważnego zamiaru przeprowadzić się tam, poza umierającymi. Chodziło się tam grać. Witka był mały, długo zostawał sam, bez nas. Może dlatego w końcu zachorował?
Przypomniało mi się, jak na początku przeprowadzali do Zerogrodu starych rodziców. A gdy lekarze postawili diagnozę Witce, Olga zdecydowanie powiedziała, że…
– Stop! – ogarnąłem siebie i swoje myśli. – Dość! Stop!
To nie wystarczyło. Miałem ochotę w coś kopnąć albo uderzyć. Natychmiast.
« 1 2 3 4 5 »

Komentarze

05 V 2013   11:54:57

Jestem pewna, że ten tekst jest chlubą Esensji i raczej się temu nie dziwię, nie czytałam w niej nic lepszego. Opowiadanie wyróżnia się iskrą i pomysłem, poza tym mnie przypadło do gustu, bo bardzo lubię rosyjską literaturę.
Co prawda fabuła jest nieco przewidywalna a sceny następujące po sobie czasem zdają się być naciągane, np. rozmowa z mamą Witii, ale może to tylko moje wrażenie. No i trudno uwierzyć w wirtualne dzieci współżyjących ze sobą avatarów.
Fragment wybrany na pasek nad opowiadaniem raczej nie robi dobrej reklamy. Mnie kiedyś odstraszył.
Za to ilustracje bardzo ładne. Bardzo.

08 V 2013   10:24:21

Zgadzam się co do ilustracji.
Mnie się w tym tekście najbardziej podobała atmosfera i poszczególne obrazy, więc przewidywalność mi zupełnie nie przeszkadzała.
Co do dzieci avatarów, to myślę, że dla wielu osób potrzeba posiadania dziecka jest potrzebą emocjonalną, nie tylko biologiczną koleją rzeczy, więc takie "dzieci-tamagotchi" chyba mogłyby się zdarzać.

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Operacja „Wilczyca”
Jakub Wczasek

22 VI 2024

Eli przemknęła bezszelestnie i w przelocie chlasnęła młodego partyzanta. Hanys cofnął się, widząc jak pozbawiony futra stwór o wilczym pysku wyłonił się z ciemności i jednym szybkim uderzeniem szponiastej łapy zamienił szyję Maciusia w krwawą miazgę. Chłopak nie wydał najmniejszego dźwięku i z szeroko rozwartymi oczyma opadł na ściółkę.

więcej »
Ilustracja: Marcel Baron

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.