Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 21 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Iwona Kowalczyk
‹Niebieskie paciorki›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorIwona Kowalczyk
TytułNiebieskie paciorki
OpisAutorka pisze o sobie:
Urodziłam się w 1965 r. w Łodzi, jestem absolwentką łódzkiego kulturoznawstwa, dość wcześnie nabawiłam się nałogu czytania (w tym również fantastyki i fantasy). Zawodowo zajmuję się nauczaniem języka angielskiego.
Od pewnego czasu dla własnej przyjemności oraz uciechy przyjaciół pisuję rozmaite opowieści z wymyślonego świata, głównie z królestwa Kernnu. W końcu przestało mi się to wszystko mieścić w szufladzie. :). Do tej pory tylko jeden mój tekst, „Veya”, pojawił się trochę bardziej publicznie, tj. w Gildii Fantastyki, chociaż nie jestem pewna, czy ktokolwiek go czytał.
Gatunekfantasy

Niebieskie paciorki

1 2 3 14 »
Zwyczaj taki we dworze jest, że na Święto Ofiarowania, oprócz drobnego pieniądza, całej czeladzi coś dają ot tak, dla przyjemności. Drobiazg jakiś – a to łyżkę ładnie z drzewa wyciętą, a to stroik z piórek do czapki, ozdóbki dla dziewczyn. No i jak zjechali kupce wiosną, to na jednym straganie były takie korale. Niby nic, a ładne, z glazurą, świecące. W różnych kolorach, ale pannie spodobały się te niebieskie. Wszystkie sznurki kupiła.

Iwona Kowalczyk

Niebieskie paciorki

Zwyczaj taki we dworze jest, że na Święto Ofiarowania, oprócz drobnego pieniądza, całej czeladzi coś dają ot tak, dla przyjemności. Drobiazg jakiś – a to łyżkę ładnie z drzewa wyciętą, a to stroik z piórek do czapki, ozdóbki dla dziewczyn. No i jak zjechali kupce wiosną, to na jednym straganie były takie korale. Niby nic, a ładne, z glazurą, świecące. W różnych kolorach, ale pannie spodobały się te niebieskie. Wszystkie sznurki kupiła.

Iwona Kowalczyk
‹Niebieskie paciorki›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorIwona Kowalczyk
TytułNiebieskie paciorki
OpisAutorka pisze o sobie:
Urodziłam się w 1965 r. w Łodzi, jestem absolwentką łódzkiego kulturoznawstwa, dość wcześnie nabawiłam się nałogu czytania (w tym również fantastyki i fantasy). Zawodowo zajmuję się nauczaniem języka angielskiego.
Od pewnego czasu dla własnej przyjemności oraz uciechy przyjaciół pisuję rozmaite opowieści z wymyślonego świata, głównie z królestwa Kernnu. W końcu przestało mi się to wszystko mieścić w szufladzie. :). Do tej pory tylko jeden mój tekst, „Veya”, pojawił się trochę bardziej publicznie, tj. w Gildii Fantastyki, chociaż nie jestem pewna, czy ktokolwiek go czytał.
Gatunekfantasy
1.
Misterne rzeźby przedstawiające kruki Bogini leżały rozbite na płytach dziedzińca. Kamienna balustrada pękła, a schody oraz sam fronton budynku znaczyły plamy tłustej sadzy w miejscach, gdzie uderzyły w nie kule czarodziejskiego ognia. Nieopodal płonęła szopa, w której oprócz części świątynnych sprzętów przechowywano zapas oliwy do lamp. Jak na razie, nikt nie próbował jej gasić.
Mieszkańcy miasteczka ukryli się w domach, ale po pewnym czasie ciekawość znów wywiodła ich na ulice. Wkrótce spora grupa zebrała się w podcieniach budynku gildii, razem z zarządcą, który przybiegł na plac jako jeden z pierwszych, upewniwszy się tylko, że jego żona i dzieci siedzą bezpiecznie zamknięci w komorze. Człek ten niejedno już w życiu widział, lecz teraz, jak inni, z niedowierzaniem wodził wkoło oczyma.
Gdy doniesiono mu, że na placu przed świątynią wszczęła się burda, nie przejął się zbytnio, ale dla porządku posłał paru strażników, żeby rozgonili zwaśnionych. Lepiej byłby się wstrzymał! Tak też powiedział ten obcy, przybysz, który najpierw błysnął mu w oczy pierścieniem, a potem odesłał, niczym nie dość rozgarniętego pachołka – zawalidrogę. Zarządca, który wszak w miasteczku sprawował władzę w imieniu samego pana domena, był wielce oburzony, że tak go potraktowano. Aż do chwili, kiedy zobaczył trupy.
Niektóre z okropnie okaleczonych ciał miały na sobie miejskie barwy, wciąż rozpoznawalne mimo spalenizny i pokrywającego je kurzu. Byli też inni, jak się domyślał, słudzy czarodzieja. Ci zginęli od miecza, choć jeden, zwinięty w kłębek tuż pod schodami, został przeszyty strzałą. Zarządca odruchowo próbował policzyć zabitych, lecz musiał przestać, bo ogarnęły go mdłości.
Wśród tłumu rozległy się szepty i nagle umilkły, gdy na szczycie schodów pojawił się przybysz. Wyglądało na to, że nie doznał żadnego uszczerbku, choć zarówno na jego jasnych włosach, jak i na wysadzanym metalowymi ćwiekami kaftanie osiadł gipsowy pył. Skąd? Zarządca uniósł wzrok i dopiero wtedy zobaczył, że z nadproża osypały się sztukaterie.
Saldarczyk popatrzył z góry na kulących się pod arkadą ludzi, po czym powoli zszedł na dziedziniec. Zamarli w bezruchu, wszyscy oprócz może sześcioletniego chłopca, który korzystając z tego, że uwaga obecnych skupiła się na tym dziwnym mężczyźnie, przemknął chyłkiem, by przywłaszczyć sobie jedno z odłamanych skrzydeł kamiennego kruka, po czym pędem wrócił do matki. Zachwycony zdobyczą, nie zauważył odciętej ręki leżącej pod roztrzaskaną rzeźbą.
Zarządca zdał sobie sprawę, że Saldarczyk patrzy teraz prosto na niego, ba, nawet przyzywa go gestem dłoni. Chcąc nie chcąc, wystąpił naprzód, zdumiony, że naraz kolana ma miękkie jak z waty.
– Wołajcie uzdrowiciela, bo w środku są ranni – powiedział przybysz mierząc go chłodnym spojrzeniem. Oczy miał bardzo jasne, z jakiegoś powodu trudno było w nie patrzeć dłużej niż chwilę. – Wasz kapłan się nimi zajmuje, ale trzeba mu pomóc.
Zatem przynajmniej on uszedł cało z tej awantury. Zarządca ucieszył się, choć przemknęło mu także przez myśl, że gdyby czcigodny nie krzyczał tak głośno od ołtarza o dziejącej się w miasteczku niesprawiedliwości, może nie doszłoby do tego wszystkiego.
– Panie, a co z… – zaczął, czując na plecach znajomy dreszcz przerażenia.
– Czarodziej nie żyje.
Zarządca nie wiedział, co odrzec, więc tylko wbił oczy w ziemię.
– Potrzebuję kwatery i miejsca dla konia.
– Tak, panie. Zaraz…
Nieco bezradnie rozejrzał się wokół siebie. Niezbyt jasno zdawał sobie sprawę, że powinien kogoś zawołać, wydać odpowiednie rozkazy. Z drugiej strony najchętniej umknąłby z placu, choćby nawet i po to, by osobiście odszukać i zaprowadzić do stajni wierzchowca, którego Saldarczyk musiał zostawić gdzieś tam w uliczce. Wzdrygnął się ze strachu, gdy obcy niespodziewanie dotknął jego ramienia.
– Poczekajcie no.
– Ja nie wiedziałem, panie… – zaczął czując nagłą potrzebę wytłumaczenia się, ale znów spojrzał w te przeszywająco lodowate oczy i urwał w pół słowa.
– Czegoście nie wiedzieli? – burknął Saldarczyk. – Że macie tu maga?
– Nie to, panie, aleśmy się nie spodziewali… A i mistrz Kierin nie zawsze był taki.
– To znaczy, nie zawsze mordował ludzi, albo zamieniał w posłuszne mu kukły?
Zarządca milczał ze spuszczoną głową. Po chwili Saldarczyk, nie doczekawszy się odpowiedzi, wzruszył ramionami.
– Jest w mieście jakiś zajazd czy karczma? – zapytał. – Bo chyba lepiej, żebym się u tutejszych dobrych ludzi nie wpraszał w gościnę.
• • •
Niejaki Begit z Tarwi bezmyślnie gapił się na dwie jarzębiate kury, które grzebały w rozjeżdżonym kołami wozów podwórku. Po źle przespanej nocy, gdy we wspólnej izbie długo nie milkły szepty, zadanie, którym go obarczono jawiło mu się w jeszcze bardziej ponurych barwach. Wprawdzie odnalazł w końcu tego, którego kazano mu szukać, ale jakże było z nim mówić? Wczorajszego wieczora człek ów ledwie przekroczył próg, rzekł do karczmarza może dwa słowa i zaraz udał się do izby, którą mu zgotowano na piętrze. Begitowi przyszło wprawdzie do głowy, że mógłby zwyczajnie pójść za nim, zapukać do drzwi i czym prędzej wyłuszczyć sprawę, lecz jakoś zabrakło mu na to odwagi.
Do dwóch jarzębiatek zajętych szukaniem robaków przyłączyła się trzecia, co najwyraźniej nie bardzo przypadło tamtym do gustu, gdyż powitały intruza trzepotem skrzydeł i gniewnym gdakaniem. Tymczasem zza rogu karczmy wyszedł chudy wyrostek, prowadząc osiodłanego bułanka. Tak chłopak, jak i wierzchowiec, któremu długa grzywa opadała na oczy, wyglądali na jednakowo zaspanych.
Begit spojrzał na słońce, które dopiero zaczynało się wznosić, ziewnął i zaczął nasłuchiwać, czy z kuchni nie doleci go szuranie garnkami. Myśl o śniadaniu pochłonęła go tak bardzo, że gdy z karczmy wyszedł wysoki mężczyzna w podróżnym rynsztunku, odebrał stajennemu wodze i wskoczył na siodło, dalej stał w miejscu, tępo patrząc przed siebie. Dopiero, kiedy jeździec skierował się ku otwartej bramie, Begit poczuł, jak cierpnie mu skóra. Wyobraził sobie, że znów będzie za nim gonił od wioski do wioski, nie wiadomo jak długo. A jeśli nie zgoni? Co wtedy powie swojemu panu?
Mężczyzna zatoczył koniem koło, po czym zatrzymał go tuż przed Begitem, który cofnął się odruchowo i oparł plecami o ścianę.
– Chcieliście czegoś ode mnie? – zapytał, pochylając się z siodła.
Begit z trudem przełknął ślinę. Nie mógł oderwać wzroku od groźnie wyglądającego miecza, który ów przybysz nosił w ciemno oksydowanej pochwie przy boku. Zaraz też przypomniał sobie, co mówili w gospodzie: że nie dalej jak wczoraj, w pojedynkę siedmiu położył trupem. I czarodzieja na dodatek, choć ten ponoć żywym ogniem władał i mało pół miasta nie puścił z dymem.
– Wy jesteście pan z Saldar? – upewnił się, jak to miał przykazane, choć nieco ochrypłym głosem. – Człowiek króla?
– Tak.
Mężczyzna wyciągnął doń lewą rękę, tak by Begit mógł przyjrzeć się pierścieniowi. Na srebrnej tarczy pod podwójną koroną Kernnu wygrawerowano wizerunek wieży o utrąconym wierzchołku.
– Mam do was posłanie od mojego pana i od panienki. – Begit odetchnął głęboko, starając się jak najlepiej pozbierać myśli. – To jest, prośbę serdeczną. Żebyście łaskawie zechcieli przybyć do nich, do Tarwi.
– A w jakim celu?
– Względem czarów, panie.
Saldarczyk zeskoczył na ziemię, lekko drgnęły mu usta.
– Rozumiem, że idzie o wyrządzoną w ten sposób krzywdę?
Begit energicznie pokiwał głową. Ulżyło mu, gdy wreszcie zdołał przekazać wiadomość. Wtedy zorientował się, że nikły zapach spalenizny, który od dobrej chwili docierał do jego nozdrzy, unosi się z odzienia stojącego przed nim mężczyzny. Znowu zapragnął wtopić się w ścianę.
• • •
– Klątwa to jest, ani chybi. Straszliwa. – Begit dla większego wrażenia przewrócił oczyma. Mówił trochę niewyraźnie, przeżuwając jednocześnie spory kęs opieczonej nad ogniskiem kiełbasy.
Saldarczyk przyglądał mu się z uwagą, zaciekawiony nie tyle opowieścią, która jak dotąd nie brzmiała zbyt wiarygodnie, ile sposobem, w jaki ten niepozorny z wyglądu człowieczek potrafi pomieścić w sobie tak ogromną ilość jedzenia. Z drugiej strony, napełniając sobie żołądek, przynajmniej przestał dygotać ze strachu i kulić się pod każdym spojrzeniem.
1 2 3 14 »

Komentarze

19 VI 2011   14:56:37

no tak, opowiadanko calkiem zgrabniutkie, prosze,prosze... tylko tak mysle o obrazkach, czy one z cala pewnoscia dotycza tej pory roku co potrzeba? choc trzeba przyznac, bajoro jest na remat, wiec moze sie nie czepiac? Macie, Wy tam w Esensji, wiecej tej autorki? moze byc o tym samym bohaterze, bo fajny jakis, jak mi sie zdaje.

27 VI 2011   22:34:00

Na razie Autorka niestety przysłała nam tylko ten jeden tekst, ale spróbujemy zachęcić, żeby wyjęła z szuflady więcej :)

04 VII 2011   18:21:40

Autorka trzyma nas w napięciu, zbrodnie, czary,tajemnice. I uroczy romans. Podoba się nam ten Issel.Kim właściwie są saldarczycy? Odporni na czary, wymierzaja sprawiedliwość?Chcemy więcej.

07 I 2012   18:46:34

Z pewnym niepokojem ale i nadzieją stwierdzam, że literatura tzw."męska" słabnie, nudzi coraz bardziej usiłując epatować okrucieństwem w stylu dresiarskim, a tymczasem kobiety coraz częściej proponują coś interesującego, co nie tylko nie zanudza, ale wręcz wciąga i ani się obejrzysz jak zaczynasz zazdrościć mieszkańcom Kernu. Czego? Trudne pytanie. Może tu chodzi o "urok osobisty" kraju, w którym piękne kobiety nie muszą być głupie, mężczyźni są normalni, a przedstawiciele władzy nie są bezpłciowymi robotami bez poczucia humoru. Brawo Autorko.

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Owieczki
— Iwona Kowalczyk

Mam na imię Ceyall
— Iwona Kowalczyk

Leszczynowa Panna
— Iwona Kowalczyk

Duch niedźwiedzia
— Iwona Kowalczyk

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.