Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 17 czerwca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Jędrzej Burszta
‹Centrowcy›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorJędrzej Burszta
TytułCentrowcy
OpisAutor pisze o sobie:
Urodzony w 1988 roku, student kulturoznawstwa na Uniwerystecie Warszawskim, prowadzi bloga z szortami pod adresem szortownia.blogspot.com.
Gatunekurban fantasy

Centrowcy

« 1 2 3 4
– Ej, przesadzasz.
– Sam zobaczysz. Spłać jak najszybciej swój dług i nie wtrącaj się więcej w sprawy centrowców – pouczyła mnie. – Oni… oni byli tu na długo przed tobą, mną, czy kimkolwiek innym, całe centrum funkcjonuje wedle ich widzimisię. Oni są jak ten cały Tezeusz, czy jak mu tam, rozumiesz, takie założycielskie duchy tego miejsca.
– Konsumenckie poltergeisty.
– Coś w tym rodzaju. Szkoda, że zwróciłeś na nich uwagę, większość ludzi ich nie widzi. Trzeba mieć dar, wiesz. Albo to przekleństwo, sama już nie wiem. Dolewka Liptona?
Księżniczka zjawiła się późnym popołudniem. I tak dzień w dzień, za każdym razem zlecając mi jakieś zadanie; musiałem odebrać jej iPoda z Biura Rzeczy Znalezionych, wykraść całe naręcze ołówków z Ikei, sprofanować tutejszą kaplicę albo ukraść nową torebkę Damy z Łasiczką. Po tygodniu byłem wykończony przez stres połączony z przeświadczeniem, że nigdy w życiu nie uwolnię się spod jej władzy – za każdym razem kiedy wspominałem o umorzeniu długu, naburmuszona dziewczynka groziła mi wydaniem sekretu.
– Bądź miły dla Księżniczki. – Uśmiechała się złośliwie i następnego dnia wracała z nową, jeszcze bardziej poniżającą misją.
Zły nastrój trzymał się mnie i nie chciał puścić, jak ognia unikałem więc spotkań z Młokosem i Kokosem. Co innego pan Sznyt – zrzędliwy pop-mędrzec nie szczędził mi narzekań, przy każdej okazji rugając za brak pomyślunku.
– Nie chcę do końca życia służyć tej rozwydrzonej szatanicy, ale za bardzo zależy mi na robocie, żeby ryzykować – zwierzyłem się Sznytowi. – Jeśli oni rzeczywiście mają taką władzę nad tym miejscem, to bez problemu mogą usunąć mnie z listy płac.
– Niepotrzebnie się angażowałeś. Oni nie lubią, jak się ich szpieguje… Masz rację, wylecisz jak nic. Koniec z ciepłą posadką w konsumenckim edenie. No i nie masz co liczyć na pozytywne referencje na do widzenia.
– To co mam zrobić? Błagam, powiedz mi coś.
– Już ci mówiłem, nie bawię się w poradnictwo – odgonił mnie ze zniecierpliwieniem. Rozpoznawałem już te nerwowe machnięcia, chrząknięcia spod wąsa – wstyd mu się było przyznać, ale marzył wyłącznie o lekturze nowego Sandmana. – Naprawdę, czemu tak jest, że życie musi wyglądać jak sequel? Albo gorzej, tani remake, w dodatku od razu wydany na DVD? Przecież tak samo było z panem Dziarą. Latał za centrowcami, a potem dostał za swoje. Identycznie!
– Co to za Dziara?
– Mój były partner w interesie – odparł. – Obecnie znany w… węższych kręgach jako Bibliofil, ale po prawdzie to zawsze był z niego odludek, nawet zanim do nich dołączył…
Musiał dostrzec nagły błysk w moich oczach, urwał bowiem z widocznym przestrachem.
– Ża… żartowałem, Marynarz.
– To jest myśl! – Poklepałem go ramieniu. – Że też wcześniej na to nie wpadłem! Na razie!
Bez trudu zlokalizowałem Bibliofila. Siedział na ławce pod kwiaciarnią, pochłaniając jakieś dziewiętnastowieczne romansidło. Sprawiał wrażenie kompletnie odrealnionego – podskubywał dolną wargę i spluwał na ziemię pestkami, przerywając tylko, żeby przerzucić stronę. Bez pytania usiadłem obok.
– Najmocniej przepraszam – przybrałem niewinny wyraz twarzy, który miałem opanowany prawie do perfekcji (skutek niezliczonej ilości życiowych perturbacji).
– Wybaczam.
– Chciałbym zadać panu pytanie…
– A co mnie to obchodzi – zerknął na mnie spode łba – że masz ochotę na zadawanie pytań. Proszę, młodzieńcze, wyrażaj się jaśniej. Nie znoszę braku logiki.
– Ach. No tak. Więc: zadam pytanie.
– Kiedy pan zada?
– W tej chwili.
– A zatem, drogi panie, powinien pan rzec: „Zadaję pytanie”.
– Oczywiście. – Zdążyłem się już cały spocić, zupełnie jak za dawnych, klasówkowych czasów. – Ach, no więc… Zadaję pytanie: Co trzeba zrobić, żeby… żeby dołączyć do waszej grupy? Z kim mogę o tym porozmawiać?
– Dwa – odpowiedział.
– Co: dwa?
– Dwa pytania. A mówił pan o jednym. – Powolnym ruchem złożył książkę na kolanach i założył okulary, przewiercając mnie spojrzeniem powiększonych przez szkła oczu. – Dla własnego spokoju odpowiem na wybrane pytanie. Nie wiem, kim pan jest, ale w takich sprawach proszę się konsultować z panem przewodniczącym Cottonfieldem.
– Czy to…?
– A i owszem. Z tego co się orientuję, w Gapie przerwali jesienną obniżkę na męską odzież – westchnął i wrócił do książki. – Przyznam się szczerze, że ciężko nadążyć za tymi ciągłymi przetasowaniami. A teraz, pan wybaczy, proszę stąd zmykać.
• • •
Muszę przyznać, że zachowałem się głupio, ale to chyba taka specyficzna jakość mojego życia – kiedy już wpadnę na rozwiązanie, na oczach mam klapki, kurs ustawiony naprzód, bez choćby minuty poświęconej wahaniom czy przemyśleniu całej sytuacji. Zamiast więc porozmawiać ze Sznytem albo Dziewczyną z Plakatu, zasięgnąć ich porady jako doświadczonych pracowników, jak w malignie krążyłem po centrum w poszukiwaniu pana Cottonfielda. Jak na złość, zdawało się, że akurat tego dnia postanowił wzgardzić przecenami; minęła prawie wieczność, nim go w końcu namierzyłem. Wypróbowywał nowe japonki w którymś z elegantszych butików na najwyższym piętrze, krzątając się przed lustrem na tych swoich pałąkowatych nóżkach, nie zwracając oczywiście uwagi na obsługę czy innych klientów.
Cała rozmowa przebiegła niezwykle gładko (jak już wspomniałem, znam sporo trików na zmiękczanie serc pracodawców). Kiedy teraz o tym myślę, dochodzę do wniosku, że wszystkiemu winna była moja wrodzona niezdolność do zadawania przemyślanych pytań. Wtedy jednak wszystko zdawało się przebiegać wedle zamierzeń; opowiedziałem Cottonfieldowi o mojej niesłabnącej obsesji na punkcie centrum, jak to nie zadowala mnie praca ochroniarza i w skrytości ducha marzy mi się funkcja kierownicza – a przynajmniej drobna kompetencja decyzyjna, niekoniecznie związana z zarządzaniem.
– Mam setki pomysłów na akcje promocyjne dla odzieżowców! Przygotowałem projekt renowacji skrzydła wschodniego, z uwzględnieniem nowego szklanego zadaszenia! – Byłem bezbłędnym makaroniarzem wkręcania. Co najlepsze, rwący potok słów obmywający Cottonfielda najwyraźniej działał na niego kojąco – potakiwał głową i pocierał w zamyśleniu brodę, nie przestając przy tym zezować na swoje odbicie w lustrze.
Skończyłem wreszcie exposé i zamarłem w wyczekiwaniu.
– Myślę, że możemy zrobić coś w tej sprawie – rzekł.
– Och, nie ma pan pojęcia, jakie to dla mnie ważne…
– Dobrze, dobrze. Świeża krew jest potrzebna. Świat idzie do przodu, poszerza się oferta sprzedaży, pojawiają się nowe komplikacje, szachy i maty na rynkach światowych, czuję, że odnajdzie się pan w naszym świecie. Pańskie doświadczenie w ochronie nie pozostaje bez znaczenia – podrapał się po łysinie. – Orientuje się pan w… następstwach, że tak powiem – konsekwencjach – wejścia w nasze struktury?
– Decydowanie o asortymencie, zniżki i karty rabatowe, gratisowe produkty i nieograniczony dostęp do promocyjnych smyczy i innych gadżetów – wyliczyłem zgodnie ze swoją wiedzą. – Ach, no i oczywiście rezerwacja stolików.
– Maksymalnie godzinne uprzedzenie.
– Naturalnie.
– No tak, z grubsza tak to wygląda – zawahał się. – Natomiast co do, hmm… negatywnych niuansów pańskiej decyzji…
– To bez znaczenia. Naprawdę, panie Cottonfield, jestem pewien swojego wyboru.
– Skoro tak pan twierdzi… Może jednak…
– Naprawdę! – Chwyciłem go za rękę. – Zgadzam się na wszystko. Podpisujmy umowę, czy co tam jest wymagane. Jestem gotów.
Muszę oddać sprawiedliwość Cottonfieldowi. Chciał być ze mną szczery, tyle że sam zrezygnowałem z dostępu do pełnej wiedzy, podjudzany przez zżerające mnie od środka, upierdliwie silne przekonanie, że w ten sposób rozwiążę wszelkie swoje dotychczasowe problemy zarobkowo-egzystencjalne. Cholera, Sznyt też mnie ostrzegał, nie wspominając już o Dziewczynie z Plakatu – musiałem jednak postawić na swoim.
A więc postawiłem.
• • •
Teraz centrum handlowe stało się moim domem, choć może to za słabo powiedziane: całym moim światem. Nowe przywileje okazały się hojniejsze niż przypuszczałem. Niestraszny mi żaden finansowy dołek, krach na giełdzie – moje karty kredytowe nie mają limitu; nie muszę martwić się o jedzenie, ubranie, rozrywki – wszystko zapewnia mi oferta pasażu. Pomimo tego, zachowałem swoje stanowisko ochroniarza. Daje mi poczucie obywatelskiego spełnienia, poza tym pozwala utrzymać w miarę familiarne kontakty z ziomkami, Młokosem i Kokosem. No i oczywiście z Dziewczyną z Plakatu, choć nasza znajomość wkroczyła na inny poziom – myślę, że któregoś dnia skusi się, żeby podjąć taką samą decyzję jak ja. Tak, jestem przekonany, że to tylko kwestia czasu – kawiarni powodzi się coraz gorzej, konkurencja nie śpi.
Najgorsze są jednak noce, kiedy centrum pustoszeje – zamykane są sklepy, gaszone światła, a ja włóczę się po cichych alejkach, nie mając nic do roboty. Odliczam tylko czas do godziny otwarcia, jak ognia unikając spotkania z pozostałymi centrowcami, chowając się po kątach, ucinając czasem drzemkę na ławce.
Szkoda, że dopiero teraz dostrzegam ironię tego określenia: stali bywalcy centrów handlowych.
Warszawa, maj 2009
koniec
« 1 2 3 4
31 lipca 2011

Komentarze

19 X 2012   13:20:09

No i kiszka :(

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: Marcel Baron

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Krótko o książkach: Ścigając cienie
— Beatrycze Nowicka

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.