Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 10 czerwca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Anna Głomb
‹Zjedz mnie›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAnna Głomb
TytułZjedz mnie
OpisAutorka pisze o sobie:
Od urodzenia mieszkam na Śląsku, ale kiedy tylko mogę uciekam do łąk i lasów Beskidu Niskiego. Szczęśliwa mama Natalii i Mikołaja, miłośniczka zielonej herbaty, literatury, gier rpg i opery. Uczestniczę w sekcji literackiej Śląskiego Klubu Fantastyki. W 2005 debiutowałam w czasopiśmie Fahrenheit opowiadaniem „Motyl na szkle”.
Gatunekgroza / horror, realizm magiczny

Zjedz mnie

« 1 2 3 4 »

Anna Głomb

Zjedz mnie

Dziewczyna biegła tak szybko, że ledwo udawało jej się łapać oddech. Chłopak nie miał telefonu, więc pozostał im kontakt tylko za pomocą papierowych listów, ale czy to z winy poczty, czy z innych względów, ostatni otrzymała ponad półtora miesiąca temu.
Ilustracja: <a href='mailto:rafal.wokacz@gmail.com'>Rafał Wokacz</a>
Ilustracja: Rafał Wokacz
Drzwi były otwarte, co jej nie zdziwiło. Nie posiadam niczego, co musiałbym zamykać, a mój dom jest zawsze otwarty, mawiał. W środku palenisko było wygaszone, Agnieszka zapaliła świeczkę i rozejrzała się po chacie. Janka nie było. Może pojechał do lekarza do Krosna, a może na kilka dni do domu na Śląsk. Zdarzało mu się już to wcześniej. Dziewczyna rozebrała się i weszła do łóżka. W ciemności wtuliła się w poduszkę szukając znajomego zapachu. Myślała o tym, czy nie zostać tu na noc, ale przypomniała sobie, że obiecała mamie, że wróci. W końcu niechętnie ubrała się i ruszyła w stronę domu.
Następnego dnia świeciło słońce. Spakowała do plecaka kanapki, butelkę mleka, wino i kiełbasę. Jeśli chłopak dziś przyjedzie, pewnie nie będzie miał w domu nic do jedzenia. Janek czekał na nią siedząc na pieńku do rąbania drewna. Wyglądał dobrze, przybrał trochę na wadze i opalił się na słońcu.
– Byłam wczoraj. Nie było cię – powiedziała z udawaną pretensją w głosie.
– Wiem. Czułem twój zapach w pościeli.
– Wyjechałeś?
– Nie, byłem w pobliżu – uśmiechnął się blado. – Chodź do mnie, widzę, że moja narzeczona strasznie zmizerniała pod słońcem Albionu.
Agnieszka objęła go mocno.
– Wychudłam bez ciebie. Angielskie serca są zupełnie bez smaku.
– Tak? A co, pożarłaś kogoś?
– Rozważałam to, ale jakoś nic nie było dostatecznie apetyczne – roześmiała się.

W świetle dnia Agnieszka rozejrzała się po chacie. Było brudno. Kąty oplatały pajęczyny, nie mogła też znaleźć nic do jedzenia.
– Posprzątam trochę, co?
– Nie. Zostaw to, chodźmy do lasu.
Pokazał jej miejsca, których jeszcze nie znała. Dolinki i uroczyska znane tylko zwierzętom, gniazda ptaków i małe jeziorka. Teraz to ona ledwo dotrzymywała mu kroku, być może przez ostatnie miesiące spędzone w zadymionym pomieszczeniu. Prawie biegła za nim po leśnych ostępach, a potem z trudem łapała oddech, kiedy kochali się wśród buczynowych liści i na mokrej trawie. Nazywała to obchodem terenu, chociaż za każdym razem odwiedzali nowe miejsca.
Teraz Janek był jej przewodnikiem, potrafił znaleźć tropy zwierząt – saren, jeleni i łosi. Nauczył ją przekradać się cicho nad niedźwiedzimi gawrami.

Tydzień później, kiedy Agnieszka siedziała na wykładzie inauguracyjnym, ciągle jeszcze wydawało jej się, że pachnie lasem i nim. Ukradkiem dotykała rękami włosów, żeby sprawdzić, czy nie zaplątały się w nich liście. Coś się w niej zmieniło, ale nie wiedziała dokładnie co. Janek był już nie tylko ukochanym, ale też jej obsesją i nigdzie poza jego chatą, poza lasem, poza jego ramionami, nie czuła się na miejscu. Wykłady ciągnęły się w nieskończoność, a dyskusje koleżanek o jesiennych wyprzedażach wydawały jej się jeszcze bardziej banalne i głupie.
Zaczęła jeździć z prędkością, którą nawet sama przed sobą określała jako zbyt dużą. Byle jak najszybciej wrócić do niego. Na szczęście skończyły się domowe wymówki. Przed wakacjami rodzice często mieli jej za złe ten związek, ale teraz widocznie musieli się z nim pogodzić, bo nie wspominali o chłopaku. Tak było wygodniej dla wszystkich.

Do życia potrzeba ognia. Czasem wystarczą jego imitacje z kaloryferów i grzejnika samochodowego, pozwalające w zimie nie zamarznąć, ale Agnieszka uważała, że tak naprawdę niezbędny jest właśnie czysty ogień. Pachnący drewnem i migoczący iskierkami. Parzący. Lubiła patrzeć na niego, siedząc przed otwartym piecem w kuchni. Potrzebowała tego żaru, to była kwintesencja domu, pierwotnego ogniska, przy którym gromadzili się ludzie. Wyczuwała w powietrzu zapach dymu z chaty, jeszcze zanim ją zobaczyła. Przynajmniej kiedyś, bo teraz, mimo że dni były chłodniejsze, chłopak rzadko rozpalał w piecu. Agnieszka sama musiała to robić, kiedy przychodziła.
– Strasznie tu zimno, jak możesz tu siedzieć? – zapytała rozcierając dłonie.
– Chodź, ogrzeję cię – odpowiedział ze śmiechem.
– Nie. Masz pełno drewna przygotowanego na zimę, masz tu rozpalać ogień, rozumiesz? Może tobie jest ciepło, ale ja marznę.
– Skoro tego chcesz, rozpalę. – Wzruszył ramionami i niechętnie poszedł po drewno.
Janek przestał też rozpalać w kuźni. Gdzieś zgubiła się książka o kowalstwie, a narzędzie wyglądały na nieużywane od dłuższego czasu. Odpowiedział jej wymijająco, tak kochanie, potem się tym zajmę, są inne rzeczy. A ona mu uwierzyła. W końcu przedtem nieraz denerwowała się, że zajęty pracą nie ma czasu na chodzenie po lesie.
W koszu znalazła wyrzucone opakowania po lekach, tych samych, które kupiła jeszcze przed ich zaręczynami. Wyjęła je ukradkiem i zobaczyła, że w środku jest nadal kilka listków tabletek.
– A jak tam twoje serce? – zapytała w końcu. – Nie potrzebujesz leków? Mogę ci przywieźć za tydzień. Poproszę znajomego lekarza o recepty, jak nie chcesz się ruszać.
Chłopak pokręcił przecząco głową.
– Spójrz na mnie. Czy ja wyglądam na chorego? Chyba miałaś rację, to miejsce ma na mnie dobroczynny wpływ.
Przyjrzała mu się uważnie. Tak, z pewnością wyglądał zupełnie zdrowo. Dotknęła jego ciepłych dłoni i zarostu na policzkach. Nieścinane od kilku miesięcy włosy opadały luźno na ramiona. Przesunęła palcami po klatce piersiowej, guzikach koszuli i spodniach. Pomyślała, że nie tylko nie sprawia wrażenia chorego, ale też wygląda zupełnie atrakcyjnie. Poczuła znajome ciepło poniżej żołądka – pierwotną mieszankę pożądania, miłości i zwierzęcego przyciągania.

Pod koniec jesieni, w dniu kiedy spadł pierwszy śnieg, dziewczyna zdecydowała się w ogóle nie pojechać na uczelnię. Na samą myśl o nudnych wykładach przeszły ją ciarki. Zresztą, czemu nie, w końcu jeszcze nigdy nie była na prawdziwych wagarach. A semestru teraz i tak chyba nie zaliczy. Nie miała głowy do nauki, a ćwiczenia wydawały jej się nudnym, nieskończenie długim zamknięciem w dusznej przestrzeni. Wyszła z domu wcześniej niż zazwyczaj, żeby nie zwracać na siebie uwagi rodziców. Z ich domu w stronę Rzeszowa jedzie się w przeciwnym kierunku, niż do chaty, gdzie mieszka Janek. Spakowała do plecaka kaszę, ziemniaki i mięso. Zaśnieżona droga prowadziła przez kamienny most wzdłuż łemkowskiego cmentarza za cerkwią. Jeżeli zostawi samochód pod lasem, to nikt z wioski nie powinien zauważyć. Mało kto tu chodzi, zwłaszcza o tej porze roku. Teraz będzie mogła z nim spędzić cały tydzień.

Kiedy pozwalało na to słabe jesienne światło, lubiła mu czytać na głos. W ciągu ostatniego roku przyniosła ze sobą całkiem sporą bibliotekę, którą wzbogaciły pozycje, jakie zostawiali turyści w podziękowaniu za gościnę czy nocleg. Pozbierane książki stanowiły przedziwną mieszankę klasyki, tanich horrorów i ezoteryki. Co też się ludziom chce w góry zabierać. Skąd wzięła się Biblia, tego Agnieszka nie pamiętała. Może zostawił ją jakiś ksiądz przechodzący szlakiem nieopodal, albo leżała już w tej chacie, wydanie było zresztą dość stare. Rano Agnieszka znalazła ją na wierzchu ze swoim zdjęciem włożonym jako zakładka. Otworzyła i przeczytała na głos fragment zaznaczony niebieską kredką.
– Jan 6:47–58 „Kto spożywa ciało moje i pije krew moją, we mnie mieszka, a Ja w nim.” Nie wiedziałam, że jesteś taki religijny. Ty to zaznaczyłeś?
– Tak, chyba ja – wzruszył ramionami. – Nie pamiętam. Skoro tu leży, to raczej na pewno ja.

Dni spędzali w lesie, noce w swoich objęciach. W zimnym powietrzu dziewczyna czuła, że wyostrza jej się węch. Nie potrafiła nazwać tego dokładnie, ale najpierw wyczuwała obecność zwierząt, a dopiero potem znajdowała na śniegu ich tropy. Sarny i zające uciekały przed nimi w popłochu, ale inne – leśne ptaki, kruki i sowy, a nawet wilki pozwalały im podejść zupełnie blisko. Tak jakby las zaczął przyjmować ich jak swoich.
Do jedzenia wystarczały im pieczone ziemniaki, ryż i chleb. Agnieszka była głodna, oblizywała łapczywie palce po skromnych posiłkach, ale nie chciała tego okazywać. To nie było ważne.
– To jest ważne. Jedzenie jest ważne, a ty chodzisz głodna – powiedział Janek, jakby odgadł jej myśli.
Wyszedł z chaty bez słowa i wrócił po kilku godzinach z zabitym królikiem. Dziewczyna wzdrygnęła się na widok krwistej rany na szyi zwierzęcia, ale na myśl o pieczonym mięsie zapomniała o wstręcie.
– Nie wiedziałam, że kłusujesz.
– Nie kłusuję, poluję. Nie wiedziałem, że uważasz, że pedalska czapeczka z piórkiem robi cię myśliwym.
Spojrzała mu prosto w oczy.
„Gdy świt błysnął, zawyła cała Wilcza Drużyna – Najpierw raz – potem drugi i trzeci! Wierna puszcza nie zdradzi wilczych śladów i kroku! Nasze ślepia nam drogę oświecają w półmroku!”1) Czy tak? Tego rodzaju myśliwym jesteś?
– Dokładnie tak. – Chłopak przyciągnął ją do siebie i opierając o stół tuż obok martwego królika, powoli zaczął rozpinać guziki jej spodni. – Dokładnie tak.

« 1 2 3 4 »

Komentarze

13 III 2012   21:23:53

Świetne opowiadanie, zajrzyj też do moich: http://swiatopowiadan.wordpress.com

14 III 2012   21:41:41

przejrzysty styl plus niejednoznaczny przekaz, efekt ciekawy

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: Marcel Baron

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Trawa porośnie twarze i imiona
— Beatrycze Nowicka

Nie wierz drzewom, co wyrosły w jedną noc
— Zofia Marduła

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.