Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 12 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

C.S. Friedman

ImięC.S.
NazwiskoFriedman
WWW

Dominium

C.S. Friedman
« 1 10 11 12

C.S. Friedman

Dominium

Był wysoki i szczupły, widziała wyraźnie delikatne rysy twarzy i skórę tak bladą w blasku księżyca, jakby była zrobiona alabastru. Włosy sięgały mu do ramion, w świetle słońca zapewne byłyby brązowo-złote, lecz zimne światło Dominy nadało im dziwaczny odcień popiołu. Bijący z jego twarzy nienaturalny blask pochodził od aureoli, jaką tworzyło mu nad głową światło odbijające się od włosów. Był czysty. Nienaturalnie czysty. Jego surdut w kolorze ciemnego granatu był wolny od jakiegokolwiek brudu czy kurzu. Nawet jego buty wyglądały nieskazitelnie, mimo że pod jego nogami było pełno błota. Głownia przypasanego do boku miecza jarzyła się jasnym światłem. Wtedy w pełni uświadomiła sobie swój opłakany stan. Była spocona, upodlona, brudna od błota i innych świństw, w jakich przyszło jej się czołgać. Sprawiło to, że jego pedantyczny wygląd wydał jej się podwójnie nienaturalny.
Jego oczy spoczęły na niej, jak spojrzenie kobry hipnotyzującej swoją ofiarę. Nie była w stanie odwrócić wzroku.
– Kim jesteś? – wyszeptała, swoim chrypliwym głosem.
Jego spojrzenie było zimne – tak zimne! – ludzkie w swej formie, lecz w głębi nie dostrzegła człowieczeństwa. Zauważyła, że spogląda na jej miecz, a jego twarz przybrała dziwny wyraz. Czy mógł być zrodzony z fae, wrażliwy na wiarę zawartą w jej błogosławionym ostrzu? Starała się podnieść broń wyżej, by móc się bronić, ale ten wysiłek był bezcelowy. Mucha w sieci pająka miała większą swobodę, niż ona.
Ruszył w jej stronę. Strach uwiązł jej w gardle. Zaczęła się wić, starając jak najbardziej się od niego odsunąć; w duchu przeklinała samą siebie za słabość. Cóż takiego było w tym człowieku, że wzbudzał w niej strach, jakiego nie czuła nigdy dotąd? Bała się go bardziej aniżeli wszystkich demonów, z jakimi przyszło jej się mierzyć. Czy to z powodu, że ciemność, jaką w nim wyczuwała, nie zostawiła jakichkolwiek śladów w jego wyglądzie? Piękna twarz i księżycowa poświata nad głową sprawiały, że wyglądał niemalże anielsko. Łagodnie. Czy łatwiej było obcować z potworami, gdy wyglądały w ten sposób?
Znalazł się tuż przy niej. Ogromnym wysiłkiem woli zmusiła się, by nie ukorzyć się przed jego spojrzeniem.
– Taka dzielna – powiedział czule. W jego głosie wyczuwała delikatne naleciałości, których nie potrafiła rozpoznać: echo zaginionych już krain i języków.
– Walczyłabyś ze mną, gdybyś tylko mogła, prawda? Nawet gdyby bitwa była przegrana, zanim byś ją rozpoczęła.
Sięgnął po jej miecz. W odpowiedzi zacisnęła palce na rękojeści – ale wtedy on dotknął jej i zamarła – wyjął broń z jej dłoni z taką łatwością, jakby odbierał dziecku zabawkę. Przez chwilę wpatrywał się w wyryte na uchwycie kościelne insygnia. Cała nadzieja, jaką wiązała ze świętym symbolem i tym, że powstrzyma przybysza, zniknęła, gdy dotknął jego powierzchni. Iskierka rozbawienia złowieszczo rozbłysła w jego oczach.
– Czym jesteś? – wyszeptała.
– Sługą Jedynego Boga, w sposób, jakiego nie jesteś w stanie pojąć.
Odstawił miecz na bok, wbijając go w podłoże, tuż poza jej zasięgiem. Sięgnął dłonią do jej twarzy. Usiłowała się odwrócić, ale pnącza były tak ciasne, że nie zdołała ruszyć się nawet o parę cali. Blade palce musnęły jej policzek, przedrzeźniając dotyk kochanka.
– Bezsilność – wymamrotał. – To jest twój największy strach, nieprawdaż? Lepiej odnieść tysiąc ran w walce, niż oddać kontrolę nad własnym losem w ręce kogoś innego. – Uśmiechnął się chłodno, odgarniając z jej twarzy pukiel spoconych włosów. – Jakie to smutne, że ostatecznie twoja wiara cię zdradziła.
Gniew wezbrał w niej niespodziewanie, wypierając cały strach i rozpacz; jej dusza wypełniona była rozpalonym do białości oburzeniem. Nie będę twoją marionetką, krzyczała jej dusza. Kobieta wpatrywała się w niego – był taki piękny, czysty, idealny w swej próżności – i zdała sobie sprawę, że pozostała jej jeszcze jedna broń. Być może nie odzyska dzięki temu wolności w tym życiu, ale odbierze ją, zmierzając do następnego.
Znam twoją słabość, pomyślała.
Zebrała flegmę z głębi płuc. Nie było to trudne; jej klatka piersiowa była pełna tego świństwa.
– Pierdol się! – wyryczała.
I splunęła mu w twarz.
Był wyraźnie nieprzygotowany na takie posunięcie i przez moment stał nieruchomo, a glut pełen krwi i śliny spływał mu po policzku. Ludzka fasada zniknęła, gdy chwycił ją za czubek hełmu i wykręcił jej głowę, odsłaniając tym samym szyję. Ślina na jego twarzy eksplodowała tysiącem lodowych odłamków, ale kobieta wiedziała, że wciąż czuł jej ślad, niczym palące znamię. Niedoskonałość. Brud. Zaprzeczenie jego dominacji. Gotował się w nim czarny gniew, bardziej intensywny, niż jakakolwiek ludzka emocja, którą miała prawo zawierać śmiertelna dusza. Wyczuła wzbierający w nim głód krwi. Było lepiej niż przywidywała.
Zamykając oczy, wymamrotała modlitwę. Szykowała się na śmierć. Przyjmij moją duszę, Boże Ziemi i Erny, obym mogła ci służyć w kolejnym życiu, aż po wieczność.
Lecz sekundy mijały i nic się nie działo. Czuła drżenie jego ręki, w miejscu gdzie jego palce wbijały się w jej ciało. Poza tym jednak, stał zupełnie nieruchomo.
Boże, pozwól by ogarnął go gniew. Niech skonam szybko. Proszę.
Wreszcie zniżył twarz do jej gardła. Przygotowała się, że je rozszarpie, albo przetnie, albo zrobi cokolwiek innego, co sprowadzi na nią upragnioną śmierć. Lecz ta nie przyszła. Faith wyczuwała jego chłodny oddech tuż nad krawędzią jej ryngrafu. Niespodziewanie dotknął jej skóry ustami. Rozbrajająco delikatnie, w perwersyjnie intymny sposób. Czuła się bardziej splugawiona przez ten jeden pocałunek, aniżeli przez wszystko, co jej się dotąd przytrafiło. Wzdrygnęła się, gdy zimny oddech przyprawił ją o gęsią skórkę.
– Powiedz swoim mistrzom, że Puszcza ma teraz swój głos – wyszeptał jej do ucha z czułością kochanka. – Powiedz im, że intruzi nie będą mile widziani.
Po tych słowach puścił ją i odsunął się. Trzymające ją pnącza zaskrzeczały, zesztywniały i rozprysły się niczym szkło. Zamarznięte, czarne kryształy sypały się wokół niej, gdy niespodziewanie została uwolniona. Nieoczekiwany brak podpory sprawił, że opadła na kolana. Przez chwilę nie była w stanie nic zrobić, starając się złapać oddech i pojąć, co właśnie miało miejsce. Potem na niego spojrzała. Burza emocji, które chwilowo nim zawładnęły, już zniknęła. Jego spojrzenie znów było nieprzeniknione jak zamarznięte jezioro.
Wskazał w głąb Puszczy, w stronę, w którą miała zamiar biec.
– Tam jest południe – powiedział, po czym dodał: – Nic cię nie zatrzyma.
Odwróciwszy się do niej plecami, wszedł w mrok Puszczy. Po chwili nie było po nim śladu.
Faith przymknęła oczy i zadrżała. Jej instynkt samozachowawczy krzyczał, że wskazówkom takiej istoty nie można ufać. Wilki chciały zagnać ją dokładnie w to samo miejsce, dla własnych celów. Skąd mogła wiedzieć, że jego motywy były inne? Logika jednak podpowiadał co innego. Nie było sensu, by przekazywał jej wiadomość skierowaną do Kościoła, gdyby nie spodziewał się, że ją doręczy, prawda? Jeżeli miałoby to ją zgubić, zaprzeczałby własnym słowom.
Powiedz swoim mistrzom, że Puszcza ma swój głos.
Po raz ostatni spojrzała na migoczącą w strumieniu wodę, po czym odwróciła się i pokuśtykała w głąb lasu i cieni, w stronę, która, jak miała nadzieję, była południem.
• • •
– Nie da rady stąd uciec.
Zaskoczony, Tarrant odwrócił się, by dostrzec stojącego zaledwie kilkanaście kroków za nim albinosa. Czy ten człowiek go śledził? Jeżeli tak, to może się okazać bardziej niebezpieczny, niż Tarrant początkowo przewidział.
Perwersyjnie odkrył, że ten koncept wcale go nie niepokoił. Ostatnimi czasy zbyt mało rzeczy na tym świecie stawiało przed nim jakiekolwiek wyzwania.
– Niech to będzie dla niej test wiary – odpowiedział.
– Jej towarzysze z Kościoła tu przyjdą. Twoje ostrzeżenie ich nie powstrzyma.
Nie, pomyślał Tarrant. Moje ostrzeżenie spowoduje dokładnie to, co zamierzyłem.
Kościół nie będzie miał wyboru, będzie musiał do niego przyjść. Być może nie od razu – może za pokolenie lub nawet dwa – ale prędzej czy później będą musieli tu przyjść. Jako religia, która oddana była kontrolowaniu fae, nie mogli po prostu siedzieć z boku i patrzeć, jak ludzki czarnoksiężnik przejął dominium nad Puszczą. Przyjdą. Przyjdą w sile. Było to równie nieuchronne jak wschód słońca o poranku.
– To będzie test ich wiary – powiedział po cichu.
Nie spodziewał się, że Amoril doceni ironię tej sytuacji. Ten człowiek nie mógł wiedzieć, że w odległej przeszłości – odległym życiu – Tarrant był jednym z ojców założycieli Kościoła. Jeżeli księża przyjdą wydać mu wojnę, wydadzą ją tym samym swojemu Prorokowi.
Jeśli zdobędą się na odwagę, by wyzwać mnie w tym miejscu, będę wiedział, że moje dzieło nie poszło na marne.
– Masz zamiar tu zostać? – zapytał Amoril. Pomimo że wyartykułował tylko jedno pytanie, parę innych zabrzmiało w jego echu: Czy naprawdę moglibyśmy stąd odejść? Czy Puszcza nam pozwoli? A co, jeśli ty możesz wyrwać się spod jej mocy, a ja nie? – Czy to rozsądne?
To, że Amoril tak bardzo bał się Puszczy było oznaką słabości. Jeżeli ten człowiek miałby być mu przydatny jako sługa, Tarrant będzie musiał zniszczyć w nim tę słabość.
Przypomniał sobie chwilę, gdy jego własna siła została poddana próbie. Gdy gniew i żądza krwi szalały w jego żyłach niczym pożar, grożąc spaleniem duszy na proch, jeśliby poddał się ich pragnieniu i pożarł kobietę. Oparcie się temu atakowi wymagało całej siły jego woli, ale udało mu się. Teraz Puszcza znała jego prawdziwą potęgę. Żadne sztuczki nie mogły go zmusić do wypicia choćby kropli krwi czy zabicia na polecenie. Puszcza zmierzyła się z nim w teście sił i przegrała.
Jęzory fae lizały jego stopy niczym ozór zbitego psa. Wciąż niebezpieczne i nieprzewidywalne – co do tego nie było wątpliwości – ale jednak posłuszne jego woli. Sprawił, że Puszcza dopasowała się do niego, czy to on dopasował się od niej? Żądza krwi, która określała jego byt przez wieki, teraz wydawała się czymś odległym, pozbawionym mocy. Czyżby wreszcie się od niej uwolnił, czy może była to jedynie chwilowa przerwa? W każdym razie było to coś, co miał zamiar docenić, wolność, o której marzył przez tyle lat, ale nigdy nie podejrzewał, że jest możliwa.
Spojrzał na północ w stronę czarnych szczytów górskich, skąpanych w świetle Dominy, wznoszących się dumnie nad morzem migoczącej mocy. Wybornie. Wyczuwał, że na południu kobieta powoli docierała do wolności, pomimo że w ślad za nią nie podążały żadne zjawy zrodzone ze strachu – tak jak miałoby to miejsce wypadku normalnej kobiety – jej przerażenie było wyczuwalne, niósł je wiatr. Również wyborne.
Nic w Puszczy nie spowolni jej marszu. Przynajmniej dopóki on tak zechce.
Tyle piękna, tyle potęgi.
– Chodź – powiedział cicho. – Mamy zamek do zbudowania.
Wślizgnął się między cienie Puszczy bez najmniejszego wysiłku, jego ciemnogranatowe szaty zlały się z nimi. Albinos patrzył na niego przez chwilę, czerwone ślepia wypełniał cały szereg niewypowiedzianych emocji. Zacisnął jednak usta, lekko skinął głową i podążył w ciemność za swoim nowym panem.
koniec
« 1 10 11 12
21 kwietnia 2012

Komentarze

12 V 2012   22:01:49

Fatalnie napisane. Przerost zaimków nad treścią.

24 V 2012   10:19:52

Zaimków? O__o

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Inne recenzje

Gdzieś w połowie drogi
— Beatrycze Nowicka

Cierp, Łowco, cierp
— Beatrycze Nowicka

Sztuka wyobraźni
— Beatrycze Nowicka

Nietypowe fantasy typowe
— Beatrycze Nowicka

Paleni i mrożeni
— Eryk Remiezowicz

Tegoż twórcy

Paleni i mrożeni
— Eryk Remiezowicz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.