Generał Emil Biddon spojrzał ponuro na chwilowo byłego komandora Capsa, który próbował zobaczyć czubek swojego języka, co sądząc po jego minie wcale mu nie wychodziło. Chwilowo były komandor Caps to jeden z najbardziej utalentowanych ludzi w armii od „rozwiązywania problemów w legalny sposób”. Obcy zawsze byli jak najbardziej legalni, takowoż naturalną koleją losu przypadli Capsowi.
Prawdziwa historia bitwy o Różę
Generał Emil Biddon spojrzał ponuro na chwilowo byłego komandora Capsa, który próbował zobaczyć czubek swojego języka, co sądząc po jego minie wcale mu nie wychodziło. Chwilowo były komandor Caps to jeden z najbardziej utalentowanych ludzi w armii od „rozwiązywania problemów w legalny sposób”. Obcy zawsze byli jak najbardziej legalni, takowoż naturalną koleją losu przypadli Capsowi.
Qualis
‹Prawdziwa historia bitwy o "Różę"›
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Autor | Qualis |
Tytuł | Prawdziwa historia bitwy o "Różę" |
Opis | Qualis zaprezentował się już w Esensji opowiadaniem "aI" (Esensja 1 (IV) 2001)... |
Gatunek | SF, space opera |
Gdzieś w ciemnym kącie kosmosu, gdzie wiatr słoneczny zakręca, a grawitacja w zasadzie nie powinna działać, unosi się majestatycznie Sztab Generalny Zjednoczonych Kosmicznych Sił Ziemskich (SGZKSZ). Grawitacji na pewno by tu nie było, ale niestety dla niej, Sztab jest tak wielki, olbrzymi i-w-ogóle, iż sam ten fakt po prostu, ujął grawitację za jej męskie przyrodzenie, ścisnął jednoznacznie acz delikatnie, po czym przytargał na miejsce… A propos unoszenia się, Sztab nie unosił się może dosłownie, trudno bowiem, unosić się w przestrzeni kosmicznej. Jak znaleźć jednak inne wojskowe słowo na to, co nasz Sztab robił? Więc niech zostanie – unosił się. Dokładnie to bryła konstrukcji unosiła się, a Sztab przebywał sobie w jej wnętrzu. To znaczy Sztab unosił się niejako pośrednio, nie bezpośrednio, a konkretnie, unoszenie się Sztabu czerpało swoją ważność wprost z unoszenia się bryły statku. Mówiąc prościej; Sztab unosił się, ponieważ znajdował się na statku, który co warto nadmienić, także się unosił. Jeśli kogoś dziwi takie dokładne roztrząsanie położenia Sztabu, niech pamięta, że mówimy o Obiekcie Wojskowym. Tu nie ma miejsca na żadne nieścisłości, pierdoły i wydumane filozofie… Nieciekawe, wręcz zadupiaste, położenie Sztabu tłumaczy jego tajność. Wojsko kocha tajność, a kosmos dostarcza szczególnie dużo okazji ku temu. Jest, jakby nie patrzeć, duży… Może nie aż tak duży jak by się chciało, lecz cóż… Sztabowi wybrano więc najbardziej tajnie miejsce, jakie można było tylko znaleźć…
Cała historia zaczęła się – oczywiście – wcześniej. Aby Sztab mógł znaleźć się tam gdzie się obecnie znajduje (a dokładnie: unosić się tam gdzie obecnie się unosi) musiało nastąpić przedtem parę małych wojskowych zdarzeń. Jak na przykład lot człowieka w kosmos – co jak wiemy dokonał pewien krótko ostrzyżony osobnik. Oraz na księżyc, czego dokonała trójka zuchów z szczecinką na głowie. Warto także wspomnieć powierzchnie Marsa, odwiedzoną przez bohaterską, pokrytą dyskretną fryzurką, ósemkę. I nie powinien przeszkadzać nikomu fakt, że wszyscy byli krótko, w ten czy inny sposób, ostrzyżeni! Fakty! Liczą się fakty! Jak zakrzyknął pewien gentelmen na wieść, że jego małżonka jest w ciąży. Bynajmniej nie z nim. Potem nastąpiła krótka przerwa w podboju. Cóż okolice Ziemi zdobyte… A reszta? Jaka reszta?? Produkcja krótko włosych osobników postępowała jednak raźno. W końcu trzeba było coś z nimi zrobić. Jako, iż na ojczystej planecie nie było już niczego tak naprawdę ekscytującego, jasne, niebieskie spojrzenie owych krótkowłosych młodzieńców padło na gwiazdy. Hmmm… Mrugają sobie one? Huh…?! Mrugają…? Od takich przenikliwych myśli niedaleko już do wyprawy w KOSMOS. „Kosmos, panie, prawdziwy Kosmos, kurde panie, nie tam, panie, śiuśki-majtki-Księżyc-Mars-i-Orbita-!”. Zmierzchłe to dzieje. Następnie rzecz potoczyła się gładko. Nasi bohaterowie, kiedy byli tak daleko od Ziemi, iż mogli swój bełkot zwalić na zakłócenia, raźno wzięli się za pędzenie bimbru z paliwa rakietowego. Zgodnie z starą, szacowną tradycją podróżniczo-koszarową. Bimber ów, to pra-pra-dziadek współczesnego wojskowego „Tomasza”. W końcu głęboki kosmos nigdy nie rozpieszczał W tym szlachetnym stanie ducha, nastąpiło wielkie spotkanie z Obcymi rasami. Spotkania by nie było gdyby nie jedna pomyślna okoliczność – a mianowicie – wszystkie jako tako inteligentne rasy skierowały swe dzielne załogi w… Oczywiście, że TAM! Bo niby gdzie indziej?! Środek Galaktyki. Żadne inne miejsce nie wydawało się godne takiej wyprawy. Dzielne statki z dzielnymi żołnierzami na pokładzie, wpadły po prostu na siebie, a ich załogi po pewnym czasie, różnym w zależności od umiejętności sporządzenie napojów z paliwa, skojarzyły przykry fakt: coś jest nie tak! „Oż kurwa… Panie Kapitanie… wpadliśmy na coś… coś… coś… kurwa?!” w różnych językach, ciamganiach, brurlach, kłapciach i innych mniej pospolitych formach porozumiewania się, przelatywała wiadomość od ucha (lub innego narządu) do ucha (lub czegoś innego) znakomitych załóg. Umysły w pewnym stanie nie widzą żadnych przeszkód. Kapitanowie polecili zbadanie przyczyny i „naprawienie tego burdelu, kurwa, sierżancie!”. Sierżanci nie są, rzecz jasna, od takich banałów, więc wkrótce obok kłębowiska szczepionych statków pogodnie unosili się żołnierze szeregowi. Nikt nie był specjalnie zdziwiony widokiem innych szeregowych obiektów lewitujących z równą pogodą nieopodal, o rozmaitych kształtach, i co ciekawsze, każdy jakoś rozumiał to, co to szeregowe obiekty wojskowe próbowały artykułować. Proste szeregowe, wojskowe słowa typu „Kurwa!”, „Chuj z tym…” czy „Ale wypieprzyło…” powodowały zgodne machanie głowami, mackami, brdulami i innymi odroślami. Załogi po tych fachowych oględzinach, doszły do zgodnego, nad wyraz sensownego w tych okolicznościach wniosku, iż nic tu po nich, po czym próbowały się rozejść do swoich statków… Prawdę mówiąc łatwiej jest wyjść niż wejść (złota ta reguła nie dotyczy tylko statków kosmicznych, co warto sobie zapamiętać), toteż szeregowi żołnierze rozeszli się, jak na wojsko przystało, zupełnie przypadkowo, nie pamiętając zbytnio jak właściwie wygląda ich własny statek. A że wnętrze okazało się trochę inne, oraz temu idiocie Figielskiemu wyrosło coś na kształt macki na twarzy, to już wina złych Proporcji… Przez duże „P”. Albo kaca… Też przez duże „K”. Albo odległości od… czegokolwiek. Stara zasada klin-zbić-klinem pozwoliła na długie i bez konfliktowe współżycie różnych zupełnie istot na bardzo małym przecież obszarze plątaniny sczepionych statków. Do Central szły same zakłócenie – rozumie się taka Odległość ( przez duże „O”, rzecz jasna). A kapitanowie, którzy rozsądnie próbowali wytrzeźwieć, stwierdzali, że nic nie rozumieją, nic nie widzą, i co to jest to brązowo-zielone, do którego, o ile sobie dobrze przypominam, zwracali się per Rychu??! Nie… na trzeźwo nikt nie był w stanie się z nikim porozumieć… Odkręcanie tego zajęło naprawdę sporo czasu… Ale to inna historia. Pozostał tylko jeden mały szczególik. Jeden statek nie zderzył się z innymi. Z tego prostego powodu, iż jego załoga była trzeźwa jak noworodek przed karmieniem. Wyhamowali, więc przepisowo, popatrzyli na wszystko, pogardliwe zmrużyli oczy (to znaczy zmrużyliby gdyby je mieli), z rezygnacją wzruszyli ramionami (oczywiście gdyby je mieli to by to zrobili, ale przecież nie o to tu chodzi), po czym wykonali równie przepisowe „w tył zwrot” i polecieli do domu. A ich Centrala dostała jasny i logiczny meldunek – mimo takich odległości (przez duże „O”)…
Sztab Generalny Zjednoczonych Kosmicznych Sił Ziemskich. Pancernik „Fryderyk Karthon”. Trwa narada:
– … Podsumowując to wszystko, jesteśmy zdania, że wycofanie naszych sił z rejonu „Róży” pozwoli na uniknięcie strat. Przyśpieszy też ewentualne kontruderzenie, zachowując nasze siły z „Róży” nienaruszone.
Zapadła cisza. Wszyscy obecni skupili wzrok na głównodowodzącym Ziemskich Sił Kosmicznych, legendarnym Fryderyku „Wy” Karthonie. Karthon, jak zwykle, wbijał swój lodowaty wzrok gdzieś w przestrzeń, mrożąc nieznane uczestnikom narady przestrzenie. W tej sytuacji, docierały do nich tylko mało optymistyczne fale chłodu. Przydomek „Wy” Karthon zawdzięcza używaniu formy „Wy” przy zwracaniu się do otoczenia. Wbrew pozorom nie prowadziło to do żadnych nieporozumień. Adresat Karthonowego „Wy”, nawet w sytuacji, gdy Karthon był odwrócony do niego plecami, zawsze widział, że to „Wy” odnosi się do niego. Właśnie niego. Niepokojące, ale prawdziwe.
Karthon siedział u szczytu wielkiego sztabowego stołu. Nad stołem unosiła się duża, trójwymiarowa i kolorowa mapa rejonu „Róży”. Na krawędzi mapy była widoczna brzydka, niesympatyczna plama. To wróg. Wniosek sztabu był jednomyślny i dawał się wyrazić w stwierdzeniu: „spieprzamy, bo oberwiemy…”.
– Mmmm – westchnął Karthon – może przypomnijcie nam, kto tam dowodzi?
– Tam? – zdziwił się generał-komandor Asturbacja. Pytanie było, bowiem skierowane do niego. – eee… generał Emil Biddon.
– No właśnie – potwierdził Karthon – nie ma więc dyskusji.
Chwila konsternacji w Sztabie. Nie wycofujemy się?? Ależ…
– Nie wycofujemy się?? Ależ… – zdecydował się wyartykułować wątpliwości Sztabu komandor Perma.
– Wy najwyraźniej nie wiecie – przerwał mu Karthon – że Biddon to facet, któremu jaja wychodzą nogawkami! Koniec dyskusji!
„Róża” była małym lecz bogatym układem. Problemem było jej położenie. Dalekie raczej od Ziemskich wpływów. Wielu uważało jej zajęcie za szaleństwo. Prawie wszyscy zgadzali się, że utrzymanie jej w obecnej sytuacji z potężną flotą „Smarków” blisko granicy układu, było niemożliwe. Szalone i niewykonalne. Oczywiście Fryderyk „Wy” Karthon był tym, który z zdania „Wszyscy”, robił zdanie „Prawie wszyscy”. Wedle powszechnej wśród sztabowców opinii, stary Fred przecenił po prostu starego Emila.
"Emil Biddon nie wyglądał mi na faceta któremu by jaja wychodziły nogawkami… pomyślałem podczas narady Sztabu. Aczkolwiek nie podzieliłem się swoimi myślami z nikim. Dziś wiem – to nie był błąd.” – z „Mój szlak bojowy – ciernista droga chwały – wspomnienia komandora Joachima Perma"