Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 26 czerwca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Ryszarda Bańka
‹Czysta chemia›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorRyszarda Bańka
TytułCzysta chemia
OpisAutorka pisze o sobie:
Urodziłam się w roku 1974, w Lublinie. Pisuję fanfiki oraz głupie wierszyki dla uciechy czytelników różnych forów. A czasami próbuję wydusić z siebie coś poważniejszego…
Gatunekfantasy, kryminał

Czysta chemia

« 1 2 3 4 5 »

Ryszarda Bańka

Czysta chemia

Emanuel Svanson, dyrektor szpitala, wzbudzał zaufanie swym wyglądem, choć zdaniem Brugge’a był na to stanowisko zbyt młody. Patrzył na nich znad kwadratowych okularów, lekko skubiąc ciemne bokobrody, które miały – zapewne – dodawać mu powagi. Okna gabinetu wychodziły na zachód i popołudniowe słońce wpadało teraz przez nie, kreśląc prostokąty na wypolerowanym blacie biurka i sprawiając, że musieli mrużyć oczy. Brugge’owi przyszło do głowy, że w tym oświetleniu doktor może studiować najdrobniejszy przejaw mimiki swych rozmówców, sam nie poddając się obserwacji – i w myślach wyraził mu uznanie.
– To nie jest dobry pomysł, panie Hauke – stwierdził Svanson, wysłuchawszy ich. – Pan Charpentier jest naszym pacjentem, nie zaprzeczam. Ale kontakt z nim… cóż, czasami, kiedy ma lepszy dzień, można próbować. Ale zazwyczaj te próby są daremne.
– Nalegamy – powiedział z naciskiem Otto. – To niezwykle ważne, bym mógł porozmawiać z profesorem. Od tego zależą…
– Sprawy najwyższej państwowej wagi – wszedł mu w słowo Brugge.
Doktor przypatrywał im się dłuższą chwilę w milczeniu, po czym wzruszył ramionami.
– Skoro panom tak zależy… Ale proszę pamiętać, że uprzedzałem i nie mieć do mnie pretensji, jeśli rozmowa okaże się niemożliwa. – Sięgnął po stojący na biurku mosiężny dzwonek; po chwili do pokoju wszedł pielęgniarz. – Zaprowadź panów do profesora Charpentiera; gdzie on teraz jest?
– W pokoju dziennym, proszę pana – zameldował pielęgniarz.
– Dobrze. Jeśli rozmowa miałaby odbyć się bez świadków, mogą panowie skorzystać z którejś z izolatek, Tom ma klucze. Ale tak jak mówiłem… W jakim stanie jest teraz Charpentier? – spytał pielęgniarza.
– Spokojny. Ale nie kontaktuje.
– Proszę próbować, może będziecie mieli panowie szczęście. Może przy was się nieco ożywi.
• • •
Opisał już wszystko, co pamiętał; dużo tego nie było – ot, ulotne wrażenia, strzępki mgły. Pozwalał teraz myślom krążyć swobodnie, licząc na to, że uda mu się uchwycić jeszcze coś, co umykało, gdy próbował się skupić. Przypominało to wypatrywanie kota w ciemnym pokoju, gdy kątem oka zauważasz błysk jego ślepi, lecz kiedy skierujesz wzrok w tę stronę, nie widzisz nic.
Zastanowił się i zapisał tę myśl. Czy miał kiedyś kota? Pewnie tak.
Coś zasłoniło mu światło. Podniósł głowę.
– Oddaj! – powiedział starzec w szarym, szpitalnym ubraniu, takim samym, jak i jego. – Oddaj! – Kościste ręce wyciągnęły się ku jego zeszytowi. Obronnym ruchem przycisnął go do piersi, to przecież było wszystko, co tutaj miał.
– Myślisz, że stąd wyjdziesz? – Starzec nachylił się ku niemu, kropelki śliny pryskały z bezzębnych ust. – Myślisz, że jak napiszesz wszystko, co chcą, to cię wypuszczą? Stąd się nie wychodzi… – Zaniósł się suchym, urywanym śmiechem. – Jak się nazywasz?
– Ja… ja… nie wiem.
– Zapomniałeś… Nie wyjdziesz stąd. Każdy, kto tu przychodzi, myśli, że wyjdzie… że rodzina się o niego upomni, zabierze… Nie wyjdziesz! A wiesz dlaczego?
Nie był w stanie odpowiedzieć, pokręcił tylko głową.
– Bo jesteś wariat! – W oczach starca zabłysły złośliwe ogniki. – Jesteś opętany, widzę to w tobie, tu… – Sękaty paluch dotknął jego czoła. Adam (czy naprawdę Adam?) wzdrygnął się jak od lodowatej wody.
– Nie jestem… – zaprotestował słabo. Starzec prychnął pogardliwie.
– On niedługo zacznie krzyczeć – powiedział szeptem, przysuwając twarz do twarzy Adama; mężczyzna z trudem powstrzymał grymas obrzydzenia. – Będzie krzyczał, będzie chciał na wolność. On też chce wrócić.
– Kto? – jęknął Adam, przerażony.
– Nie wiem. Ten w tobie. Tamten też krzyczy. – Staruch wskazał palcem na innego z pacjentów, siedzącego nieruchomo w kącie. – Wrzeszczy i wyje nocami, mówi „wypuśćcie mnie”, czasem płacze kobiecym głosem… Ty też tak będziesz! Ja tu już jestem dwadzieścia lat, ja was rozpoznaję!
– Nie, ja… nie…
– Oddaj! – Starzec znów sięgnął po zeszyt, Adam skulił się. – Chcę wiedzieć, co tam piszesz, bo piszesz o mnie! Wszyscy piszecie o mnie, patrzycie na mnie, mówicie za plecami! Dawaj!
Nagle wokół zaroiło się od ludzi, a może tylko przedtem, skupiony na rozmowie, nie zauważył, jak się schodzą? Blade, obrzękłe twarze przyglądały mu się tępo, szare stroje i krótko ostrzyżone głowy upodabniały ich do armii identycznych manekinów. W nagłym skurczu przerażenia uświadomił sobie, że też będzie taki jak oni – jeśli nie przypomni sobie, jeśli nie udowodni, że jest normalny…
A jeśli nie jestem? – pomyślał i podniósł dłonie do ust, by nie wybuchnąć wrzaskiem.
• • •
Czekali w izolatce; Hauke, podniecony i zniecierpliwiony, przechadzał się tam i z powrotem po wąskim pokoju, jego okrągła twarz przybrała wyraz skupienia, małe oczy błyszczały. Wciąż nie chciał powiedzieć Brugge’owi, na czym polegała jego koncepcja.
– Sam pan zobaczy – zbywał go. – I proszę pamiętać, że to wszystko czysta chemia!
Wreszcie skrzypnęły drzwi; pielęgniarz, posapując, wtoczył fotel na kółkach. Siedzący na nim mężczyzna miał nisko opuszczoną głowę, wychudzone, pokryte plamami ręce spoczywały nieruchomo na poręczach.
– Profesorze Charpentier! – podskoczył do niego Hauke. Żadnej reakcji.
– Chwileczkę! – Pielęgniarz pomajstrował coś przy oparciu fotela; goście ze zdumieniem patrzyli, jak przypina do niego instalację z pasków i drutu, i uniósłszy delikatnie głowę pacjenta, umieszcza ją w tym stelażu. Charpentier patrzył teraz przed siebie, prosto na pochylającego się nad nim Haukego. Otto zamarł.
Oczy Charpentiera były puste i martwe, bezrzęse powieki nie drgnęły nawet. Nic nie wskazywało na to, że profesor w ogóle ich zauważył. Z kącika półotwartych ust ściekała ślina, którą pielęgniarz natychmiast wytarł.
Próbowali nawiązać kontakt jeszcze przez dobrą godzinę, lecz w końcu nawet Hauke się poddał. Nie pozostało nic innego, jak wracać – w poczuciu klęski. Musieli przyjąć do wiadomości, że Svanson miał rację – wielki niegdyś umysł został całkowicie zniszczony.

Otto był wściekły. Jego koncepcja była przecież tak jasna, tak klarowna, i tak doskonale wszystko tłumaczyła! Brakowało jej tylko ostatecznego potwierdzenia – a teraz nie miał pojęcia, gdzie go szukać. Pielęgniarz Tom odprowadzał ich do wyjścia, lecz zostawił w połowie drogi, bo na dziennej sali wszczął się nagle jakiś zamęt. Usłyszeli wrzask – a po chwili ujrzeli, jak dwóch osiłków prowadzi pod ręce szarpiącego się starca. Za nimi następna para ciągnęła chudego mężczyznę w średnim wieku, który krzyczał przenikliwie i przyciskał do piersi brulion w żółtej oprawie.
Na jego widok pułkownik stanął jak wryty, a oczy rozszerzyły mu się ze zdumienia.
– Winston! Na cyrkiel Konstruktora, co ty tu robisz, Winston?
• • •
Siedzieli wszyscy razem w gabinecie dyrektora szpitala; Winston, dla pewności, został przypięty pasami do krzesła, był już jednak spokojny i zdawał się wręcz wstydzić swego niedawnego wybuchu.
– To mój służący – wyjaśniał zaaferowany Brugge. – Zniknął wczoraj, myślałem… byłem pewien, że uciekł. Od żony – dodał konspiracyjnym szeptem. – Nie rozumiem… Zawsze był taki spokojny, zrównoważony, skąd wziął się tutaj?
– Znaleziono go, gdy wędrował ulicami miasta w samej bieliźnie; nie potrafił odpowiedzieć na pytania policjantów, nie wiedział, kim jest, więc przywieźli go do nas. W nocy dostał poważnego ataku, można powiedzieć, otarł się o śmierć… Nie wiemy jeszcze, co to było, jest wciąż pod obserwacją – wyjaśnił Svanson. – Prawdę mówiąc, najbardziej przypominało to efekty działania pewnej trucizny. Zlecono badanie treści żołądka, niestety na wyniki wciąż musimy czekać. Nasze laboratorium jest nieco… niedoinwestowane – uśmiechnął się krzywo. – Poza tym pan Winston nie sprawiał kłopotów, póki nie wdał się w kłótnię ze starym Jessopem; to jeden z naszych najdłuższych stażem pacjentów… Chodziło zapewne o ten zeszyt. Jessop podejrzewa wszystkich, że piszą na niego donosy, by nie mógł stąd wyjść. Co oczywiście nie jest prawdą, jego choroba… nieważne – urwał, zorientowawszy się, że się zagalopował.
– Co jest w tym zeszycie? – zainteresował się Hauke.
– Kazaliśmy pacjentowi spisać wszystko, co pamięta; to standardowa procedura wobec osób z zanikami. Pomaga im uporządkować myśli, a nam daje cenne wskazówki.
« 1 2 3 4 5 »

Komentarze

27 XI 2012   08:49:34

Klasyka - nadmiar czasownika "być"...

18 III 2014   16:47:13

Da sie czytać jak nudy w biurze :)
Pozdrawiam Stanislaw.dk I/S

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Operacja „Wilczyca”
Jakub Wczasek

22 VI 2024

Eli przemknęła bezszelestnie i w przelocie chlasnęła młodego partyzanta. Hanys cofnął się, widząc jak pozbawiony futra stwór o wilczym pysku wyłonił się z ciemności i jednym szybkim uderzeniem szponiastej łapy zamienił szyję Maciusia w krwawą miazgę. Chłopak nie wydał najmniejszego dźwięku i z szeroko rozwartymi oczyma opadł na ściółkę.

więcej »
Ilustracja: Marcel Baron

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.