Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 4 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Radosław Rak
‹Tamdarej w innych światach›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorRadosław Rak
TytułTamdarej w innych światach
OpisAutor pisze o sobie:
Rocznik 1987, mieszka w Dębicy. Lekarz weterynarii, pracuje w swoim zawodzie. Opublikował kilka opowiadań w czasopismach (ostatnio „Lilka” w Nowej Fantastyce, nr 3/2012), kolejne w planach. Aktualnie równolegle pracuje nad dwoma powieściami. Wielki miłośnik gór, lata i świętego spokoju. W internecie obecny pod nickiem Ajwenhoł.
Gatunekrealizm magiczny

Tamdarej w innych światach

« 1 2 3 4 11 »

Radosław Rak

Tamdarej w innych światach

Oszołomiony opadł na łóżko. Czarna w mig znalazła się przy nim, objęła go udami – pięknymi, mocnymi – i wgryzła się w jego dolną wargę. Dłonie Tamdareja błądziły po jej ciele, chłodnym i gładkim jak satyna, odkrywając wszystkie te cudowne, miękkie i pulsujące zagłębienia, oddech stał się szybki, płytki, i –
I potem została tylko ta firanka falująca od tchnienia nocy, i monotonne cykanie pasikoników w winorośli. Przed oczami Tamdareja latały fioletowe powidoki. Ostrożnie wytarł brzuch chusteczką. Wcisnął się w ścianę, by zrobić przy sobie miejsce dla Czarnej, na wypadek, gdyby znów chciała się pojawić. Osunął się w przepaścisty i pozbawiony marzeń sen, po którym w ustach zostawał smak popiołu.
2. Dębica
Dębica leży dziś w połowie drogi między Tarnowem a Rzeszowem. Kiedyś leżała całkiem gdzie indziej, bo jakoś tak w dwóch trzecich szlaku wiodącego od granicy imperium rzymskiego nad Bałtyk. Karpaty tutaj spływają ku zielonym równinom na północy, fale wzgórz wygładzają się nagle. Gładko ogoleni Rzymianie o twarzach jak wykutych z kamienia zatrzymywali się w tym miejscu każdego roku, zmordowani przeprawą przez ciemne góry. Przywozili ze sobą gwar, śmiech i barwne opowieści, no i lato, bo przybywali zawsze niedługo przed najkrótszą nocą w roku. Kupowali skóry, czasem też miód, płacąc piękną bronią, błyskotkami i monetami z profilami cezarów. Zawsze jednak po paru dniach odjeżdżali na północ, gnani bursztynową gorączką. Z biegiem lat pojawiali się coraz rzadziej, raz na dwa-trzy lata, i nie byli to już Rzymianie dumni i posągowi, ale jacyś inni – wyblakli, przykurczeni. Źle się widać działo w ich ojczyźnie.
Aż nadeszły takie lata, że Rzymianie w ogóle przestali się pojawiać. Dziadek Tamdareja całymi dniami wypatrywał ich śladów na przełęczy za Głodomankiem. Na próżno. Może którejś zimy zagubili się w górach i do tej pory nie mogą znaleźć drogi. Kto wie, może któregoś dnia odnajdą się wreszcie i znów przejdą przez Dębicę, śpiewając pieśni Horacego – tak mówił Tamdarejowi dziadek i przemykał spojrzeniem po południowym horyzoncie, po wzgórzach pełnych i miękkich jak kobiece piersi.
W tamtych latach po zniknięciu Rzymian Dębica z wolna szarzała. By nie dać tej szarości zupełnie pochłonąć miasteczka, pradziadek Tamdareja wymyślił bogów, Peruna i Swaroga, i Żmija, i jeszcze innych, bez imienia; Dębica nie dojrzała bowiem wtedy jeszcze do przyjęcia prawdziwego Boga. Wzniesiono chramy, rozpalono święty ogień, w twardym drewnie buków wyrzezano boskie twarze. Na miejsce kultu pradziad Tamdareja wybrał górę ponad miastem, ciemną i podobną przyczajonemu jaszczurowi. Odkąd rozpalono tam pierwsze święte ognie, nazwano to miejsce Palaną Gerą.
Palana Gera to jest dziwna góra – ostatnie wzniesienie Karpat, opadające nagle od północy ku płaszczyźnie równin. Całą Palaną Gerę porasta ponura buczyna, a małe strumyki porżnęły wszystkie stoki wilgotnymi zmarszczkami wąwozów. Potoków jest szesnaście, a może i więcej, większość spływa na północny wschód, w dolinę Ostrej i dalej ku miastu. Z dawien dawna biły tu źródła, z których mieszkańcy czerpali wody leczące każdą niemoc, i w czasach austriackich utworzono w tym miejscu uzdrowisko, mogące śmiało konkurować z Krynicą czy Piwniczną, i zjeżdżała tu cała towarzyska śmietanka Cesarstwa. Kto wie, może dzięki tym wodom ludzie z Dębicy cieszyli się zdrowiem, siłą i pogodą ducha przez długie lata, o ile oczywiście stąd nie wyjeżdżali. Sam pradziad Tamdareja przeżył ponoć z górą dwa tysiące lat, przebijając tym samym praojca Adama, a żyłby pewnie i dłużej, gdyby nie zginął od bolszewickiej kuli, broniąc łaskami słynącego obrazu Najświętszej Panienki w sanktuarium w Zawadzie.
Z Palany Gery widać cały świat: Dębicę, Pilzno, całą dolinę Wisłoki, wszystkie inne miasta i wsie, nawet te, gdzie ludzie mówią innymi językami, góry na południu i zieleń z szarością na północy, gdzie ziemia zdaje się podnosić i stapiać z głębią nieba. Dalej świat się kończy. Nic dziwnego, że stare bogi bardzo sobie to miejsce upodobały i gdy Jezus Chrystus, Bóg, przyszedł w końcu w te strony, nie wszystkie chciały ustąpić po dobroci. Trzeba było dawne kościelisko spalić, obalić pogańskie bałwany, zadeptać wieczne ognie – dopiero wtedy opamiętali się Perun, Swarog, Żmij i inne duchy, co nie mają imienia. Dawne bogi pochowały się w dziuple, w wąwozy i pod wykroty. Do dziś tam siedzą, kołyszą liśćmi i spijają ukradkiem krowom mleko, a gdy się wie, gdzie szukać, można je łatwo znaleźć.
Kiedy Jezus Chrystus zstąpił do Dębicy, tego tak naprawdę nie wie nikt. Jedni mówią, że za Chrobrego, który włączył te ziemie do swego państwa, inni, że jeszcze w czasach morawskich, w wieku ósmym czy dziewiątym, i że w dolinie Ostrej na Cerekwicy mieszkali swego czasu święci Cyryl i Metody. A inni znów twierdzą, że to było w roku 1886, że wystrugał Jezusa z lipowego drewna pewien ludowy rzeźbiarz, którego nazwiska nikt już nie pamięta. Nie ma to jednak tak naprawdę znaczenia, bo gdy już Chrystus przyszedł w te strony, okazało się, że był tu zawsze.
Dzięki bożej obecności omijają Dębicę wichury i powodzie, a nawet jeśli Wisłoka czy Ostra wyleje wczesnym latem, to i tak jest to nic w porównaniu z tym, co dzieje się zaledwie kilka kilometrów dalej. Słońce świeci tu jakby pełniej, choć miasto leży na północnych stokach wzgórz, a wieczory nawet zimą są głębsze i obfitsze niż gdzie indziej. Tak dzieje się zwłaszcza w te dnie, gdy Bóg wychodzi na któreś z dębickich wzgórz i patrzy, jak miasto zwija się ufnie u Jego stóp i nie zmienia się nic a nic.
Jezus Chrystus zamieszkał w starym kościele z białą wieżą, tym samym, w którym Tamdarej poznał Czarną. Czasami siada w pachnącym starym drewnem konfesjonale i spowiada. Gdy jednak ludzie go tam widzą, rzadko podchodzą. Tamdarej kiedyś poszedł z ciekawości, a Jezus sięgnął mu kościstą ręką przez kratki konfesjonału prosto do serca, wyrwał je z piersi, tak że trzymało się ledwie na kilku nitkach mięsa, długo oczyszczał z zakrzepłych grzechów, z syfu, o którym Tamdarej nie miał nawet pojęcia. Potem Jezus włożył Tamdarejowi serce z powrotem w pierś i zszył ranę nicią ze zgiętą szponiaście chirurgiczną igłą na końcu. Tamdarej wytoczył się z konfesjonału na drżących nogach, ciężko dysząc, cały zbryzgany krwią. Rana w piersi goiła się wolno, jątrzyła przez wiele miesięcy i czasem ciekła z niej zielona ropa; trzeba było bardzo uważać, bo przy najdrobniejszym grzeszku serce dawało o sobie znać. Wreszcie rana jakoś się zabliźniła, ale od tamtej pory Tamdarej nie chodził spowiadać się do Jezusa, tylko do jednego z księży, który nie grzebał w sercu, nie słuchał, co się mówiło i szybko odpukiwał.
3. Czarna i Tamdarej
Czarna poznała Tamdareja, gdy ten przebrany za świętego Mikołaja przyszedł rozdawać cukierki w świetlicy, gdzie Czarna i inne dziewczyny pomagały dzieciom z podstawówki odrabiać lekcje. Duży, ruchliwy i otulony rozedrganym od śmiechu hałasem, w pierwszej chwili zirytował Czarną, ale zaraz rozbroił ją całkiem, biorąc pierwszoklasistów na kolana, pozwalając targać się za uszy, nos i sztuczną brodę. Wywrócił świetlicę na lewą stronę, w mig zburzył całą pełną skupienia ciszę, śmiał się grubym basem, cukierki latały w powietrzu, dzieci piszczały i biegały jak szalone, a towarzyszące świętemu Mikołajowi aniołki nawet nie próbowały nad nimi zapanować. Pani pedagog uśmiechała się kwaśno, no ale Mikołaj to Mikołaj. Czarna słabo zaprotestowała, gdy Tamdarej złapał za ręce pulchną dziewczynkę z zespołem Downa i zakręcił nią jak na karuzeli. Tamdarej nic sobie nie robił z Czarnej, a tamta dziewczynka chichrała się i chichrała jeszcze długo po tym, jak święty Mikołaj opuścił świetlicę.
Kiedy Czarna wychodziła do domu, zimna igiełka ukłuła ją w gardło: Tamdarej, wciąż przebrany, siedział na schodach od świetlicy z blond aniołkiem i bawił się anielskimi skrzydłami ze złożonego w harmonijkę bristolu. Dłonie miał silne i piękne. Aniołek chichotał głupkowato. Czarna minęła ich szybko, w milczeniu; nie zwrócili na nią najmniejszej uwagi.
Przez następne dni wspomnienie tych dłoni wracało jak natrętna mucha. Jak to jest – być obejmowaną, dotykaną przez takie dłonie? Nie w sensie erotycznym, ale tak zwyczajnie, niby przypadkiem, a nie przypadkiem, gest prosty jak chleb nasz powszedni, o który z przyzwyczajenia modliła się rano i wieczorem. Któregoś razu Czarną naszedł jednak sen o takich dłoniach, brudny sen. Zbudziła się spocona w rozgrzanej pościeli i długo nie mogła zasnąć. Poczucie winy siadło na jej piersiach kamieniem, gryzło i podszczypywało do bladego świtu. Czarna postanowiła przestać obracać w głowie wspomnienie męskich dłoni.
« 1 2 3 4 11 »

Komentarze

28 XII 2012   16:12:03

Bardzo ładne. Marquez w "Stu latach..." tak naprawdę ani na chwilę mnie nie wciągnął, a "Tamdarej" owszem. Pewnie trochę dlatego, że klimat jest mi bliższy, bardziej zrozumiały, bardziej swojski niż ten z powieści Latynoamerykanina. (Nawet jeśli jestem i zawsze byłem z Wielkiego Miasta, to oczywiście do Dębicy mam bliżej, dosłownie i w przenośni, niż do Kolumbii). Na pewno jednak duża w tym zasługa zręczności autora. Muszę przyznać, że w "Tamdareju" potencjalne, alternatywne światy przechodzą bardzo płynnie jeden w drugi, w historię, w mit oraz los bohaterów. Z przyjemnością pozwoliłem się unieść narracji i czekałem na klejnociki -- jak metafizyczne uwagi o jedności, czy wizje artysty, który poprzez sztukę ma moc półboską, wielki wpływ na ludzi i rzeczywistość. Poza tym nawet chwilami wierzyłem w bohaterów i się o nich martwiłem.

Mimo wszystko realizm magiczny nie jest konwencją, która mi odpowiada. Moim zdaniem lepszą dlań nazwą byłby "nierealizm magiczny". Zbyt nieprawdziwy, właściwie wszystko może się zdarzyć bez uzasadnienia. Raz na jakiś czas mogę coś takiego poczytać, ale preferuję czytanie opowieści ze ściśle wykreowaną rzeczywistością, czytanie o przeżyciach postaci, z którymi (nawet przez sam tylko fakt, że konstrukcja świata ogranicza ich możliwości) jestem w stanie odczuwać prawdziwą więź empatii. Dlatego wolę choćby -- przykład pierwszy z brzegu -- fantasy.

07 X 2020   11:08:49

Gratulacje z okazji zdobycia tegorocznej nagrody literackiej Nike! Oby tak dalej!
Ajwenhoł, serdecznie pozdrawiam.

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »
Ilustracja: Małgorzata Myśliborska

Pająki
Jan Myśliborski

14 I 2024

Było już prawie zupełnie ciemno. Kiedy zatrzaskiwał ciężkie skrzydło bramy, wydało mu się, że po drugiej stronie drogi dostrzegł zarys sylwetki stojącego pod drzewem człowieka. Mimo wszystko poczuł coś w rodzaju ulgi, gdy już przekręcił klucz.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.