Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 23 czerwca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Radosław Rak
‹Tamdarej w innych światach›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorRadosław Rak
TytułTamdarej w innych światach
OpisAutor pisze o sobie:
Rocznik 1987, mieszka w Dębicy. Lekarz weterynarii, pracuje w swoim zawodzie. Opublikował kilka opowiadań w czasopismach (ostatnio „Lilka” w Nowej Fantastyce, nr 3/2012), kolejne w planach. Aktualnie równolegle pracuje nad dwoma powieściami. Wielki miłośnik gór, lata i świętego spokoju. W internecie obecny pod nickiem Ajwenhoł.
Gatunekrealizm magiczny

Tamdarej w innych światach

« 1 2 3 4 5 6 11 »

Radosław Rak

Tamdarej w innych światach

Przychodziły i inne: nauczycielka biologii i koleżanki z klasy, i modelki z billboardów, i niektóre aktorki; Tamdarej brał je wszystkie w ramiona, ale gdy wzbierała w nim lepka rozkosz, każda z tych kobiet zmieniała się w Czarną. Był zatem jej wierny – jeśli nie od początku, to z pewnością do końca.
Która z tych dwóch Czarnych była prawdziwa? Ta dzienna, którą poznawał od zewnątrz, czy ta nocna, doświadczana od środka? Którą kochał bardziej?
Ze złością odpychał od siebie takie myśli, ilekroć właziły mu do głowy.
Przy pierwszej wizycie w leśnym ogrodzie Czarna pozostawiła Tamdareja bezbronnego. Wprowadzając go do swego sekretnego ogrodu, oddała mu się bardziej niż mogłaby to zrobić ciałem, bardziej niż Tamdarej kiedykolwiek pragnął; tak naprawdę nie chciał on w ogóle takiego rodzaju oddania. W drodze powrotnej nie odzywali się za wiele. Kiedy Czarna patrzyła w drugą stronę, Tamdarej ukradkiem wyrzucił w krzaki zapieczętowaną prezerwatywę.
Od tamtej pory okazywał dziennej Czarnej taką miłość, jakiej pragnęła, delikatną, czułą i czystą. Cieszyła się wtedy, że oboje są tacy bielutcy jak śnieg, jak opłatek, no a Tamdarej lubił, kiedy Czarna się cieszyła. Tyle że nie sposób było nie pragnąć Czarnej: poruszała się lekko i miała niski, lekko ochrypły głos, od którego stawały włoski na karku. Pragnął jej więc skrycie, wydzierając po kawałeczku każdą jej cudowną tajemnicę, każdy sekret jej ciała. Miękkie falowanie ud, gdy w krótkich spodenkach biegła albo jechała na rowerze. Ciemną przepaść między piersiami, której dna mógł się tylko domyślać, domarzać. Bijące od jej śniadego ciała ciepło, bo często zdawała się być o wiele cieplejsza niż inni ludzie, prawie gorąca. Taka była. Zwierzęco piękna.
Zdarzało się, że Tamdarej patrzył na Czarną i naprawdę kochał ją tą miłością białą i chłodną, i nawet zachwyt nad jej ciałem był niewinny.
– Masz piękne piersi – mawiał wtedy, a ona niby się złościła, coś tam rzucała o kosmatych myślach, ale bardziej dla zasady niż na serio.
A niekiedy miłość ta robiła się czerwona i rozedrgana. Wówczas nie napomykał Tamdarej ani o piersiach, ani o udach – lęk, że się zdradzi, spinał go. Pewnego takiego czerwonego dnia wybrali się do herbaciarni i Czarna założyła bluzkę zupełnie odsłaniającą lewe ramię. W pewnej chwili Tamdarej nie mógł już wytrzymać i na chwilę zniknął w toalecie. Wrócił niepewny, czy Czarna czegoś nie zauważy – rumieńca na twarzy, przyspieszonego oddechu – ale jej to chyba nawet nie przyszło do głowy.
Pewnego razu Tamdarejowi przeszło przez myśl, że i on staje się podwójny, i tracił z wolna rozeznanie, który z nich dwóch jest prawdziwy. Bo nie mogli przecież być prawdziwi obaj.
Któregoś wiosennego wieczora Tamdarej nie wrócił od razu do siebie po odprowadzeniu Czarnej. Zapadł młody zmrok, rudawy, bo wiosną w Dębicy wieczory przybierają barwę rdzy i nigdy nie są naprawdę czarne. Chłopak krążył bez celu po okolicy, aż wreszcie, gdy niebo lekko się już przesunęło, Czarna wyszła na balkon. Nie dostrzegła Tamdareja. W ciemności jej piękne ciało miało barwę hebanu. Z głowy Czarnej wychodziły na kształt aureoli srebrzyste promienie. Tamdarej uciekł, bo nie mógł na tę światłość patrzeć, oczy go piekły, łzawiły. Od tamtej pory nocna Czarna przestała nawiedzać marzenia Tamdareja, a może to on przestał wpuszczać ją do głowy – pożądać Czarnej było teraz jak pożądać świętej z kościelnego obrazu. Marzył nadal o innych kobietach, ale były to marzenia pokurczone, skarłowaciałe i nieprzynoszące ukojenia.
A potem, nie wiedzieć kiedy, znów stało się lato.
Wszystko wydarzyło się na przełomie lipca i sierpnia. Przez całe popołudnie Tamdarej buszował z Czarną w pitnym złocie wakacji. W zdziczałym sadzie rwali jabłka, jeszcze kwaśne i nie do końca dojrzałe, pyszne. Krok za krokiem, pocałunek za pocałunkiem, chylące się nad Palaną Gerę słońce doprowadziło ich do ogrodu Czarnej. Mały buk wybujał od zimy bardziej niż kiedykolwiek, spoglądał już na świat pierwszym sękatym okiem. Tam, gdzie włos dziewczyny werżnął się w popielatą korę, widniała ciemna pręga.
Czarna skubała ostrą trawę wokół drzewka. Milczała dłuższą chwilę.
– Nie dam rady twoim pragnieniom – odezwała się wreszcie. Tamdareja zatkało. – Myślisz, że nie widzę, co w tobie siedzi? Spali cię to pewnego dnia. Nie będziesz mógł mnie ścierpieć.
Tamdarej gapił się nadal na Czarną z rozdziawioną gębą.
– Widzisz, po co mamy się potem znienawidzić? Jesteś dobrym człowiekiem, tylko że to nie mnie potrzebujesz.
– Kto ci powiedział? – wypluł wreszcie Tamdarej z głębi gardła, prawie z żołądka.
– No jak to kto? Bóg przecież.
I wtedy niebo rozpękło na zachodzie krwistą czerwienią, i wyleciały z tej rany na nieboskłonie wielobarwne anioły, małe, roztrzepotane. Hosanna, hosanna – świergotały. Obsiadły pierzastą chmurą głowę i ramiona Czarnej i zabrały dziewczynę do nieba. Czarna widziała u swych stóp Tamdareja, ogród i las, wszystko maleńkie; a potem całą dolinę Ostrej i Palaną Gerę, a im wyżej niosły ją anioły, tym horyzont oddalał się i robił rozleglejszy. Już widać całą Dębicę, stalową wstęgę Wisłoki, już widać inne miasta i wsie, już widać cały świat, świat w barwach szarości, zieleni i brązu. Dalej niż horyzont jest tylko niebo. Niebo i ogień.
Tamdarej wpatrywał się w rozżagwiony zachód. Niebo nad Palaną Gerą płonęło długo, aż wypaliło się całkiem i pozostał tylko piaskowy żar na krawędzi, tam, gdzie stykało się z ziemią. Potem zgasł i on. Nagle zrobiło się chłodno.
6. Tamdarej, Did Puchacz i Wielkie Miasto
Potem mówili, że Czarna wyjechała, że wyszła za mąż i miała czwórkę dzieci. Tylko Tamdarej znał prawdę, ale wcale nie czuł się z tym lepiej. Wędrował sam ich starymi ścieżkami i zastanawiał się, czy brakuje mu Czarnej, czy nie. Bo przez większą część dnia czuł się dobrze sam ze sobą i nie odczuwał wcale jej braku. Tylko w te głębokie, coraz chłodniejsze wieczory sierpniowe samotność waliła mu się z łoskotem na głowę.
Było zatem dwóch Tamdarejów: jeden tęsknił, drugi nie. Ich drogi nie przecięły się nigdy.
Ten, który nie tęsknił, brał czasem książkę, a czasem jakąś dziewczynę, za każdym razem inną, i szedł do herbaciarni. Tam po raz pierwszy zobaczył obrazki Dida Puchacza. Musiały wisieć już od dawna, na pewno jeszcze przed wniebowzięciem Czarnej, bo na ramkach szarzał popielisty kurz. Małe malunki, akwarele, gwasze i pastele, obwieszały prawie całą ścianę. Była na nich cała Dębica: i biały kościół pomiędzy drzewami, i zmurszały cmentarz, i stary czołg w parku, i austriacki dworzec ze spasioną lokomotywą, i zadumany Jezus Chrystus podpierający brodę ręką. Każdy szczegół otoczony był tłustym, czarnym konturem, wszystko kolorowe aż do krzykliwości, bez śladu cieni, zbędnych szczegółów, jakby namalowane przez dziecko.
Aż raz Tamdarej wyszperał wzrokiem w półmroku herbaciarni jedną malutką akwarelę i upuścił łyżeczkę, aż brzdęknęła głośno o spodek.
Na obrazku widniała ciemnowłosa dziewczyna z aureolą, unoszona do nieba przez setki aniołów, purpurowych, złotych, zielonych i błękitnych.
– Co to za obrazki? – zapytał kelnerkę.
– No jak to, nie wie pan? – Kobieta była najwyraźniej zdziwiona. – To dzieła Dida Puchacza.
– Dida Puchacza?
– Nasz dębicki artysta. Nigdy nie kończył żadnej ze szkół, podobno nawet nie jest piśmienny. Od kilkudziesięciu lat maluje obrazki z Dębicy, z okolic, chwyta rzeczy, które nam na co dzień umykają. Czasem można go zobaczyć na rynku, sprzedaje swoje dzieła turystom i kuracjuszom z Latoszyna, na pewno go pan widział, każdy zna Dida Puchacza. To dziwak nad dziwaki.
Tamdarej zerwał się z miejsca, zapłacił i pobiegł na rynek. Nie było to daleko. Na rynku staruszka karmiła gołębie, w bramie menele sączyli tanie wino jasielskiej produkcji, nieliczny turyści odpoczywali w piwnych ogródkach pod parasolami albo snuli się po zalanym słońcem placu, podziwiając kamienice i starą synagogę. Na zabytkowym szafocie kilka gawronów starannie czyściło piórka. Biała nuda popołudnia.
W ciągu następnych paru dni Tamdarej nieraz zachodził na rynek, ale nigdy nie znalazł nawet najmniejszego śladu obecności Dida Puchacza. Tak minęło lato i nadeszła pora, gdy Tamdarej miał jechać do Wielkiego Miasta na studia.
W Wielkim Mieście wszystko działo się szybciej, ostrzej. Każda chwila smakowała bardziej pikantnie. Jednocześnie czuło się przerażającą powierzchowność tego wszystkiego, jakby życie kończyło się na naskórku, bez sięgnięcia w głąb. Na takie sięganie nie było zresztą czasu – chwile następowały po sobie zbyt szybko, o wiele szybciej niż w Dębicy, sprawy galopowały tabunami i Tamdarej nie rozmyślał o Didzie Puchaczu i jego obrazkach. Takie się śmieszne wydawały tutaj, w Wielkim Mieście. Takie dziecinne.
« 1 2 3 4 5 6 11 »

Komentarze

28 XII 2012   16:12:03

Bardzo ładne. Marquez w "Stu latach..." tak naprawdę ani na chwilę mnie nie wciągnął, a "Tamdarej" owszem. Pewnie trochę dlatego, że klimat jest mi bliższy, bardziej zrozumiały, bardziej swojski niż ten z powieści Latynoamerykanina. (Nawet jeśli jestem i zawsze byłem z Wielkiego Miasta, to oczywiście do Dębicy mam bliżej, dosłownie i w przenośni, niż do Kolumbii). Na pewno jednak duża w tym zasługa zręczności autora. Muszę przyznać, że w "Tamdareju" potencjalne, alternatywne światy przechodzą bardzo płynnie jeden w drugi, w historię, w mit oraz los bohaterów. Z przyjemnością pozwoliłem się unieść narracji i czekałem na klejnociki -- jak metafizyczne uwagi o jedności, czy wizje artysty, który poprzez sztukę ma moc półboską, wielki wpływ na ludzi i rzeczywistość. Poza tym nawet chwilami wierzyłem w bohaterów i się o nich martwiłem.

Mimo wszystko realizm magiczny nie jest konwencją, która mi odpowiada. Moim zdaniem lepszą dlań nazwą byłby "nierealizm magiczny". Zbyt nieprawdziwy, właściwie wszystko może się zdarzyć bez uzasadnienia. Raz na jakiś czas mogę coś takiego poczytać, ale preferuję czytanie opowieści ze ściśle wykreowaną rzeczywistością, czytanie o przeżyciach postaci, z którymi (nawet przez sam tylko fakt, że konstrukcja świata ogranicza ich możliwości) jestem w stanie odczuwać prawdziwą więź empatii. Dlatego wolę choćby -- przykład pierwszy z brzegu -- fantasy.

07 X 2020   11:08:49

Gratulacje z okazji zdobycia tegorocznej nagrody literackiej Nike! Oby tak dalej!
Ajwenhoł, serdecznie pozdrawiam.

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Operacja „Wilczyca”
Jakub Wczasek

22 VI 2024

Eli przemknęła bezszelestnie i w przelocie chlasnęła młodego partyzanta. Hanys cofnął się, widząc jak pozbawiony futra stwór o wilczym pysku wyłonił się z ciemności i jednym szybkim uderzeniem szponiastej łapy zamienił szyję Maciusia w krwawą miazgę. Chłopak nie wydał najmniejszego dźwięku i z szeroko rozwartymi oczyma opadł na ściółkę.

więcej »
Ilustracja: Marcel Baron

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.