Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 5 czerwca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Szymon Teżewski
‹Burza nad Łaźniami›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorSzymon Teżewski
TytułBurza nad Łaźniami
OpisAutor pisze o sobie:
Jak mawia mój kolega: urodziłem się i to był największy błąd w moim życiu, chociaż popełniony dość niedawno. Drugim poważnym błędem jest pisanie przeze mnie opowiadań. Mieszkam w Augustowie – przyjemnym miasteczku wśród licznych jezior; interesuję się tyloma rzeczami, że bezcelowe jest ich wymienianie.
Gatunekfantasy

Burza nad Łaźniami

« 1 2 3 »

Szymon Teżewski

Burza nad Łaźniami

Wózek ruszył nad podziw lekko. Jak gdyby w ciele tego starca ciągle jeszcze tkwił postawny młodzieniec. I to nie jeden. Antosię aż dreszcz przebiegł na tę myśl, bo sobie opowieści egzorcysty przypomniała.
Kierowany przez kobietę groteskowy zaprzęg w ciągu kilkunastu minut był już w lesie, w pobliżu chaty Znachorki. A przynajmniej miejsca, gdzie wedle pamięci babci chata ta powinna stać. Po zmroku ciężko było ją odnaleźć, ale w końcu się na nią natknęli. Właściwie przypadkiem. Babcia Antosia chciała zostać w tej bezpiecznej odległości, ale przy takim deszczu i ciemnościach Płanetnik zdołał ją przekonać, że nie ma się czego bać.
I najwyraźniej miał rację, bo nikt nie otwierał. Co więcej, chata sprawiała wrażenie jakby była opuszczona już od jakiegoś czasu. Płanetnik wszedł więc do środka. Postukał kaloszami, dało się słyszeć skrzypienie jakichś drzwi. Po chwili wyszedł do wystraszonej Antosi, która czekała w ciemnej sieni.
– Tu chyba nikt nie mieszka. Jakby opuszczona chata. Pewne jesteście, że ona żyje jeszcze?
Zanim jednak kobieta zdążyła odpowiedzieć, w progu stanęła przygarbiona postać. Grozy dodawały jej błyskawice, przez co wyglądała jak upiorny kontur na rozświetlanym od czasu do czasu tle. Babcia Antosia zemdlała.
• • •
Obudziła się na szlabanie4). Z prawej strony w kominie wesoło strzelał ogień. Izbę rozjaśniał tylko mały kaganek na stole. Przy nim siedzieli Znachorka i Płanetnik, żywo o czymś dyskutując. Antosia postanowiła więc udawać, że ciągle jeszcze śpi, aby podsłuchać trochę ich rozmowy.
– Jaki z ciebie płanetnik! – powiedziała z przekąsem Babka – Płanetnik to jest młody, zgarbiony, w szmacie białej. Włosy mokre ma, lata – zamyśliła się przez moment. – I strasznie wiszczy5) jak mu metalowy łańcuch na szyję zarzucić.
– Ja nie z tych. Ja człowiek jestem, ale chmury się mnie słuchają. – Spojrzał za okno, pociągnął nosem. – A słuchały przynajmniej – dodał.
– To ty jesteś dziad pogodowy, a nie płanetnik. To nawet dużo lepiej, bo człowiek to jest człowiek zawsze, a nie licho takie czy inne. – Babka nagle odwróciła się w stronę szlabanu. – Antosia niechaj nie udaje, że śpi. Siądzie lepiej z nami, herbatki się napije. Dobra na serce, a u was chyba serce mocno już styrane.
Antosia potulnie podniosła się ze szlabanu i podeszła do stołu. Ze strachem spojrzała na Babkę. Co ona mogła robić w czasie burzy poza domem? Przed wieloma laty Witek Suchocki był u nich na chrzcinach. Spił się i przy chłopach zaczął opowiadać, jak to kiedyś z Krasnegoboru lasem wracał i burza go zastała.
Postanowił zajść do Dochoda, co mieszkał w środku lasu na tak zwanych Łaźniach. Były to śródleśne łąki, dość sporych rozmiarów. Wówczas to na jednej z takich łąk ujrzał dzisiejszą Znachorkę. Młoda jeszcze wtedy całkiem była, na oko dwudziestokilkuletnia. A kto tam wie, czy to nie od jakichś maści diabelskich tak się wydawało tylko… W każdym razie była piękną kobietą. Włosy miała czarne i długie, i tak gęste, że warkocza się jedną dłonią objąć nie dało. Podkochiwali się w niej kawalerowie, ale żaden w konkury nie szedł. Ze strachu. Bo skąd ta młoda kobieta miała się niby wziąć u ich wcześniejszej Znachorki? Wiadomym w końcu było, że dzieci ta stara mieć nie mogła i temu takie życie, przy ziołach i ludzkich chorobach wybrała.
Bądź co bądź, wówczas się Witek skrył za krzakami, mimo strachu, z prostego powodu. Kobieta była naga jak ją Pan Bóg Wszechmocny stworzył… Tańczyła boso w strugach wiosennego deszczu. I z tego co Suchocki mówił – dziwny był to taniec. Z nogi na nogę przestępując potrząsała mokrymi włosami, co jakiś czas wyciągając dłonie do góry i na boki.
Na chrzcinach niby nikt w tę historię nie uwierzył. A jednak potem kilka podobnych po wsi krążyć zaczęło. Zwłaszcza po tym, jak to Witek Suchocki tydzień po tych chrzcinach umarł. I ludzie mówili, że to kara za zdradzenie sekretu wiedźmiego tańca.
– Jaka kara – Antosine wspomnienia przerwał świszczący głos Babki. – Spił się wtedy i całą noc na podwórzu przeleżał, choroby się nabawił. Wiem, bo sama jego leczyć próbowałam, ale już za późno było.
Najwyraźniej więc Znachorka potrafiła też podsłuchiwać cudze myśli. Albo Antosi znowu zdarzyło się swoje myśli cichutko pod nosem wypowiadać. Co się jej ostatnio coraz częściej w samotności i starości trafiało.
– Antosia się nie boi – ponownie przemówiła Znachorka – to jest dobry człowiek ten nasz Płanetnik. Pamiętacie może Józka Szmygla? On podobne miał zdolności i czasem ich używał. Na tyle skutecznie, że do dzisiaj u nas ciężko deszczu uświadczyć, a dokoła leje…
I coś w tym było rzeczywiście. Ale Antosia do tej pory była sobie to w stanie wyjaśnić tym, co zięć mówił o jakichś „mikroklimatycznych zmianach”. Szczerze jednak mówiąc, to teoria z Józkiem Szmyglem odganiającym chmury nawet po śmierci przekonywała ją o wiele bardziej. A przynajmniej dotykała jej głębiej i gdyby to Antosia miała decydować o tym co jest prawdą, to z pewnością wybrałaby Józka. Choćby dlatego, że Józka znała osobiście, a żadnego z doktorów, o których zięć opowiadał, nie miała przyjemności nawet zobaczyć.
– A od kiedy już nie może? – spytała Babka Płanetnika i śmiejąc się głośno, dodała: – Znaczy się chmur ganiać.
– Będzie już ze trzy niedziele. Od świętego Jana. Na lipiec akurat, kiedy burz najwięcej, a ja nic pomóc nie mogę. I wszystkie chmurniki się teraz wyśmiewają ze mnie i gdzie nie pójdę, to chmury za mną gnają. A co ja zrobić mogę?
– To jak ty chmury przepędzał? Nie dogadywał się z nimi, miłych słów nie szeptał, za nos nie wodził, mąki im nie dawał?
– Nie będę ja ze złem paktował! – Starzec wstał i wyprostował się. – Mnie gromnica, modlitwa i krzyż święty wystarczą!
Babka uśmiechnęła się. Prawdziwie i tak mocno, że na chwilę jej poorana zmarszczkami twarz wydała się być młodą i gładką.
– A jak ja pomóc mogę? – spytała i zesmutniała w tym samym momencie. – Kiedy to między tobą a Panem Bogiem sprawa…
– I tu właśnie się Babka myli. Byłem u świętej spowiedzi i u komunii świętej. Byłem i w klasztorze. Tylko mi stary mnich powiedział: „Tak być widocznie musi”. Ale tak być nie może. To grzech dar mieć i z niego nie korzystać, ludziom nie pomagać! Oj, talentów to ja nie zakopię, taki głupi nie jestem!
Babka nie odpowiedziała nic, tylko głośno pociągnęła nosem i przez dłuższą chwilę wpatrywała w szalejącą za oknem burzę. Antosia natomiast ukradkiem rozglądała się po izbie. Szczerze mówiąc, to po domku Babki spodziewała się większych dziwów. Tymczasem duży pokój połączony z kuchnią przypominał nawet trochę ten, w którym mieszkała Antosia – kaflowy piec w rogu, zaraz przy drzwiach szlaban, na którym siedziała przed chwilą, a pod oknem stół i najdalej – biały kredens. Pierwszym, co Antosię zastanowiło, był brak lodówki. Ale potem zaczęła w migoczącym świetle świecy odnajdywać więcej ciekawych szczegółów. Nad piecem wisiały całe wiechcie wszelakich ziół – widok, którego Antosia dawno już nie uświadczyła. Bo po co się męczyć, skoro nawet pokrzywę można było w delikatesach kupić, od razu suchą i w torebkach? Za szklanymi drzwiczkami kredensu dało się dostrzec mnóstwo słoiczków i butelek, ale tego się Antosia akurat spodziewała. O wiele bardziej zaskoczyła ją duża książka, która leżała otwarta na kredensie. Pewnie tam zapisywała wiedźma swoje czary bluźniercze! Antosia miała tylko nadzieję, że nie powiedziała tego głośno, albo że Babka była zbyt zajęta rozmową z brodaczem i nie czytała w jej myślach. Żeby nie prowokować i na wierzch podobnych myśli nie wypuszczać – dla bezpieczeństwa zaczęła powtarzać w myśli słowa modlitwy.
– Mszczą się chyba teraz na mnie! – wyrwał ją z rozmodlenia głos starca. – Wszędzie idą za mną, kolegów zwołują, harce wyczyniają. Gdzie nie pójdę, to się nawet na dłużej zatrzymać nie mogę, bo powódź murowana.
– Na pustynię idzie, albo tam gdzie susza – zadrwiła Babka. – Czemu do mnie z tym przychodzi? Ha?
Antosi wydawało się jednak, że srogość Babki była jedynie pozorna – jakby chciała pomóc, ale nie miała ochoty się do tego przyznać i zbyt łatwo dać się namówić. Płanetnik chyba też zorientował się w tej grze, bo nie reagował na zaczepki i odpowiadał wylewnie i uczciwie na najgłupsze pytania.
– Bo Babka się ponoć na tych wszystkich czortach zna!
« 1 2 3 »

Komentarze

20 X 2013   08:55:54

Porażonego piorunem ślepca ludzi zakopali w ziemi, aby zniwelować skutki zetknięcia się z wyładowanime atmosferycznym… Dobre, ale nie tragiczne. Kiedy i gdzie się to dzieje?

20 X 2013   18:29:17

Prosty i czytelny język, wciągająca fabuła (co jednocześnie jest i nie jest wyczynem przy tak krótkiej formie). Rozumiem iż opowiadanie jest bogato inspirowane kulturą ludową (chwali się), chciałbym tylko wiedzieć czy ten tekst oparty jest na rodzinnych i regionalnych legendach czy też na literaturze. Jak czy siak, jeżeli autor miałby takie życzenie - byłbym zobowiązany gdyby zechciał się swoimi źródłami podzielić.

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: Marcel Baron

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Z tego cyklu

Żytnia
— Szymon Teżewski

O Babce, zwanej Znachorką
— Szymon Teżewski

Tegoż twórcy

Nowotwór
— Szymon Teżewski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.